To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

I bolesna. Wiadomo, co Flutek robi z podejrzanymi, zanim im uwierzy. I z tymi, którym nie uwierzy. Wyznaæ wszystko? Powiedzieæ o porwaniu Jutty, o Bo¿yczce, o szanta¿u? Ha, ¿ycie mo¿e tym i ocalê. Jeœli uwierz¹. Ale zaufania nie odzyskam. Wezm¹ mnie pod klucz, ¿ywcem pochowaj¹ w jakiejœ wie¿y, w jakimœ zamku na pustkowiu. Nim wyjdê - jeœli w ogóle wyjdê - Jutta bêdzie daleko, zamê¿na lub w klasztorze. Utracê j¹ na zawsze. Ucieczka, pomyœla³, wstaj¹c ostro¿nie, bêdzie przyznaniem siê do winy. Tak bêdzie potraktowana: jako jawny dowód zdrady. No i niech tam. Szlag niech to wszystko trafi. Innego wyjœcia nie ma. Ognisko przygas³o, pogr¹¿y³o w mroku ca³¹ polanê. Ca³y biwak. Ludzi œpi¹cych z g³owami na siod³ach, wierc¹cych siê pod przykryciami, chrapi¹cych, pierdz¹cych, be³koc¹cych przez sen. O wystawieniu warty nikt nawet nie pomyœla³. Reynevan cichcem wycofa³ siê w mrok, pomiêdzy krzaki. Ostro¿nie i poma³u, bacz¹c, by nie nast¹piæ na such¹ ga³¹zkê, j¹³ posuwaæ siê w kierunku spêtanych koni. Konie zachrapa³y, gdy siê zbli¿y³. Reynevan zamar³, stan¹³ jak wryty. Szczêœciem las szumia³, w nieustannym szumie niknê³y inne dŸwiêki. Odetchn¹³. Za wczeœnie. Ktoœ rzuci³ siê na niego, obalaj¹c impetem. Run¹³ na ziemiê; nim upad³, zdo³a³ gwa³townym, rw¹cym œciêgna rzutem cia³a zamieniæ upadek w skok, co ocali³o go przed przygniataj¹cym chwytem. I uratowa³o mu ¿ycie. Wywijaj¹c siê i turlaj¹c, z³owi³ k¹tem oka b³ysk ostrza. Odchyli³ g³owê, maj¹cy rozp³ataæ mu gard³o nó¿ zawadzi³ tylko o ma³¿owinê ucha, rozcinaj¹c j¹ chyba na pó³. Nie zwa¿aj¹c na wœciek³y ból, przeturla³ siê po wystaj¹cych z ziemi korzeniach i z moc¹ kopn¹³ podnosz¹cego siê na czworaki napastnika. Napastnik zakl¹³, ci¹³ szeroko, chc¹c dziabn¹æ go w nogê. Reynevan obróci³ siê i kopn¹³ go jeszcze raz, tym razem obalaj¹c. I zerwa³ siê z ziemi. Krew, czu³ to, ciurkiem la³a mu siê za ko³nierz. Napastnik zerwa³ siê równie¿. I natychmiast zaatakowa³, tn¹c na krzy¿ szybkimi wymachami no¿a. Mimo ciemnoœci Reynevan wiedzia³ ju¿, z kim ma sprawê. Zdradzi³ to odór potu, gor¹czki i choroby. Chory nie by³ wcale taki chory. A no¿em potrafi³ obracaæ. Mia³ wprawê. Ale Reynevan te¿ mia³. Zwodem zmyli³ przeciwnika, zmusi³ do wychylenia. Podbi³ lewym przedramieniem przegub, prawym uderzy³ w ³okieæ, podstawi³ nogê, szarpniêciem za rêkaw pozbawi³ równowagi, dla dobrej miary waln¹³ nasad¹ d³oni w nos. Chory zawy³, pad³, padaj¹c zdo³a³ jednak jeszcze dŸgn¹æ go w krocze, nó¿ rozpru³ spodnie, cud tylko i szybkoœæ reakcji pozwoli³y Reynevanowi ocaliæ genitalia i têtnicê udow¹. W uniku potkn¹³ siê jednak i te¿ upad³. Chory rzuci³ siê na niego jak ¿bik, zamierzaj¹c do ciosu z góry. Reynevan obur¹cz chwyci³ rêkê z no¿em. Trzyma³ ze wszystkich si³, kul¹c g³owê, gdy napastnik wali³ go gdzie popad³o lew¹ piêœci¹. Skoñczy³o siê równie szybko, jak