To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Było już popołudnie, gdy Tonio, po kilku godzinach ćwiczeń z Guidem i Paolem, wkroczył samotnie do pałacowej sali fechtunku. Sala nie była używana całymi latami. Błyszcząca pod kurzem odgarniętym przez jego stopy wypolerowana podłoga wydawała się Toniowi znajoma. Wyjąwszy szpadę z pochwy, natarł na niewidzialnego przeciwnika, nucąc, jakby bitwie towarzyszyła wspaniała muzyka i jakby była ona częścią jakiegoś wspaniałego przedstawienia na wielkiej scenie. Mimo znużenia ćwiczył dalej, dopóki nie poczuł pierwszego, przyjemnego bólu w łydkach. Po godzinie przerwał jednak gwałtownie, przekonany, że ktoś obserwuje go, stojąc w drzwiach. Odwrócił się, mocno ściskając w dłoni rapier. Nikogo nie było. Korytarz za drzwiami okazał się pusty, chociaż w całym ogromnym domu słychać było odgłosy życia. Nie opuszczało go jednak uczucie, że ktoś tam był i odszedł. Włożywszy szybko żakiet, schował szpadę do pochwy i zaczął spacerować po pałacu niemalże bez celu, witając mijanych ludzi skinięciami głowy i ukłonami. Zbliżył się do wielkiego gabinetu kardynała, lecz zauważywszy, że jest zamknięty, zaczął przechadzać się po półpiętrze, oglądając ogromne flamandzkie gobeliny i potężne portrety żyjących w zeszłym wieku mężczyzn, którzy nosili takie ogromne peruki. Białe włosy spływały im falami na ramiona. Ich wspaniale oddana na malowidłach skóra zdawała się błyszczeć życiem. Na dole zapanowała nagle wielka wrzawa. Właśnie przybył kardynał. Tonio patrzył, jak wkracza na szerokie, białe marmurowe schody w otoczeniu pomocników i służących. Nosił małą perukę z warkoczykiem, doskonale dopasowaną do szczupłej twarzy, rozmawiał uprzejmie z towarzyszącymi mu osobami, a raz zatrzymał się z ręką wspartą o marmurową poręcz, by złapać oddech i wyszeptać jakiś dowcip. Nawet gdy stał, było w nim coś z monarchy. Mimo bogactwa purpurowego morowanego jedwabiu i srebrnej biżuterii oraz godności, z jaką się poruszał, jego twarz była z natury radosna. Tonio postąpił w przód bez żadnego określonego celu; może tylko po to, by przyjrzeć się, jak ten człowiek wchodzi po schodach. A kiedy kardynał znów przystanął, dojrzawszy Tonia, i patrzył na niego przez dłuższy czas, ten skłonił się i wycofał. Nie wiedział, dlaczego mu się pokazał. Stał samotnie w ciemnym korytarzu, na którego końcu wpadało przez okno światło słońca i nagle zawstydził się. Mimo to rozkoszował się delikatnym uśmiechem kardynała, sposobem, w jaki patrzył na niego, nim z uczuciem skinął mu głową. Serce zabiło Toniowi jak młotem. - Idź na miasto - szepnął sam do siebie. 3 Guido przyrzekł sobie nie przypominać Toniowi w ciągu kilku najbliższych tygodni o sprawie kobiecej roli. Pracując, był jednak bardziej niż zwykle przekonany, że odegranie jej przez Tonia jest koniecznością. Odwiedził Teatro Argentina, rozmawiał z Ruggeriem na temat innych śpiewaków, których miał zamiar wynająć, upewnił się, że teatralna maszyneria działa i będzie w stanie podołać wszystkim napisanym przez niego scenom oraz ustalił ostatecznie procent, jaki dostanie ze sprzedaży drukowanej partytury. Tonio kupował tymczasem małemu Paolowi każdą część garderoby, jaką chłopiec mógł nosić, począwszy od przetykanych złotą nicią kamizelek po peleryny letnie i zimowe - chociaż było lato - tuziny chusteczek, koszule obszyte ulubioną przez Tonia wenecką koronką i pantofle z marokinu. Było to prowokujące, ale Guido nie miał czasu, by go za to zganić, a przy tym Tonio doskonale spisywał się jako nauczyciel, wprowadzając Paola w zawiłości wokaliz i łaciny. Gęste, brązowe włosy Paola zostały teraz okiełznane i ułożone. Cały czas był ubrany odpowiednio do wyjścia i chłopcy chodzili wieczorami zwiedzać muzea przy blasku pochodni. Grupa Laokoona przeraziła Paola z tego samego powodu co innych: ponieważ ojciec i dwaj synowie schwytani przez węże mieli zginąć w tym samym momencie. Tonio uczył też swego podopiecznego odpowiednich manier. Co rano jedli w trójkę śniadanie przy jednym z wysokich okien, którego granatowe kotary były odciągnięte w bok i związane. Guido był zmuszony przyznać, że lubił przysłuchiwać się rozmowie tej dwójki, która wcale nie wymagała, by się do niej przyłączył. Lubił słyszeć dokoła rozmawiających ludzi, o ile sam nie musiał nic mówić. Wystarczyły mu rozmowy, które był zmuszony odbywać wieczorami. Dzięki hrabinie, która nadal regularnie z nim korespondowała, przyjmowano go wszędzie; wszędzie też pytał o lokalne gusta i, udając ignorancję, prosił ludzi, by opisywali mu w szczegółach wszystkie ostatnie opery