To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

trzecie zakony, bądź świeckie, bądź regularne, ze ślubami zwykłymi albo uroczystymi. Te trzecie zakony umożliwiają ludziom świeckim praktykowanie w życiu zasad zakonu, z którym są pośrednio związani. Pamiętajmy wreszcie, że począwszy od wieku XV, a nawet wcześniej, zwłasz- cza pod naciskiem "uczuć narodowych", wielkie zakony, jednolite i scentralizowa- ne, dzielą się na kongregacje, najczęściej o wyraźnym zabarwieniu językowym i narodowym. Wymieńmy kongregacje benedyktyńskie z Bursfeld w Niemczech, kongregację szkocką (od 1215 r.) z Gubbio we Włoszech, z Melk w AustrII, z Val- ladolid w HiszpanII itd. Ale można by także wyliczyć kongregacje cysterskie, kamedulskie i kanonickie, wymienić prowincje i przytoczyć reformy między innymi franciszkańskie, o bardzo wyraźnych tendencjach odśrodkowych. Władcy, których organiczny uniwersalizm zakonników drażnił albo niepokoił i którym bardzo zależało na powstrzymaniu przepływu dziesięcin, jakie zakony płaciły Rzymowi, często podsycali te separatyzmy, a w każdym razie z nich korzys- tali. Ze swojej strony papieże przyznawali przywileje tym prowincjom i tym kon- gregacjom, które dochowywały im wierności albo mogły stanowić przeciwwagę władzy królewskiej, jej zdzierstw i jej wszelkiego rodzaju kontroli. Kiedy wojna stuletnia, klęski głodu, wielka zaraza, schizma zachodnia, wyraź- ne herezje (Wiklifa i Husa) oraz długotrwały chaos millenaryzmów i profetyzmów ludowych przytłoczą Kościół, kiedy reforma protestancka ściągnie burzę, której skutkom reforma katolicka nie potrafi się przeciwstawić, a tym bardziej nie zdoła naprawić błędów, które je spowodowały, zakonnicy, również bardzo często przeży- wający głębokie kryzysy wewnętrzne i podlegający różnym wpływom i naciskom, nie zdołają znaleźć w sobie dość siły, aby podjąć walkę. Zakony utrzymują się, ale z wielu przyczyn brak im będzie ducha przedsiębiorczości, który ożywiał je przez stulecia. Będą więc musiały ustąpić miejsca innym organizacjom - jak klerycy regularni (jezuici, pijarzy, barnabici itd.), jak wspólnoty, gdzie obowiązywały tylko śluby zwykłe (oratorianie, doktrynarze, lazaryści itd.) - lepiej przystosowanym do walki, jaka toczy się w nowoczesnym społeczeństwie. Wobec różnorodności zjawisk, wynikającej z ludzkiej zdolności tworzenia, niektóre umysły ogarniał niepokój albo gniew. Widziały w niej zamach na ustalony ład i zdrowy rozsądek, trwonienie energII, zdrożną ludzką słabość. Święty Benedykt (Reguła XL,1) rozumiał, że każdy otrzymał swój własny dar od Boga (dlatego zresztą ten reformator odczuwał pewne skrupuły, wyznaczając dla wszystkich zakonników jednakową rację żywności). Poza tym wiedział, jak słabi są ci biedni ludzie (infirmorum contuentes imbecillitatem). Innych cieszy taka rozmaitość i nie brak wzmianek o "stu kwiatach". Oto co mówi w obronie różnorodności zakonów żebrzących tak zgryźliwy zazwyczaj Idzi li Muisis: "Pięknością świata jest rozmaitość, która jest darem Bożym. Popatrzcie na różnobarwne kwietne łąki." Tym, co winno zapewniać "jedność w rozmaitości" (żeby posłużyć się for- mułą, na którą częściej powoływano się w Europie, niż ją stosowano, z czego dawni prawodawcy w pełni zdawali sobie sprawę), jest posłuszeństwo. "Jakiekolwiek będą gałęzie dobrych uczynków, w które obfitować będzie nasz żywot, niezbędną jest rzeczą, aby zrastały się one (coalescat) u podstaw - we wspólnych korzeniach posłuszeństwa." A kartuz Gwigon powiada: "Bez wątpienia możemy przestrzegać wielu rzeczy, i to bardzo różnych; ale mamy wszelkie powody, aby spodziewać się, że wszystkie one będą dla nas owocne dzięki jedynemu dobru - posłuszeństwu." Przełożone na język socjologII politycznej oznacza to, że mnogość i różnorodność opinII i działań są dobroczynne pod warunkiem, że istnieje jakieś podłoże obywatel- skie, wspólne dla wszystkich. CZY ZAKONNICY BYLI POTRZEBNI W STULECIACH WIARY? Wielu zastanowi się, być może (i to nie tylko wśród niewierzących), jakie potrzeby zaspokajali zakonnicy w społeczeństwie tak głęboko wierzącym jak społe- czeństwo średniowieczne. Otóż poza tym, że pełnili tysiączne funkcje społeczne, których w średniowieczu nikt nie chciał się podejmować, jest sprawą oczywistą, że odgrywali niezmiernie ważną rolę w życiu religijnym. Z wielu względów nie można średniowiecza uważać za epokę wiary. To zna- czy wiary autentycznej i w pełni przeżywanej. Jest to epoka wierzeń, przesądów i dewocyjnej bigoterII, wielkich zbiorowych, irracjonalnych porywów, pielgrzymek, niekiedy obowiązkowych, wypraw krzyżowych o niejasnych celach, społeczno- mis- tycznych przełomów, prądów millenarystycznych, wszelkiego rodzaju profetyz- mów. Toussaert mówi o "bezużytecznym balaście niepokojącej naiwności i braku szacunku..." "Pobożność istnieje w sercach - dorzuca - ale nie wydaje się, aby w nich rodziła fundamentalną prawość... Żarliwość jest krótkotrwała, spontaniczna i powierzchowna." Najstraszniejsze bluźnierstwa i przekleństwa są rzeczą powsze- dnią. Ludzie rozmawiają, śmieją się, mamroczą podczas mszy albo w ogóle nie chodzą do kościoła. W relacji z pierwszej krucjaty, Gesta Dei per Francos, Fulcher z Chartres biada, że wśród duchowieństwa i ludu wiara zanika. Nawet pielgrzymki nie zawsze są budujące. Często podejmuje się je nie, aby wypełnić ślubowanie albo odpokutować grzech, ale magis proposito evagandi, a więc raczej w celach turystycznych, a nawet żeby uprawiać amory! W pielgrzymu- jącym pstrym tłumie trafiają się nierządnice, złodzieje, przekupnie, awanturnicy..