To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Zobaczyły nas z daleka, podeszły z uśmiechem i powiedziały: "No co, dziewczynki, kupiłyście sobie coś ładnego?" Tak jakoś równocześnie przyszło nam to samo do głowy z Hanką. Obie spuściłyśmy głowy i smutno i cicho powiedziałyśmy: "My sobie nie kupujemy, my sprzedajemy". To zrobiło na tych paniach piekielne wrażenie. Żeby córka Żeromskiego i córka Jana Szczepkowskiego musiały handlować na targu starzyzną, wynosić ubrania dla zdobycia nędznego grosza, to był skandal i zgroza. Nie powiedziały nic, ale patrzyły na siebie oczami pełnymi wzburzenia, a na nas ze współczuciem, i odeszły, żeby nas nad miarę nie upokarzać swoją obecnością. Panią Marię Dąbrowską lubiłam, choć to, co pisała ostatnio, mniej mi się podobało. Za to "Noce i dnie" są dla mnie arcydziełem, które zawsze mogę otworzyć na pierwszej lepszej stronie i zacząć czytać dalej z zachwytem, aż do końca i znów od początku. To ciekawe, że nie spotkałam mężczyzny, któremu by się ta książka podobała. Chodziłam często do pani Marii Dąbrowskiej na Polną, żeby z nimi porozmawiać, posłuchać, co myślą o tych czasach dziwnych i strasznych. Zwłaszcza pan Stanisław Stempowski, takie szczęście, że istnieje i można się z nim zobaczyć i zapytać o tyle spraw. Poszłam pewnego razu do Ministerstwa Kultury zobaczyć się z panem mecenasem Drapienką. Chciałam go zapytać, z czego będzie teraz żyła moja matka po utracie naszych praw autorskich. Jeśli żona autora przeżyje go o dwadzieścia lat, to już właśnie robi się stara i trudno jej podjąć pracę. Co innego dziecko, to jest zrozumiałe. Dorosło, zdobyło zawód, nawet gdyby urodziło się tuż przed śmiercią ojca, i może sobie pracować na siebie. Więc zapytałam pana mecenasa Drapienkę, czy ta ustawa musi dotyczyć starszej i słabej po chorobie matki, może dałoby się to jakoś w stosunku do niej przedłużyć. Pan Drapienko powiedział zimno: "Nie będziemy w naszym ustroju robić z pań Żeromskich nowych kapitalistek, proszę pani. Tu się żyje z pracy rąk własnych". Więc wstałam, powiedziałam grzecznie: "Dziękuję panu" i wyszłam. On sam był autorem nowego prawa autorskiego i tych ustaw, więc wiedział, co mówi. Ale "co się nie dzieje", jak mówiła ciotka Aniela. Mama znów jest w szpitalu na jakiś krótki czas, kiedy pewnego ranka, już na Wspólnej, przychodzi pan komornik opisać meble za ostatnią ratę podatku, na którą nie było w "Czytelniku" pieniędzy ani nawet z dziadka na ścianie nic już nie można było wycisnąć. Mówię: "Trudno, opisuj pan", a komornik w płacz, że jemu strasznie przykro i wstyd, że wie, co to za rodzina i nazwisko i że jak tu będą te ogromne i stare graty wynosić, po prostu mu nie sposób. Mnie też smutno bardzo, ale pocieszam go, że to nie on winien, tylko ta świnia minister finansów, więc do roboty. Nie wolno opisać ani tapczana, ani futra, ani zegarka. A obrazy? Obrazy wolno. Miałam właśnie przygotowane i oprawione cztery moje obrazy przeznaczone na wystawę ogólnopolską czy okręgową. Bardzośmy wszyscy skrupulatnie te wystawy obsyłali, bo minister Sokorski szalenie tępił i piętnował absencję. Absencja zaraz wskazywała na to, że się malarz czy rzeźbiarz przechyla w stronę imperlializmu zachodniego