To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Była fioletowa i spuchnięta, przekrwione oczy wychodziły z orbit. Childermass przyglądał się trupowi, aż w wykrzywionych rysach rozpoznał znane sobie oblicze. - Yinculus - powiedział. Wyjął nożyk i odciął zwłoki. Potem ściągnął spodnie Vinculusa i przyjrzał się ciału: kojarzyło się z trupem dzikiego zwierzęcia na pustym, nagim wrzosowisku. Dziwne znaki pokrywały każdy centymetr skóry, z wyjątkiem twarzy, rąk, części intymnych i podeszew stóp. Trup wyglądał jak niebieski człowiek w białych rękawiczkach i masce. Im dłużej Childermass na niego patrzył, tym bardziej nabierał przekonania, że ta bazgranina coś oznacza. - To królewski alfabet - powiedział w końcu. - To księga Roberta Findhelma. Właśnie wtedy zaczął sypać śnieg. Z nieba spadały ostre, lodowate płatki, wiatr się wzmógł. Childermass pomyślał o oddalonych o trzydzieści kilometrów Strangeu i Norrellu i wybuchnął głośnym śmiechem. Jakie miało znaczenie, kto czyta księgi w Hurtfew? Najcenniejsza księga ze wszystkich, naga i martwa, leżała na śniegu. - A więc spadło to na mnie, tak? „Największa chwała i największe brzemię, jakie spoczęło na ludzkich barkach w obecnych czasach”. Chwilowo brzemię wydawało się większe niż chwała. Księga miała wyjątkowo niewygodną formę. Childermass nie wiedział, od jak dawna Vinculus nie żyje i kiedy zacznie gnić. Co miał robić? Mógł zaryzykować i przerzucić ciało przez grzbiet Piwowara, trudno by mu było jednak wytłumaczyć napotkanym po drodze podróżnym, skąd wziął wisielca. Mógł też ukryć ciało i sprowadzić tu wóz z koniem. Tylko jak długo by to potrwało? A gdyby ktoś pod jego nieobecność znalazł zwłoki i je zabrał? W Yorku nie brakowało lekarzy, którzy płacili za trupy i nie zadawali żadnych pytań. „Mógłbym rzucić zaklęcie ukrycia” - pomyślał. Zaklęcie ukrycia z pewnością zamaskowałoby trupa przed ludźmi, ale musiał wziąć pod uwagę psy, lisy i wrony. Ich nie zwiodłaby znana Childermassowi magia. Księga już raz została pożarta. Nie miał zamiaru ryzykować i dopuścić do tego, by historia się powtórzyła. Należałoby sporządzić kopię, ale jego dziennik, pióro i atrament zostały w salonie w pogrążonym w ciemności opactwie Hurtfew. Co teraz? Mógł odrysować wzory patykiem w zamarzniętej ziemi, ale to byłoby mnie więcej tyle warte, ile tekst na ciele trupa. Gdyby tylko rosły tu drzewa, obdarłby je z kory, spalił trochę drewna i popiołami spisał tekst na korze. Nie było tu jednak nic poza powyginanym głogiem. Popatrzył na nożyk. Przyszło mu do głowy, że powinien skopiować księgę na własnym ciele. Wiele przemawiało za tym planem. Po pierwsze, może rozmieszczenie tekstu na ciele Vinculusa miało jakieś znaczenie? Im bliżej głowy, tym ważniejszy tekst? Całkiem prawdopodobne. Po drugie, dzięki temu księga byłaby bezpieczna i ukryta przed wzrokiem ciekawskich. Nie musiałby się martwić, że ktoś ją skradnie. Jeszcze nie wiedział, czy pokaże księgę Strange’owi albo Norrełlowi. Ale pismo na ciele Vinculusa było gęste i misterne. Nawet gdyby zdołał nożem odwzorować te delikatne kropki, kółka i zawijasy (w co wątpił), musiałby ciąć głęboko, by rany się nie zagoiły. Zdjął płaszcz i frak. Rozpiął guziki i podwinął rękawy koszuli. W ramach eksperymentu wyciął jeden z symboli widniejących po wewnętrznej stronie ręki Vinculusa w tym samym miejscu na własnej ręce. Rezultat nie był zadowalający. Krew zalewała wzór, a Childermass nieomal zemdlał z bólu. - Mogę stracić trochę krwi, ale tu jest tyle pisania, że to by mnie z pewnością zabiło. Poza tym jak skopiować to, co ma na plecach? Przerzucę go przez konia, a gdyby ktoś mnie zaczepił... No cóż, zastrzelę go, jeśli będę musiał. To jakiś plan. Niezbyt dobry, ale lepsze to niż nic. Piwowar oddalił się nieco i skubał suchą trawę, z której wiatr strząsnął śnieg. Childermass podszedł do niego. Z walizki wyjął długi mocny sznur i pudełko z pistoletami. Do obu wepchnął po kuli i podsypał prochu. Odwrócił się, żeby sprawdzić, czy z ciałem nic się nie dzieje; ujrzał, że pochyla się nad nim jakiś człowiek. Childermass wsunął pistolety do kieszeni płaszcza i krzycząc, puścił się pędem w tamtym kierunku. Nieznajomy miał na sobie czarne buty i czarną pelerynę. Przyklęknął nad Vinculusem. Przez chwilę Childermass myślał, że to Strange, ale ten człowiek był nieco niższy i szczuplejszy od maga. Jego ciemny strój z pewnością niemało kosztował, jednakże proste czarne włosy były zbyt długie jak na modnisia. Przez nie obcy przypominał nieco duchownego z kościoła metodystów albo romantycznego poetę. „Znam go - pomyślał Childermass. - To mag. Dobrze go znam. Czemu zatem nie wiem, jak się nazywa?” - Ciało należy do mnie, proszę pana! - powiedział głośno. - Proszę je zostawić. Mężczyzna podniósł wzrok. - Do ciebie, Johnie Childermassie? - zapytał z lekką ironią. - A ja myślałem, że do mnie. O dziwo, mimo stroju i otaczającej go aury wyższości mówił jak człowiek z nizin - nawet zdaniem Childermassa. Bez wątpienia miał północny akcent, lecz Childermass go nie rozpoznawał. Być może był to akcent northumbryjski, lecz skażony mową z zimnych krain nad Morzem Północnym i, co było jeszcze bardziej zdumiewające, lekkim akcentem francuskim. - Cóż, myli się pan. - Childermass uniósł pistolety. - Zastrzelę pana, jeśli będę musiał. Wolałbym tego uniknąć. Proszę zostawić ciało i iść swoją drogą. Mężczyzna nie odpowiedział. Przyglądał się przez chwilę Childermassowi, a potem jakby się nim znudził, znów skupił uwagę na trupie