To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Zostawały tedy prawie zawsze próżne lamusy i skarbce po Osuchowskich a każden syn sam się starać musiał o bogate swojego ciała, jeżeli je lubiał, ozdoby; ale nie kochali się w błyskotkach ci Gozdawici. Z Łowczycem razem przyjechał Grott także, który się teraz znowu skądeś zjawił nagle jak chmura, a któremu Łowczyc już koniecznie musiał się zwierzyć z swej tajemnicy, bo przecie bez drużby nie mógłby był wziąć ślubu. Jakoż temu wszystkiemu nikt się nie dziwował: ubierać się bogato i lśniąco na takie festyny, było zwyczajem u wszystkich, a mieć przyjaciela i przywieźć go z sobą na wesele, także nie było nowiną; ale że Łowczyc równie jak Stolnikowicz zajechał w wielką na czterech resorach landarą, pięćma końmi zaprzężoną i z służbą w nową barwę ubraną, to cokolwiek niektórych dziwiło; byli nawet i tacy, którzy, jak to o to u szlachty nie trudno, pozwalali sobie uwag nad tem, czasem tylko za nadto ciekawych, czasem jednakże uszczypliwych. To Łowczyca trochę niecierpliwiło, a niecierpliwiło tem więcej, ile że rozgadanej szlachcie, nawet z Grottem, umiejącym dobrze ciąć swoim językiem, ust nie mógł zamknąć, aż dopiero, kiedy niecierpliwość jego do najwyższego doszła stopnia i właśnie mu rzekł pan Podczaszy: — Ot, nie taj się Waszmość, masz już coś gdzieś na pieńku; — Łowczyc zęby zacisnął i rzeki: — A mam. — O! y cóż się stanie z coelibatem? — Mospanie! — rzekł na to Łowczyc, bo ten coelibat zaczynał już być jego najsłabszą stroną, — jam na coelibat nie składał przysięgi, ale Waszmość przysięgałeś żonie miłość i wieczność, cóż z tem się dzieje?.... — A! nic do tego Waszmości! — odpowiedział na to Podczaszy rumieniąc się cały, bo wiadoma rzecz była, że nie bardzo w swem życiu oglądał się na tę przysięgę. — Otóż i Waszmości nic do mnie, — zakończył Łowczyc, ale zasmuciło go to nie pomału, bo w calem tętn ożenieniu się najbardziej dojmowało go to, że każąc przez całe życie za coelibatem, teraz mu z gęby przyszło uczynić cholewę. Przeczuwał on jasno one przycinki szlachty, które z tej przyczyny będzie musiał połykać i oto jeszcze nikt nawet nie wiedział o jego projektach, a już się poczynało ziszczać jego przeczucie. Wszakże niebawem wszelki smutek musiał ustąpić weselu, bo szlachty najechało się tyle i sam widok tych ludzi otwartego czoła, śmiejących oczu, pięknych postaci, kapiących od złota, drogich kamieni i karmazynu, był tak śmiejący i tak wesoły, że dosyć spojrzeć było na niego z daleka, aby się pozbyć od razu wszelkich myśli i uczuć chociażby najsmutniejszych. Wkrótce też dziedziniec tak się napełnił końmi, powozami i ludźmi, że nawet przejść nie było którędy; równie tłumno było w pokojach trumno po oficynach, a kiedyby kto był okiem rzucił w ogród, to i tam jeszcze kilka par przechodziło się po alejach, grupa szlachty siedziała w altanie, a pomiędzy drzewami i różną krzewiną tu mignął wylot biały od karmazynowego kontusza, tam płynęło kilka czapek z piórkami ponad strzyżonym szpalerem, ówdzie brzękały szable, a gdzieindziej migały buty żółte i czerwone na przemian pomiędzy pnie drzew krzaczystych u góry ale okrzesanych u dołu. Śród tego rozproszenia się gości po wszystkich kątach zamkowego obejścia, pannę ubierano do ślubu i wkładano na nią suknie ciężką jedwabną, cielistego koloru, wkładano wieniec mirtowy we włosy i zarzucano welon długi na głowę, jak to kazała nowa moda onego czasu, — a kiedy już i pannę ubrano i przybyli wszyscy oczekiwani goście, poczęło się to wszystko gromadzić w wielkiej gościnnej komnacie, i przystąpiono do ceremonii oddawania panny panu młodemu i błogosławieństwa. W tym celu rozścielono pyszny kobierzec na środku komnaty, na nim poustawiano przy jednym brzegu krzesła szeregiem, na których najpierw usiedli Podkomorstwo oboje, za niemi zaś wujowie, stryjowie i ciotki panny młodej, a przed Podkomorstwem, więc niby na pierwszem miejscu, posadzono jeszcze jedną osobę, naokoło której najciekawiej gromadziła się całą prawie komnatę tłumnie zajmująca szlachta i panie. I było się tam rzeczywiście czemu przypatrywać ciekawie