To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Kiedy Kaczor ich zauwa|yB, chciaB prysn przez okno, i w tym oknie go zastrzelili. A madonna Kaczorowa we Bzach caBa przychodzi z maleDkim dzieckiem na rku do tych |oBnierzy i mówi:  Jezu, Jezu, m|a kochanego mi zabili, Jezu, to mnie te| zabijcie... co ja teraz zrobi sama z dzieckiem, co ja zrobi, o, Jezu, Jezu, zabijcie mnie, zabijcie..." No to powiedzieli jej uprzejmie:  Dobrze, niech pani odda komu[ do potrzymania dziecko i do nas wróci". OddaBa, wróciBa, a oni j zastrzelili koBo m|a, usiedli na oknie i spokojnie czekali na |andarmeri. A do mnie przychodz partyzanci, omijaj Julka i mówi:  My do pani".  To mo|e ja co[..."  Nie, my do pani". I tak mi mówi:  Pani Lalu, pani Lalu, straszna rzecz si staBa, Kaczor miaB w kieszeni marynarki szesna[cie faBszywych kenkart dla chBopaków, jak to si dostanie w szwabskie rce, to wygarn chBopaków raz-dwa". - I co pani zrobiBa? - pyta Mateusz. 228 - PowiedziaBam, |e zobacz, co si da zrobi. WyszukaBam taki malutki koszyczek i id pod czworaki. Zachodzi mi drog dwóch |oBnierzy i mówi, |e verboten i nie wolno przej[, dopóki nie przyjedzie |andarmeria, bo tam le| dwa trupy. A ja im na to, |e w nosie mam ich trupy, bo ja musz zrobi dzi[ konfitury. Mam dzieD robienia konfitur i koniec.  A co to - pytaj - maBo drzew w sadzie?" A ja mówi, |e to takie specjalne [liwki. Guzik specjalne, byBy jeszcze zupeBnie zielone, a| mi si serce krajaBo, jak je zrywaBam. Bo przepu[cili. Ruscy to by mnie albo trzasnli, albo zastrzelili, a Niemcy nie, Niemcy, jak usByszeli, |e jest jaki[ plan, to wiedzieli, |e trzeba si planu sBucha, i pu[cili. Specjalnie wziBam maBy koszyczek, |eby czsto chodzi, i zrywam. Jeden koszyczek, drugi, trzeci. Pytaj, czemu taki maBy, to im mówi, |e wiem, ile trzeba na jeden da cukru. Ruscy to kazaliby wzi du|y kosz i pomierzy w domu, ale Niemcy uwierzyli bez problemu. Siedz w tym oknie, upaB, ja zbieram [liwki. W koDcu pytaj, czy mog im przynie[ wody. A ja, |e nie, ale |e w dole, przy drodze, jest sklepik i tam mog sobie kupi oran|ad. Jeden z nich byB Zlzak, przetBumaczyB drugiemu i zaczli si kBóci, który pójdzie. A ja im mówi, |e tu i tak zrywam [liwki, wic mog im popilnowa trupów. Popatrzyli po sobie, w koDcu pokiwali gBowami i poszli, a ja myk na okno i do [rodka. Kaczorowa i Kaczor le|eli na ziemi w kaBu|ach krwi, wic musiaBam go podnie[ - a to kawaB chBopa -i wyj z wewntrznej kieszeni marynarki kenkarty. ZerknBam jeszcze do szuflady i wyjBam z niej zBoty zegarek mojego ojca, a tak|e [lubne obrczki Kaczorów, |eby przynajmniej dla tego dziecka byBo. 229 - A co z dzieckiem? - Po dziecko miaBa przyjecha ciotka, siostra tej idiotki. - I co, pobiegBa pani do partyzantów? - Gdzie tam. PrzysypaBam kenkarty warstw [liweczek, usiadBam na oknie i czekaBam spokojnie na |oBnierzy. Przyszli, podzikowali, ja jeszcze dwa razy pokurso-waBam dla niepoznaki z tym koszyczkiem, i tyle. - Babciu, jeszcze opowiedz Mateuszowi o siostrze