To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ktoś, kto zrobił z Sawką, to co ja, stawał się dla ruskich jeszcze większym bogiem od niego. I to się liczyło. Nie to, że był łajdakiem, jakiego nawet w tych wyjątkowo dla drani sprzyjających czasach długo by szukać. Znałem faceta tylko po trupach, ale możecie mi wierzyć, że był to sposób, żeby poznać Sawkę Potapowa od najlepszej strony. Nigdy nie miały one oczu i z reguły można było te oczy znaleźć w ich żołądkach. Miały też języki porozcinane nożami wzdłuż na dwoje - chłopcy Sawki nazywali to "robieniem węża" - i powbijane w czaszkę gwoździe. Tę ostatnią metodę perswazji rekieterzy szczególnie sobie umiłowali i podobno dochodzili w niej do perfekcji. Potrafili każdy gwóźdź wbijać godzinami tak, że mijał jeden, drugi dzień, a człowiek wciąż żył i tylko błagał, żeby go wreszcie dobić. Pewnie, hezbislamy też potrafią nad tobą zdrowo wydziwiać, nim cię wyślą do Allacha, i dońce sukinsyny rzadko kogo normalnie ubiją, żeby tam pierdut i po krzyku... W ogóle nie ma spasa, żeby na wojnie robić za jaką dziewicę. Mnie też kiedyś nerwy puściły, jak mi rezuny pod samym bokiem spalili wieś. Ale to normalne historie. Z egzekutywą - bo tak się sukinsyny nazwali, w nostalgii za minioną chwałą imperium - takich normalnych, zwykłych spraw nawet i porównywać nie warto. U ruskich mówili, że jeszcze jak Sawka był w KGB, to próbowano go wycofać z mordkomanda, bo za bardzo pokochał pracę. Tylko że KGB już wtedy szło na psy, Sawka w porę prysnął i wypłynął potem u Gaugazów, przy szajtan lawasz. Na szajtan lawasz wyrósł na cara, no i on go w końcu zgubił. Najświętsza Panna w Staatsoperze na dobre już sobie dała spokój ze śpiewaniem, tylko przeginała się to w przód, to w tył, i wydobywała głębokie aż z samej macicy, ekstatyczne dźwięki. Kamera raz po raz zataczała krąg po widowni, kilkakrotnie realizator dał zbliżenia na lożę honorową, wciąż z tym stękaniem i basowym pulsem w offie. Na chwilę uniosłem wzrok, szukając naszego kacapa, ale takich gości nie sadzano w pierwszych rzędach; w kadrze mieściła się tylko siwizna i farbowane ondulacje głównych dostojników Rady Europy oraz, naturalnie, Arabowie - ci ostatni z tak kamiennymi twarzami, jakby się akurat eksterioryzowali. Wreszcie artystka oraz jej czarny basista doszli do szczęśliwego finału, sypnęły się brawa i wtedy właśnie odezwał się Dilijczan. Dilijczan popijał na stokerze, przy samym wejściu na salę, chowając pod kurtką całe regulaminowe oporządzenie. Oznajmił mi, że do drzwi klubu zbliża się facet, który ciągnie za sobą smycz - i na wszelki wypadek obaj od razu zeszliśmy z częstotliwości. Tak swoją drogą, będę jeszcze musiał kiedyś wrócić do Wiednia i obejrzeć to miasto z bliska - jego stare kamienice, zabytkowe kościoły, pałace, zanim muslimy przerobią to wszystko na pełne wrzasku handlowiska. Lubię historię, a to miasto jest pełne historii. Chciałbym kiedyś poprzechadzać się po nim, bez broni, bez tej całej elektroniki, spokojny i rozluźniony. Ale tym razem na nic nie było czasu. Huk roboty i bieganina. Przyjechaliśmy do Wiednia na wariackich papierach - zresztą my zawsze i wszędzie byliśmy na wariackich papierach. Sam status wschodnich sił pokojowych był jedną z najbardziej zwariowanych rzeczy pod europejskim słońcem. Oficjalnie stanowiące część sił zbrojnych wspólnoty i przez nie też wyekwipowane, logistycznie podpadały pod Rzeczpospolitą. W praktyce oznaczało to, że o regularnych wypłatach żołdu czy uzupełnieniach sprzętu nie było nawet co marzyć. Polskie kwatermistrzostwo powoływało się tu na jakieś obietnice z Brukseli, ale jak potem wyszło, stosowną uchwałę europarlamentu sformułowano cokolwiek nieściśle. Wtedy, przed czterema laty, paliło im się pod tyłkiem i byli gotowi na wszystko, byle tylko wysłać za Bug kogokolwiek. Ale ledwie zdołaliśmy uspokoić tam sytuację, priorytety się zmieniły. Natomiast operacyjnie East Force podlegał sztabowi generalnemu Zachodniej Ukrainy, który jednak zobowiązał się uzgadniać posunięcia strategiczne z Radą Atlantycką. Wyjątkiem od tej zasady uczyniono "doraźne działania mające na celu ochronę pomocy humanitarnej i ludności cywilnej". Na upartego mogło to się odnosić do absolutnie wszystkiego, co robiliśmy. W istocie zresztą z Brukselą nie sposób było uzgodnić absolutnie niczego, a sztab generalny Republiki Ukrainy był fikcją, podobnie jak sama Republika Ukrainy, jej rząd i siły zbrojne. Wprawdzie prezydent Bołbas wciąż jeszcze urzędował w centrum Kijowa, ale już na przedmieściach więcej od niego miały do powiedzenia gangi. Państwo, które reprezentował w Radzie Bezpieczeństwa i Komisji Europejskiej, istniało wyłącznie na papierze, wyłącznie dzięki topionym w nim workom ecu i wyłącznie dlatego, iż nikt nie miał odwagi przyznać przed samym sobą, co się naprawdę dzieje. To znaczy, że każdą obłastią trzęsie kto inny, tu Dońcy, tam Sawka, tam znów muslimy, a jeszcze gdzie indziej jakiś miejscowy komendant albo herszt bandziorów, co zresztą zazwyczaj na jedno wychodziło. I tak aż po Ural - jakieś tam rządy, jakieś urzędy, wszystko to jeszcze istniało, ale było już tylko cienką, pękającą w setkach miejsc skorupką, spod której wyrajały się uwolnione po wiekach samodzierżawia żywioły. Tymczasem w Europie siwi panowie w złoconych okularach rysowali plany podziału międzynarodowych protektoratów, organizowali transporty z pomocą humanitarną, zwoływali jedna po drugiej konferencje i nie chcieli za nic przyjąć do wiadomości, że świat się zmienia nieodwracalnie. W Warszawie nie potrafili w to uwierzyć, czegóż chcieć od Brukseli. Zresztą, w tej akurat chwili było mi to wszystko na rękę - nawet te ciągłe zaległości żołdu i dostaw