To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
190 — Tak, to małpka! — zawołała Sara. — Uciekła z poddasza laskara i zobaczyła tu światło. Rózia podbiegła do niej. — Wpuści ją panienka? — Ależ tak — odpowiedziała Sara. — Za zimno jest dzisiaj, żeby mogła siedzieć na dachu. Małpki są bardzo delikatne. Postaram się ją tu zwabić. Wyciągnęła wolniutko rękę i zaczęła przemawiać do małpki pieszczotliwie — tonem, którym przemawiała do wróbli i Mel-chizedecha — jak gdyby sama była życzliwym zwierzątkiem i rozumiała ich płochliwość. — Chodź tutaj, kochana małpeczko — mówiła. — Nie zrobię ci nic złego. Małpka wiedziała, że dziewczynka nie zrobi jej nic złego. Wyczuła to, zanim jeszcze Sara ujęła ją pieszczotliwie i przygarnęła do siebie. Znała pełne czułości dotknięcie smukłych, brązowych rąk Ram Dassa, a dotknięcie rąk Sary było bardzo podobne. Pozwoliła się wciągnąć przez okno, a gdy znalazła się w ramionach Sary, przytuliła się do niej od razu i chwyciła przyjaźnie pasmo włosów dziewczynki zaglądając jej w oczy. — Śliczna małpka! Śliczna małpka! — mruczała tkliwie Sara całując śmieszny łepek. — Jakże ja kocham małe zwierzątka! Małpka była najwyraźniej zadowolona, że dostała się do ciepłego pomieszczenia, a gdy Sara usiadła przy kominku i posadziła ją sobie na kolanach, przenosiła spojrzenie z Sary na Rózię z zaciekawieniem i aprobatą. — Co za brzydactwo, prawda, panienko? — odezwała się Rózia. — Przypomina bardzo brzydkie dziecko — roześmiała się Sara. — Przepraszam cię, małpuniu, ale cieszę się, że nie jesteś ludzkim dzieckiem. Twoja matka nie mogłaby być z ciebie dumna i nikt by się nie ośmielił powiedzieć, że jesteś podobna do kogoś spośród krewnych. Ale dla mnie jesteś urocza! Rozparła się wygodniej w fotelu i snuła dalej swe rozważania. 191 pst taka brzydka, i wciąż o tym a umie myśleć. Małpeczko, jedy- rączkę i podrapała się w głowę, ytała Rózia. nną, a jutro zaniosę ją do pana z awać się z tobą, małpko, ale mu-iś być najbardziej przywiązana do twoją prawdziwą krewną. dla małpki gniazdko w nogach kłębuszek i usnęła od razu niby ne ze swego posłania. 192 ROZDZIAŁ XVII „To ona!" Nazajutrz po południu troje członków Wielkiej Rodziny siedziało w bibliotece pana z Indii i robiło, co mogło, aby go rozweselić. Matka pozwoliła dzieciom przyjść, gdyż pan z Indii specjalnie je zaprosił. Od dłuższego czasu żył w stanie nieznośnego napięcia, a dzisiaj czekał z niepokojem na nowiny, które miał przywieźć pan Carmichael, powracający tego dnia z Moskwy. Pobyt jego w tym mieście przedłużał się z tygodnia na tydzień. Po przyjeździe nie mógł z początku odnaleźć rodziny, na której poszukiwania się udał. Gdy wreszcie upewnił się już, że znalazł tych, o kogo mu chodziło, i poszedł do ich domu, dowiedział się, że udali się oni w dłuższą podróż. Wszelkie wysiłki porozumienia się z nimi spełzły na niczym, postanowił więc pozostać w Moskwie aż do ich powrotu. Pan Carrisford siedział w swoim wielkim fotelu, a Janka siedziała przy nim na podłodze. Chory przywiązał się bardzo do Janki. Nora przycupnęła na stołeczku, Donald zaś dosiadł okrakiem głowy ty-> grysa, zdobiącej leżącą na podłodze skórę zwierzęcia. Należy wyznać, że harcował na tym osobliwym wierzchowcu w sposób dość hałaśliwy. — Nie wrzeszcz tak, Donaldzie — napominała go Janka. — Kiedy się przychodzi rozweselić chorą osobę, nie robi się tego na cały głos. Może w ogóle zachowujemy się za głośno, proszę pana? — zwróciła się do pana z Indii. Ale chory poklepał ją tylko po ramieniu. 193 Przy was nie myślę tyle o innych \— wrzasnął Donald. — Wszyscy Wszki. \hałasu — stwierdziła Janka. \usteczki do nosa i podskakiwał \ zapytał. — Na przy- szy nie narobiłoby takiego — a myśmy powinni być poklepał dziewczynkę po t ^z.y)edzie — powiedziała Janka. — ć o zaginionej dziewczynce? .^głbym chyba w tej chwili mówić o niczym innym pan Carrisford marszcząc brwi z wyrazem znużenia. — My ją bardzo lubimy — wtrąciła Nora. — Nazywamy ją małą niezaczarowaną księżniczką. — Dlaczego? — zapytał pan z Indii. Słuchając opowiadań Wielkiej Rodziny zapominał na jakiś czas o swoich troskach. — Bo chociaż nie jest właściwie zaczarowana — odpowiedziała Janka — to kiedy się znajdzie, będzie bogata jak księżniczka z bajki. Nazywaliśmy ją z początku zaczarowaną księżniczką, ale ta nazwa do niej nie pasuje. — Czy to prawda — spytała Nora — że jej tatuś dał wszystkie pieniądze przyjacielowi, żeby ten je ulokował w kopalni z diamentami, a potem przyjaciel myślał, że stracił wszystko i uciekł, bo czuł się jak złodziej? — Ale naprawdę to wcale nie był złodziejem — wtrąciła pośpiesznie Janka. Pan z Indii ujął jej rączkę. — Nie, naprawdę nie był złodziejem — powiedział. 194 — Okropnie mi żal tego przyjaciela — mówiła dalej Janka. — Przecież nie chciał tego i na pewno był w okropnej rozpaczy. — Rozumna z ciebie dziewczynka, Janeczko — rzekł pan z Indii ściskając jej rączkę. — Czyście opowiadały panu Carrisfordowi — wrzasnął znowu Donald — o małej dziewczynce, która nie jest żebraczką? Czy opowiadałyście, że ma ładne nowe ubranie? Może ona też zginęła i teraz ktoś ją znalazł. — Jest powóz! — zawołała Janka. — Zatrzymuje się przed domem. To tatuś! Wszyscy podbiegli do okna. — Tak, to tatuś — oznajmił Donald. — Ale dziewczynki nie ma. Wszyscy troje wybiegli z pokoju i popędzili do hallu. Słychać było, jak podskakują i klaszczą w ręce, a potem odgłosy pocałunków i powitań. Pan Carrisford próbował wstać, ale opadł z powrotem na poduszki. — Nic z tego — szepnął. — Jestem ruiną człowieka! Głos pana Carmichaela słychać już było pod drzwiami. — Nie, dzieci, będziecie mogły wejść później, najpierw muszę porozmawiać z panem Carrisfordem. Idźcie i pobawcie się tymczasem z Ram Dassem. Drzwi otworzyły się i adwokat wszedł do biblioteki. Był bardziej jeszcze rumiany niż zwykle i wniósł ze sobą atmosferę krzepkości i zdrowia. Oczy jego miały jednak wyraz żalu i niepokoju, gdy napotkał pytające spojrzenie chorego i uścisnął mu dłoń na powitanie. — Czego się pan dowiedział? — zapytał pan Carrisford