To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ateny zazwyczaj spowijał smog, teraz jednak wiatr oczyścił powietrze sprawiając, że kolumnada ruin [ lśniła w popołudniowym słońcu. Dzikus pozwolił sobie jednak na zachwyt tym widokiem dopiero i wtedy, gdy zajął pozycję w głębi pokoju, nie znosił bowiem wielkich i okien z rozsuniętymi zasłonami - ewentualnemu wrogowi dawały one niepotrzebną przewagę, otwierając łatwy dostęp teleskopom, mikrofalowym mikrofonom kierunkowym i, co najważniejsze, kulom snajperów. Potencjalnego klienta, który go wezwał na to spotkanie, jeszcze nie o, otaksował więc wzrokiem drzwi w ścianie po lewej stronie. Mogła to być garderoba, łazienka albo sypialnia. Jego uwagę zwrócił przyciszony kobiecy głos, dobiegający zza drzwi w ścianie po prawej — f Je drzwi z pewnością prowadziły do sypialni. Ponieważ nie słyszał odpowiedzi, domyślił się, że kobieta rozmawiała przez telefon. W jej głosie brzmiało ponaglenie, jak gdyby od dłuższego czasu nie mogła skończyć tej rozmowy. Z dobrze wytrenowaną cierpliwością Dzikus powędrował wzrokiem ej w prawą stronę, ku ścianie, w której znajdowały się drzwi nowe. Rozpoznał na niej dwa płótna Moneta i trzy van Gogha. Jego krzepcy strażnicy stracili wszelkie zainteresowanie swoją l, gdy spostrzegli, że ich chlebodawca jest nieobecny. Żadnej widowni, żadnych pochwał za dobre spełnianie obowiązków. Dwaj nich, pełni rozczarowania, poszurali nogami, poprawili krawaty i powrócili na swoje miejsca w hallu, z pewnością po to, aby dalej pić kawę i palić papierosy. Trzeci zaniknął drzwi i oparł się o nie ze skrzyżowanymi ramionami, starając się wyglądać na zapracowanego. Kiedy zaszumiał klimatyzator, Dzikus odwrócił się od obrazów w kierunku szklanej gabloty z kolekcją chińskich waz. Pozostały na posterunku goryl wyprostował się. Drzwi po prawej otworzyły się i z sypialni wyszła kobieta-legenda. Jej wiek oficjalna biografia określała na czterdzieści pięć lat, niemniej, co było zdumiewające, wyglądała tak samo jak w swoim ostatnim filmie nakręconym dziesięć lat temu — wysoka, szczupła, nieco kanciasta. Jej oczy były głęboko błękitne, a twarz miała zarys wykwintnego owalu, którego zmysłową linię obramowywały sięgające do ramion, zbielałe od słońca włosy. Skórę miała gładką i opaloną. Istne marzenie fotografa. Dziesięć lat temu, podczas konferencji prasowej z okazji przyznania jej przez Akademię Filmową nagrody dla najlepszej aktorki, zaskoczyła cały świat, ogłaszając rezygnację z zawodu. Jej małżeństwo w miesiąc później z absolutnym władcą niewielkich, lecz zasobnych wyspiarskich włości, sąsiadujących z Riwierą Francuską, było nie mniej zdumiewające. Kiedy mąż zapadł na zdrowiu, sama objęła prowadzenie jego interesów, podwajając wpływy z turystyki i kasyn gry, które stanowiły źródło dobrobytu wyspy. Rządziła tak, jak grała, w stylu, który krytycy filmowi nazwali „ogniem i lodem” — z zaangażowaniem, ale kontrolowanym, z pasją, ale i z odpowiedzialnością. W scenach miłosnych zawsze odgrywała rolę dominującą. Film, w którym uwodziła genialnego złodzieja klejnotów, przewrotnie odrzucając jego względy, stał się klasycznym przykładem obrazowania napięć uczuciowych. Wiedziała, czego chciała, ale