To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Toć pani wygląda w sam raz na katafalk. Stankarowa ruszyła ramionami, zatrzymała się bezradnie na środku pokoju, wreszcie podniosła pałające gorączką oczy na Zarębiankę i rzekła głucho: — Wszystko jedno — dziś czy jutro. — Co takiego? — Umrzeć! — szepnęła. — Jezus Maria! I po to pani dziecko zabiera! — A cóż! Żebym była zwierzem w boru, tobym je wykarmiła i sama wyżyła, ale wśród ludzi trzeba umrzeć! Zarębianka położyła jej rękę na ramieniu i rzekła surowo: — Nam pani nie ma prawa tak mówić, ale przeciwnie opowiedzieć troskę. Co znowu! Młoda pani, dziecko ma, i nas życzliwych, i tak bluźni. A toć pani za takie rozpacze nad losem warta paraliżu, żeby się przekonać o rzetelnej niemocy i nieszczęściu. Do roboty się brać, a nie bredzić o śmierci! No — cóż się tam u was stało? Bieda? Rękawy zakasać — i jazda na biedę! Stankarowa słuchała apatycznie i odparła: — Kiedy mi się żyć nie chce. Mam dosyć życia. — Banialuki! Kto nie pracował, ten nie wie, jakie ono bywa smaczne czasami. Ja pani wynajdę zajęcie, a jak pani skosztuje zapraw naszego chleba, to prędko do równowagi i zdrowia wróci. Wstyd tak na duchu o byle co upadać. Chce pani pracować? Mąż pozwoli? — Nie ma go. — Jak to — nie ma? — Wyjechał. Musiał wyjechać. Dostał bardzo korzystną ofertę do Paryża. — I tak panią zostawił? — Ja nie chciałam jechać! — szepnęła. Zapanowała chwila milczenia. Zrozumiała Zarębianka, że między małżeństwem coś zaszło, czego badać nie pozwalała delikatność, i na razie nie wiedziała co rzec. Ale wnet jej rezon wrócił. — Więc kiedy tak — tym bardziej ma pani co myśleć o przyszłości samodzielnie. Mieszkanie dotychczasowe za duże — trzeba się z niego wyprowadzić, zająć jeden pokój, nie bawić się w kuchnie, a czas cały nie mrzonkom, a pracy poświęcić. Zaraz od jutra trzeba się tym zająć. Ja pani pomogę — a pokój nawet tu u nas się znajdzie. My odnajmujemy jeden — miesięcznie. Kiedy termin tej staruszki z pieskiem, Natalko? — Zwróciła się do siostry. — Za dwa tygodnie. — Tymczasem przenocuje pani na kanapce w czytelni. No, to już załatwione. Teraz kwestia zajęcia. Co by też pani mogła robić? Stankarowa uśmiechnęła się gorzko. — Nic! Niech pani o tym nie myśli. Do niczego jestem, bo nie mam woli żyć. — Ale, że śmierć na zawołanie nie przychodzi, żyć pani musi. Ma pani rodzinę? — Nie, nie mam. — Szkoda. Żeby pani miała rodzinę, która o panią nie dba, toby warto było dokazać, że się bez nich obejdzie. Ha, kiedy pani pracować nie chce, to niechże pani żyje jak wszystkie żony — z pracy męża. Stankarowa się wzdrygnęła. — Ja nigdy z pracy męża nie żyłam. Dostałam posag z domu i ciężarem mu nie byłam. — Póki posagu starczyło. A teraz jak gotowego nie ma — duch upadł. Wstyd! — Więc co ja mogę robić, czym się zająć, jak pracować! — wybuchnęła kobieta. — Wychowana na wsi i w dostatkach — nic nie umiem, niczym być nie mogę. Uschnę jak to drzewo na skwerze. O, byle prędzej. — Bój się pani Boga! Toć masz dziecko! Stankarowa milczała, spojrzała ku drzwiom sypialni, i wreszcie poczęły jej łzy biec po twarzy. A Zarębianka, widząc, że przecie przełamała się jej dusza, mówiła stanowczo: — Zajęcie się znajdzie. Przecie czytać, pisać i rachować panią nauczono. Już ja to biorę na siebie, że posadę sklepowej dla pani wynajdę. Tymczasem zostanie pani u nas na noc, a ja jeszcze dzisiaj dowiem się w jednym miejscu. — Wiesz, Natalko, do Barwińskiego na Nowy Świat. Nakarmij i napój naszego gościa, a ja za godzinę wrócę. Prędko wzięła kapelusz i okrycie, i wyszła. — Ona wszystko żywo robi! — rzekła wdowa. — Ale na razie to najpierwsze. Barwiński ma skład perfum i mydeł. Onegdaj był u nas i narzekał, że mu żona zasłabła i chwilowo magazyn bez opieki. Byłoby to zajęcie chwilowe, ale zanim co lepszego się znajdzie, dobre i to. Najgorzej być bez roboty. Ja jestem chora, gdy nastanie lato i robota się urwie. Mój mały moją ma naturę. Rwie się to do pracy i żebym nie broniła, toby wieczorami, odrobiwszy lekcje, chodził do litografii, tu w podwórzu, tak go to korci. Chłopak znad książki głowę podniósł i rzekł: — A cóż, mógłbym sobie co zarobić, na zeszyty, a nie prosić mamy o każdy grosz. Stankarowa spojrzała na dziecko i pomyślała, że i te dziecinne usta naukę jej dają. — A cóż byś robił? — spytała