To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Jego palce były grube i powykręcane niczym korzenie drzewa wyrastającego ze skalnej szczeliny. Uśmiechnął się niepewnie, niemal nieśmiało. – Cóż, pewnie trudno byłoby mi w tym pływać... Ale bez kolczugi czułbym się nagi. Nikolas skinął głową i podrapał się po szyi. On także czuł się nagi bez porządnej kolczugi, lecz podbijana korkiem zbroja znacznie lepiej nadawała się do tego rodzaju zadań. Dobrze służyła wielu pokoleniom rzymskich żeglarzy, dlaczego więc nie miałaby dobrze służyć i jemu. – Znam to uczucie. Trzymaj się środka okrętu. Nikomu nie zabraknie pracy, kiedy wreszcie ta mgła się rozproszy. Władimir skinął głową i przesunął stopami po pokładzie, szukając wygodniejszej pozycji. Przez moment przypominał Nikolasowi jelenia stojącego w głębi lasu, grzebiącego nogą w ziemi i parskającego na widok wrogiego samca. Skandynaw przechylił lekko głowę – w tym człowieku było coś dziwnego. Domyślał się, że to Rus albo Sarmata, choć nie miał rysów twarzy ludzi stepu, może więc pochodził z lasów, do których nie sięgała władza Wielkiego Chana. Odziany w ciemne szaty wydawał się równie solidny i naturalny jak kamień, w jego twarzy było jednak coś efemerycznego. Nikolas pokręcił głową, odganiając od siebie te myśli. W tej samej chwili pokład pod jego stopami zadrżał, a podwójny dźwięk fletu nakazał żeglarzom podnieść wiosła nad powierzchnię wody. – Co to? – spytał Władimir szeptem. – Persowie – odparł spokojnie Nikolas. – Ludzie arcykapłana podobno dowiedzieli się, że spróbują przepłynąć dzisiaj, w święto. Władimir sprawdził, czy jego miecz gładko wysuwa się z pochwy. Kątem oka Nikolas dostrzegł kościaną rękojeść owiniętą czerwoną skórą i błysk starego żelaza. Sam także dotknął rękojeści Brunhildy. Z wieży wznoszącej się nad ich głowami dobiegł brzęk przesuwanych słojów. Zazgrzytał kołowrót kotwiczny. Dromon dryfował we mgle, niesiony silnym prądem Morza Ciemności. Wysoko na niebie lśnił bladopomarańczowy dysk słońca. Nikolas spojrzał na nie spod przymrużonych powiek – tak, mgła musiała wkrótce ustąpić. – Pochyl się trochę – powiedział do Władimira. – Zawsze zaczyna się od ostrzału. Na nas kolej przyjdzie później, kiedy rozpocznie się prawdziwa bitwa. – Och. – Władimir kucnął za drewnianą burtą. – Widzę, że już to kiedyś robiłeś. Od razu pomyślałem, że wyglądasz na żeglarza. Nikolas spojrzał nań gniewnie kątem oka. Mgła już niemal całkiem zniknęła. Pochylił się, by rozwiązać rzemyki sandałów. Na morzu najlepiej walczyło się boso. Zaczął nucić pod nosem jakąś wesołą melodię. – Naprzód! – rozbrzmiał okrzyk z przedniej wieży okrętu. Nikolas wychylił się za burtę, nie zwracając większej uwagi na świst strzał spadających na pokład. Morze było jasne, grzbiety fal błyszczały w południowym słońcu, gnane ostrym, zimnym wiatrem. Wiosła raz po raz zanurzały się w wodzie, a z każdym ich uderzeniem okręt nabierał prędkości. Piana fal rozbijanych dziobem okrętu spadała na marynarzy stłoczonych na dziobie. Nikolas spojrzał do przodu, na rosnącą w oczach sylwetkę perskiego statku. Długi na dziewięć stóp, żelazny taran wyrastający z dziobu rzymskiego okrętu kołysał się nad wodą, uderzając od czasu do czasu w grzbiety fal. Nagle dromon wpłynął w dolinę między dwiema podłużnymi falami, a taran zniknął na moment pod wodą. Perski okręt, gnany naprzód północnym wiatrem, zaczął uciekać przed nacierającym statkiem Rzymian. Nikolas syknął głośno, jakby chciał w ten sposób ponaglić dromon, pchnąć go na wroga. Nagle ton fletu zmienił się, a wiosła po prawej stronie okrętu zawisły na moment w powietrzu. Jednocześnie wiosła po lewej burcie uderzyły dwa razy szybciej. Dromon zatańczył na falach, skręcając gwałtownie w prawo. Persowie stłoczeni na pokładzie statku handlowego zaczęli przeraźliwie krzyczeć. Deszcz strzał wypuszczanych z ich łuków przerzedził się, a potem całkiem ustał. Marynarze w brudnych wełnianych spodniach zaczęli wyskakiwać za burtę. Nikolas uśmiechnął się szeroko i kopnął swego towarzysza w nogę. Władimir wstał, przytrzymując się burty. – Zaczyna się – zawołał Nikolas, przekrzykując szum wody i plusk wioseł. Perscy żołnierze odsuwali się od burty, do której zbliżał się wielki taran. Ich statek zsunął się nagle w dolinę między falami. Jednocześnie dziób rzymskiego okrętu wynurzył się z wody i runął w dół fali, uderzając w sam środek wrogiego żaglowca. Nikolas odruchowo ugiął nogi w kolanach, przygotowując się na wstrząs wywołany zderzeniem. Pokład pod jego stopami podskoczył lekko, a Władimir zaklął, uderzywszy głową o burtę. Taran wbił się w sosnowe poszycie perskiego statku z przeraźliwym trzaskiem i zgrzytem, który zagłuszył krzyki Persów wyrzuconych za burtę przez siłę uderzenia. Grube deski pomostu pękały na pół, rozrzucając po pokładzie długie drzazgi; potem dromon przebił się przez perski okręt niczym topór przez zgniłą gałąź. Nikolas zaklął i przypadł do pokładu. Fala pchnęła dromon do ataku o jedną chwilę za wcześnie – wiosła z przodu nie zdążyły się schować w kadłubie okrętu. Ponad trzydzieści wioseł z prawej burty uderzyło w perski statek i pękło z trzaskiem niczym zbyt mocno napięty łuk. Dolny pokład wypełnił się nagle straszliwym krzykiem umierających ludzi. Długie na trzydzieści stóp wiosła zgniatały ludzkie ciała na miazgę. Krew zmieszana z odłamkami kości i mięsa tryskała fontannami na ściany, ławki pękały jak kruche gałązki. W jednej chwili zginęło ponad sześćdziesięciu ludzi