brała to tylko wtedy, gdy własne zachcianki nie narażały jej na ryzyko, i wydawała się czerpać przyjemność z dawania więcej niż wzięła, z łaskawego podarowania złodziejowi niezapomnianej nocy. Podobnie i wyspiarscy poddani musieli zabiegać o jej względy. Reagowała na te zabiegi, ale zawsze z dystansu, z wyjątkiem chwil, kiedy niespodziewanie ujawniała swą wspaniałomyślność dla chorych, bezdomnych lub osieroconych. Wyglądało na to, że współczucie traktowała jako objaw słabości, ogień, który zagrażał rozpuszczeniem jej lodowatej samokontroli. Jeżeli jednak było to korzystne ze względów politycznych, emocje były dopuszczalne, a nawet demonstrowane w nadmiarze, jeśli tylko nie narażało to jej na niebezpieczeństwo, a zaskarbiało miłość poddanych. Podchodząc do Dzikusa uśmiechnęła się promiennie — okruch kina w codziennym życiu. Ze swej strony Dzikus podziwiał, jak zręcznie zaaranżowała swoje entree. Wiedział, że doskonale zdawała i sobie sprawę, jakie to wywierało wrażenie. Miała na sobie czarne sandały ręcznej roboty, plisowane spodnie i koloru czerwonego wina, jedwabną bluzkę, błękitną jak jajeczka rudzika (górne trzy guziki były odpięte, odsłaniając opaleniznę u nasady piersi, a kolor z pewnością dobrała w ten sposób, by podkreślał lazur jej oczu), zegarek marki Cartier oraz diamentowy wisiorek z takimiż [kolczykami, których blask jeszcze bardziej uwydatniał kolor jej oczu |i spłowiałych włosów. Przystanęła na chwilę przed Dzikusem, a potem zwróciła się do stojącego pod drzwiami strażnika, odprawiając go: Dziękuję panu. Krzepki facet wycofał się, zły, że nie mógł przysłuchiwać się rozmowie. Przepraszam, że kazałam panu czekać — powiedziała, podchodząc bliżej i pozwalając Dzikusowi wdychać delikatny zapach jej fum. Miała lekko ochrypły głos i silny uścisk ręki. Pięć minut...? Nie ma za co przepraszać. — Dzikus wzruszył ramionami. — W moim zawodzie przywykłem czekać znacznie dłużej, poza tym miałem czas, aby podziwiać pani kolekcję. — Wskazał i szklaną gablotę z wazami. — Bo przypuszczam, że to pani własna kolekcja. Wątpię, aby jakikolwiek hotel, nawet „Georges Roi II”, powierzał swoim klientom bezcenne dzieła sztuki. - Zabieram je zawsze ze sobą w podróż, żeby czuć się bliżej domu. Czy pan też lubi chińską ceramikę? ? Czy lubię? Tak, chociaż zupełnie się na niej nie znam. W każdym razie uwielbiam piękno, Wasza Wysokość, włączając — jeśli pani ten komplement — panią. Spotkanie z panią jest dla mnie zaszczytem. Jako władczynią czy jako byłą osobistością filmu? Byłą aktorką. Skinęła głową i mrugnęła. Jest pan bardzo miły. Chyba czułby się pan lepiej, gdybyśmy spokój formalnościom. Proszę nazywać mnie moim poprzednim nazwiskiem Joyce Stone. Dzikus powtórzył jej pełne wdzięku skinienie. - Tak, panno Stone. Ma pan zielone oczy. To nie jest zbyt widoczne – odrzekł Dzikus. Wręcz przeciwnie. Bardzo widoczne. Kolor kameleona. Pańskie oczy dopasowują się do ubrania — szara marynarka, niebieska koszula... Pobieżny obserwator określiłby pańskie oczy jako... Szaroniebieskie, a nie zielone. Jest pani spostrzegawcza. A pan zna się na złudzeniach optycznych. Umie się pan przystosować. o użyteczne w mojej pracy. — Dzikus obrócił się ku obrazom. — Wspaniałe