siê zaczê³o. Doko³a zaroi³o siê od ludzi. Kilku u³api³o chorego i œci¹gnê³o go z Reynevana, przy operacji chory charcza³, sycza³ i parska³ jak kot. Nó¿ wypuœci³ dopiero wtedy, gdy jeden z Morawian ma³o delikatnie nast¹pi³ mu obcasem na d³oñ. Urban Horn sta³ obok ze skrzy¿owanymi na piersi rêkami. Przygl¹da³ siê i milcza³. - Napad³ na mnie! On! - krzykn¹³ Reynevan, wskazuj¹c, kto. - Szed³em siê wysikaæ, a on rzuci³ siê na mnie z no¿em! Trzymany przez sowinieckich burgmanów chory chcia³ coœ powiedzieæ, ale zdo³a³ tylko wyba³uszyæ oczy, zarzêziæ i rozkaszleæ siê ciê¿ko. Reynevan nie przepuœci³ okazji. - Napad³ na mnie! Bez powodu! Chcia³ zamordowaæ! Zobaczcie, jak mnie urz¹dzi³! - Opatrzcie go - przemówi³ Horn. - ¯ywo, widzicie, ¿e krwawi. A tego puœæcie, pozwólcie mu wstaæ. Nó¿ zabierzcie. A na przysz³oœæ proszê lepiej strzec broni. To nó¿ któregoœ z was. On no¿a nie mia³. - Jak to, puœæcie? - wrzasn¹³ Reynevan. - Co to znaczy, puœæcie? Horn! Zwi¹zaæ go ka¿, cholera! To morderca! - Zamknij siê. Niech ci opatrz¹ ucho. Potem przyjdŸ do nas, tam, na ubocze. Nie obejdzie siê, jak widzê, bez powa¿nej rozmowy. Chory wspiera³ siê o pieñ drzewa. Patrzy³ w bok. Ociera³ krew, wci¹¿ s¹cz¹c¹ siê z nosa. T³umi³ kaszel. Poci³ siê. I wygl¹da³ jak kupa nieszczêœcia. - Chcia³ mnie zamordowaæ - wycelowa³ weñ palec Reynevan. - To zabójca. Udawa³ bardziej chorego, ni¿ jest. A faktycznie wypatrywa³ okazji, by mnie zabiæ. Planowa³ to od chwili, gdy dowiedzia³ siê, kim jestem. Urban Horn skrzy¿owa³ ramiona na piersi, nie skomentowa³. - A ja wiem ju¿, kim jest on - ci¹gn¹³ zupe³nie ju¿ spokojnym g³osem Reynevan. - Mia³em podejrzenia, teraz wiem. Gdy nas wieŸli na wymianê, by³ chory rzeczywiœcie. Leczy³em go magi¹, a on majaczy³. Adsumus, Domine Sancte Spiritus, adsumus peccati ¹uidem immanitate detenti, sed in nomine tuo specialiter congregati. Adsumus! Kojarzy ci siê z czymœ to zawo³anie? - Owszem - twarz Horna nie drgnê³a. - To popularna modlitwa. Inwokacja do Ducha Œwiêtego. Autorstwa œwiêtego Izydora z Sewilli. - Wiemy obaj - Reynevan nie podniós³ g³osu - czyje to zawo³anie. Wiemy obaj, kim jest ten typ. Ty ponad w¹tpliwoœæ wiesz o tym od dawna, ja w³aœnie siê dowiedzia³em. Szkoda, ¿e nie od ciebie, Horn. Twój sekret omal nie kosztowa³ mnie ¿ycia. Ma³o brakowa³o, a drañ poder¿n¹³by mi gard³o... - A co? - przemóg³ kaszel chory. - A co? Mia³em czekaæ, a¿ on poder¿nie gard³o mnie? Musia³em siê zabezpieczyæ! Musia³em siê broniæ! On zaczyna³ mnie podejrzewaæ... A wreszcie dowiedzia³by siê prawdy... Zabi³by mnie jak nic, gdyby siê dowiedzia³, ¿e... - ¯e zabi³eœ mu brata - dokoñczy³ sucho Urban Horn. - Tak, Reinmarze, nie mylisz siê w podejrzeniach. Pozwól sobie przedstawiæ: Bruno Schilling. Jeden z Roty Œmierci, Czarnych JeŸdŸców Birkarta Grellenorta. Jeden z tych, którzy zamordowali twojego brata Peterlina. Reynevan nie zmru¿y³ oka do œwitu