To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Dąbrowskiej dane było przejść przez obydwa wielkie kataklizmy naszych czasów i po ich doświadczeniu odżywa w jej pisarstwie wiara w wartość gromadnej więzi. Ta wiara zakorzeniona jest w istocie rzeczy poza historią, co oznacza, że przybiera ona charakter religijny. W świecie Dąbrowskiej ukryta jest pewna wartość absolutna, nie ulegająca żadnym dziejowym relatywizacjom. l z niej właśnie wywiedziona jest sensowność ludzkich działań. Ale czy to wystarczy, aby mówić o soterycznym pierwiastku historii w jej przebiegu praktycznym? Czy doświadczenie przemian cywilizacyjnych pozwala wyobrazić sobie jakąś fazę doskonalszą, fazę "spełnienia" wszystkich podejmowanych działań? Takiego wyobrażenia nie ma w dziele Dąbrowskiej. Jej pisarstwo mówi, że wizja takiego stanu nie jest nam dana. Finał wielkiego pochodu pozostaje nie-docieczony, ludzie uczestniczą w czymś, czego celowość rozpoznać się nie daje, wypracowują wartości, których wymiary giną - jeśli wolno tak powiedzieć - w nieskończoności. Samo poczucie udziału w rozprzestrzenianiu ładu wystarczy jednak, aby biografie nasze uzyskały sens. l obroniły się jakoś w obliczu klęsk i katastrof. Obrona sensowności procesu, który nazywamy tu pochodem cywilizacyjnym, pozwalająca mówić o obecności pierwiastka soterycz-nego w dziele Dąbrowskiej, wiąże się z innym jeszcze nastawieniem, które zbliża pisarkę do jej historycznoliterackiej formacji, a mianowicie z demokratyzmem. Dąbrowska me hierarchizowała uczestników 73 owego pochodu i nie wyróżniała w nim postaci przywódczych, czego świadectwem są wiersze Lechonia, później Wierzyńskiego (Wolność tragiczna, 1936) - i co z upodobaniem czynił Kaden-Bandrow-ski. Taka hierarchizacja pojawia się nawet u pisarza lewicy, Żerom-skiego, u którego poczucie odpowiedzialności za idee, za "przyszłość narodu", za stan społeczeństwa - nie było rozłożone "na wszystkich" ani nawet na wybraną grupę, w Przedwiośniu proletariat ukazany został jako klasa "chora", obarczona niejako swoim upośledzeniem i dlatego niezdolna do duchowego przewodnictwa. Odpowiedzialność rodzi się zatem razem z pewnym stopniem emocji, z pewnym darem bezinteresowności przechowywanym w rodowodach inteligenckich. Odpowiedzialności towarzyszy poczucie misji dane tylko niektórym, ideowa samotność Cezarego Baryki zaznaczona jest wiele razy, podkreśla ją słynne zakończenie powieści o wydzielaniu się bohatera ze zrewoltowanego tłumu robotników. W utworach Dąbrowskiej nie spotykamy tego rodzaju postaci. Udział w budowaniu i strzeżeniu ładu rzeczy dany jest wszystkim, odpowiedzialność zjawia się na pewnym stopniu doświadczenia kulturalnego, ale nie jest związana z poczuciem misji, zwłaszcza misji przywódczej. Agnisia Niechcicówna czuje się bardzo głęboko odpowiedzialna za stan społeczeństwa, ale do głowy by jej nie przyszło, aby w jakikolwiek sposób szukać kariery przywódczej - i jeśli bierze udział w działaniach zorganizowanych, to zawsze w intencji uczestnictwa jedynie, nigdy - hierarchicznego awansu. Ani Agnisia, ani Marcin Śniadowski nie uważają się za powołanych, tym bardziej wybranych, co zresztą niekoniecznie wynikać musi z wyboru politycznego, jest raczej dziedzictwem obywatelskiego ducha inteligencji pozytywistycznej. Biografia samej Dąbrowskiej nie mówi zresztą o jakichś wyrazistych i trwałych opcjach ideowo-politycznych. Towarzyszące jej twórczości poczucie równości ludzi w obliczu życia, w obliczu bytu stawało się cząstką jej filozoficznej wiary w doniosłość wszelkiego istnienia - i raczej o instynkcie demokratycznym należałoby tu mówić niż o deklaracji programowej. Każdemu soterycznemu wyobrażeniu historii towarzyszyć musi pytanie o "substancję" podmiotu, który cały proces zdolny jest rozpoznać i nim ewentualnie, w swoim interesie, pokierować. Inaczej mówiąc: kto wyznacza role na drodze do zbawienia ludzkości? Kim jest istota, która zawiaduje całością, daje sens naszemu w niej udziałowi? Czego od nas żąda, a co przed nami ukrywa? Jaki jest stopień suwerenności naszej decyzji co do owego udziału? Nie chodzi mi w tej 74 chwili o gotowe formuły, jakie daje np. heglizm. Chodzi raczej o pożądany stopień pewności, że proces wybawicielski nie jest np. oszustwem demonów albo szalbierzy politycznych, że jest to proces nie tylko godny aprobaty, ale i rzeczywisty, pozwalający stwierdzić, że udział w nim nie jest iluzją, lecz faktem. Ten pożądany stopień pewności bywa najczęściej powierzany przywódcom