To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ale mama powiedziała, że wywoływanie zdjęć drogo kosztuje, a zrobione odbitki i tak już wypełniają szuflady. Więc tata tylko patrzył na te niby miasta, góry i kościoły, jakby chciał je zapamiętać, co było bardzo trudne, bo one się natychmiast zmieniały. Spacerując rozmawialiśmy, ale nie o życiu, tylko o ważniejszych sprawach. O potworach zamieszkujących pod wodą, o kolorze wodorostów na skałach (były jaskrawozielone jak światła na skrzyżowaniach albo nawet różowe jak guma do żucia). Zbieraliśmy muszle o przedziwnych kształtach i fragmenty uschniętych ukwiałów lub korali wyrzuconych na brzeg przez fale. Wyglądały jak koronkowe wachlarze albo chińskie filiżanki, albo jak miniaturowe drzewa – bez liści, tylko z cieniutkimi, ułożonymi w skomplikowane wzory gałązkami. Psy też już nie uciekały. Szły przed nami, obwąchując niskie wydmowe krzaczki, czasem podnosząc nogę, czasem warcząc. Pewnie czuły, że chowają się tam jakieś jaszczurki czy króliki, ale bały się sprawdzać. One nie są za bardzo odważne. Mama nie była zadowolona, kiedy przynosiliśmy z tej dzikiej plaży nasze znaleziska. W końcu dała się przekonać, że będą ładnie wyglądały w kuchni na najwyższej półce, a mnóstwo muszli, które zebrałam, ułożyliśmy w łazience dookoła wanny, tak że kąpiąc się w wannie mogłam sobie wyobrazić, że kąpię się w morzu i jestem małą syrenką. Bardzo polubiłam spacery z tatą i jego opowieści. Trzeba przyznać, że czasem ma dobre pomysły i kiedy chce, jest z niego pożytek. Pewnego razu żył sobie kaktus, który miał żonę i dwa tysiące dzieci. Któregoś dnia, kiedy wrócił z pracy do domu, powiedział: –Bardzo mi się podobało w pracy, ale jeszcze bardziej chciałbym pojechać na plażę. Wszystkim się ten pomysł spodobał, ale kaktus uznał, że nie może wziąć na plażę wszystkich swoich dwóch tysięcy dzieci, boby ich nie mógł upilnować i mogłyby poniszczyć 38 wydmy lub wpaść pod samochód. Wybrał więc tylko jedną, ulubioną córeczkę. Chodzą sobie po wydmach, oglądają najrozmaitsze rośliny i zbierają muszelki, aż tu zza krzaka wyskakuje na nich straszny potwór. Ma złotą muszlę na głowie, szatę z zielonych wodorostów i szczerzy kły. Ale nie skrzywdził nikogo, kiedy zobaczył, że to tata kaktus ze swoją ulubioną córeczką. Wskoczył do morza i odpłynął. Pan kaktus powiedział: – A to nam narobiło stracha! I odetchnął, klepiąc swoją córeczkę w plecki, które były kolczaste. 39 XIII Babcia przyjechała do nas w marcu, czyli jak już była u nas jesień, a mimo to skarżyła się, że jest za gorąco. Mówiliśmy jej, że w lutym to było gorąco, przez tydzień co najmniej czterdzieści stopni, a od marca jest po prostu przyjemnie ciepło. To zresztą widać po psach. W styczniu Sun w ogóle nie chciał chodzić na spacery, tylko leżał w cieniu i dyszał albo gonił węża do podlewania ogrodu, żeby się napić. A od nastania jesieni obaj z Rolmopsem sami się proszą co wieczór o wyprowadzenie. – Jak gorąco! – mówiła swoje babcia, głaszcząc kota. – Gdyby chociaż był basen! – Mamy przecież ocean pod bokiem – odpowiadał urażony tata. Ale babcia nie chciała się kąpać w oceanie. Nie może długo chodzić po piasku, bo bolą ją nogi i męczy się serce. Zresztą, jak mówiła, skoro w domu jest tak gorąco, to na plaży będzie jeszcze goręcej. Ja babcię dobrze rozumiałam. Przyjemnie jest się od czasu do czasu zanurzyć w oceanie, ale basen to co innego! Wiem, bo przecież chodzę na lekcje pływania. Woda nie jest taka słono – gorzka, fale nie wlewają się do nosa, no i nie ma tego okropnego piasku, co się wszędzie wciska. Też chciałabym, żebyśmy mieli w ogrodzie basen. Żadna z moich koleżanek nie ma basenu. Ani Daniel Cosby, ani nawet Majka z Dżoszem, chociaż wujek Danek jest od nas bogatszy. Tylko że w ich ogrodzie basen by się po prostu nie zmieścił. A u nas jest miejsce w sam raz, na trawniku za domem, bo przecież z trawnika nie ma żadnego pożytku. Chyba że się trenuje golfa, jak poprzedni właściciel, sam tata tak mówił. No a żadne z nas nie gra w golfa. Alę nic nie mówiłam, bo wiedziałam, co rodzice odpowiedzą. Że basen jest strasznie drogi, że mam tyle zabawek, kaset i książek, dwa psy, kota i babcię i czego mi się jeszcze zachciewa. Kaprysy rozpieszczonej księżniczki. A do babci ani tata, ani mama nie powiedzą, że jest rozpieszczoną księżniczką, bo babcia jest starszą osobą i może mówić co chce. A poza tym nie wygląda na księżniczkę. Już raczej na królową. Któregoś dnia wróciłam ze szkoły i widzę – psy szczekają, mama z babcią stoją w drzwiach do ogrodu i patrzą, a tata kręci się dookoła rozłożonych na trawniku plastikowych rurek. Coś tam przymierza i jest zły, jak zawsze, gdy coś robi. W końcu skręcił okrągłe rusztowanie, na które naciągnął wielką kolorową płachtę z takiego materiału, z jakiego robi się nieprzemakalne płaszcze, i wyprostował się z dumą. – Czego to ludzie nie wymyślą! – zawołał z podziwem. – Wystarczy tylko nalać wody