To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Powiedziałem już, że miłość Emilii dla domu miała charakter namiętności; dodam, że tego dnia owa namiętność wydała mi się ściśle związana i pomieszana ze zmysłowością, jak gdyby fakt, że wreszcie kupiłem jej mieszkanie, uczynił mnie w jej oczach nie tylko milszym, ale także bliższym i bardziej pożądanym w sensie czysto fizycznym. Poszliśmy obejrzeć mieszkanie i początkowo Emilia chodziła ze mną po pustych i zimnych pokojach; planowaliśmy, na co przeznaczymy każdy pokój i jak ustawimy meble. Ale pod koniec wizyty, gdy podszedłem do jednego z okien, by je otworzyć i nacieszyć się pięknym widokiem, ona nagle przytuliła się do mnie mocno, całym ciałem, i szepnęła, żebym ją pocałował. Było to coś całkiem nowego u niej, zazwyczaj tak dyskretnej i nieśmiałej w stosunkach miłosnych. Zaskoczony tą nowością oraz tonem jej głosu, pocałowałem ją, tak jak chciała. Podczas tego pocałunku, który był jednym z najbardziej gwałtownych i namiętnych, jakieśmy dotąd wymienili, poczułem, że Emilia przyciska się do mnie coraz mocniej, jak gdyby pragnęła bardziej intymnego zbliżenia; potem jednym szarpnięciem ściągnęła spódnicę, odpięła bluzkę i przywarła swoim brzuchem do mojego. Aż wreszcie, po pocałun- ku, cichuteńko, lecz sugestywnie wyszeptała mi do ucha, że chce, bym ją wziął, i całym swoim ciężarem pociągnęła mnie na podłogę. Kochaliśmy się na ziemi, na zakurzonej posadzce pod parapetem tego okna, które chciałem otworzyć. I w płomieniu tego miłosnego zbliżenia, tak nieokiełznanego i dziwacznego, odczułem nie tylko jej miłość do mnie, ale przede wszystkim ujście jej pasji posiadania domu, która objawiła się spontanicznie w przypływie nagłej zmysłowości. Słowem, w tym stosunku miłosnym na brudnej podłodze, w półcieniu jeszcze pustego pokoju, Emilia oddała się ofiarodawcy mieszkania, nie mężowi. I te nagie ściany, pachnące świeżym jeszcze wapnem i lakierem, wzbudziły w niej silniejsze pożądanie niż wszystkie moje dotychczasowe pieszczoty. Od naszej wizyty w nowym mieszkaniu do samej przeprowadzki upłynęło jeszcze kilka miesięcy; podpisałem wszystkie kontrakty na imię Emilii, bo wiedziałem, że zrobi jej to przyjemność. Kupiliśmy też w tym okresie trochę mebli, tyle, na ile pozwoliły mi moje ograniczone środki finansowe. A tymczasem, gdy minęła pierwsza radość z powodu tego kupna, znowu zaczął mnie drążyć niepokój przed przyszłością i, jak już wspomniałem, chwilami ogarniała mnie po prostu rozpacz. Zarabiałem co prawda dostatecznie na skromne życie, a nawet odkładałem coś niecoś, jednakże te oszczędności nie mogły wystarczyć na zapłacenie drugiej raty. Moja rozpacz była tym dotkliwsza, że nie mogłem sobie ulżyć, rozmawiając o moich kłopotach z Emilią: nie chciałem psuć jej radości. Ale wspominam ten okres jako pełen nieustannego niepokoju, a nawet pewnego odpływu miłości dla Emilii. Nie mogłem powstrzymać się od myśli, że ona wcale się nie przejmuje, skąd zdobędę pieniądze, choć zna doskonale nasze warunki materialne. Niemile mnie to dotknęło i byłem zirytowany, że jest taka zadowolona, beztroska i nie myśli o niczym innym, jak tylko o kręceniu się po sklepach: codziennie z błogą satysfakcją oznajmiała mi o jakimś nowym zakupie. Zadawałem sobie pytanie, jak może, kochając mnie, nie odgadnąć, jakie ciężkie mam przed sobą pro- blemy; pomimo to zdawałem sobie sprawę, że przypuszcza zapewne, iż skoro zdobyłem się na kupno mieszkania, to widocznie mam potrzebne na to pieniądze. Jednakże jej pogoda i za- dowolenie, tak kontrastujące z moją ciężką troską, wydawały mi się oznaką egoizmu, a co najmniej gruboskórności. Byłem tak przejęty w owym czasie, że zmieniłem nawet od dawna wyrobiony pogląd o sobie samym. Dotychczas uważałem się za intelektualistę, kulturalnego człowieka, pisarza i krytyka teatralnego, bo pracę dla teatru uznałem od dawna za swoje powołanie