To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Dopiero w momencie, gdy po raz drugi w ciągu kwadransa Hunter opowiadał o wydarzeniach na drodze, Churchill uświadomił sobie, jak bardzo jego towarzysz jest pijany. Był bardzo blady, nie mógł usiedzieć spokojnie, wciąż pochylał się nad stołem, bez przerwy drapał się i gładził po udach, co jakiś czas zrywał się na nogi, podchodził do klatki Sadie i stukał w pręty. Kiedy nikt nie zareagował na jego propozycję partii wista, zamilkł na dobre, mamrocząc tylko czasami pochwały alkoholu, który właśnie pił, albo też alkoholu w ogóle. Ale dzięki niemu przestali zachowywać się, jakby usiłowali zatuszować jakąś niewybaczalną gafę lub przetrwać okres przytłaczającej nudy. Zapanował nastrój cieplejszy i serdeczniejszy. Catharine siedziała w rogu kanapy, podciągnąwszy nogi i oplótłszy ramiona wokół kolan, jakby chciała uniknąć zbędnych poruszeń. Jej włosy wydawały się ciemniejsze niż zazwyczaj. Za każdym razem, gdy któreś z nich, Churchill lub Lucy, spojrzało na nią, uśmiechała się przelotnie i wciągała podbródek. Kiedy się śmiała, uchylała nieco dolną wargę. Churchill miał wrażenie, że nie oglądał jeszcze takiego jej uśmiechu, choć nie był tego do końca pewien. Nie chciała pić ani palić, ale zjadła sporo wołowiny i pikli. - Jak się czujesz? - zapytał ją. - Och, nieźle. Wstyd mi tylko, że sprawiam wam tyle kłopotu. Wiesz, musicie ze mną siedzieć, jakbym była teściową. Po prostu dziś nie zajmiemy się już niczym sensownym. Ale jutro będzie inaczej. Już nic nie będziecie musieli dla mnie robić. Choć ty wciąż będziesz się martwić. Chyba dużo jutro wypijesz. Postaraj się nie pić w samotności. Trzymaj się Maxa. - Dobrze. Chciałabyś się przejechać? - Nie, dziękuję, kochanie. Wolę siedzieć tutaj, z wami. A teraz nalej sobie jeszcze i dotrzymaj Maxowi towarzystwa. - A ty się nie napijesz? - To dziwne, ale alkohol już mi nie smakuje. Może to i lepiej. Zresztą, nigdy go specjalnie nie lubiłam. To chyba jednak męska rzecz. - Chciałbym uprzyjemnić ci jakoś ten wieczór. - Wiem, że zrobiłbyś to, gdyby tylko było to możliwe. Kochanie, jeśli się nie pogniewasz, to poszłabym już spać. Jestem trochę zmęczona. - Pójdę z tobą. - Idziecie już? - Hunter wstał, prezentując przy tym zaskakujący zapas energii. - Uważaj na siebie, kochanie. Pocałował Catharine. Podeszła do nich Lucy. - Pożegnam cię rano. - Nie musisz zrywać się z łóżka specjalnie dla mnie. - To żaden kłopot, Cathy. - Bardzo cię proszę. - Cóż, skoro nalegasz... Kobiety objęły się i przez chwilę pozostały w tej pozycji. - Odwiedzę cię, kiedy tylko mnie wpuszczą. - Dobranoc, stary. Wiesz, gdzie możesz mnie znaleźć, kiedy wrócisz do obozu. - Dobranoc, Max. Dziękuję ci za odwiedziny. Catharine i Churchill przeszli po schodach obok gobelinu i korytarzem dotarli do sypialni. Na komodzie stała na pół spakowana otwarta walizka. Na toaletce leżała tylko szczotka i grzebień. Kiedy Catharine wyszła do łazienki, Churchill podszedł do okna. Lekka mgiełka skrywała krajobraz. Nie słyszał żadnych dźwięków, choć normalnie o tej porze co chwilę na podjeździe przesuwały się światła samochodowych reflektorów i rozlegało się warczenie uruchamianych lub wyłączanych silników, męskie głosy, kroki na żwirowej ścieżce. Zastanowił się, kiedy u Lucy znów zaczną pojawiać się goście, i stwierdził, że Ross-Donaldson znałby odpowiedź na to pytanie. A przynajmniej miałby na podorędziu gotową odpowiedź popartą przekonującymi argumentami. Co też on teraz porabia wieczorami? W dwie minuty później Churchill i Catharine zaczęli rozbierać się gorączkowo, tak jak wtedy, gdy czuli przemożne pożądanie, aczkolwiek tym razem nie patrzyli na siebie. Chciał już położyć się do łóżka, kiedy usłyszał jej głos. Wypowiedziała jego imię. Odwrócił się. - Spójrz na mnie - powiedziała. - Wiesz, na wszelki wypadek. Podszedł do niej. Pocałowali się. Przez chwilę drżała, a nawet, gdy dreszcz przeszedł, jej ciało nie rozluźniło się. - Kocham cię - powiedział. - Wiem. I ja cię kocham. Jeszcze przez chwilę stali razem. Wreszcie powiedziała: - Chodźmy już spać. Nastaw budzik. W łóżku natychmiast odwróciła się do niego tyłem. Był jej za to wdzięczny, gdyż nie byłby w stanie kochać się z nią, a bał się, że ona tego pragnie. Po kwadransie usłyszeli, jak samochód Huntera odjeżdża sprzed domu. Chwilę potem poprosiła go, aby zgasił światło, bo po ciemku łatwiej jej będzie zasnąć. Za każdym razem gdy Churchill docierał w myślach do tego momentu, stwierdzał, że coraz trudniej mu powrócić do sceny przyjazdu Huntera. Ciało przyciśnięte do jego ciała coraz natarczywiej domagało się od niego działania, a on nie potrafił wymyślić żadnego rozsądnego planu poczynań. Z zaskoczeniem stwierdził, że miłość to działanie: dotychczas uważał, że jest to proces zmierzający do osiągnięcia stanu stabilizacji. Lecz teraz czynnik, który wzywał go do działania, jednocześnie uniemożliwiał je. Na nici przecinającej środek węzła ważne było tylko to, że jest się w tym, a nie innym miejscu. Wszelkie inne myśli trzeba było sztucznie podtrzymywać w jakimś maleńkim, odległym zakątku mózgu. Ledwo Churchill zdał sobie z tego sprawę, ów zakątek zniknął. Pozostało tylko to, co czeka Catharine - nie szpitalne łóżko i narkoza, nie wózek, stół operacyjny i chirurdzy, ale konsekwencja tych wydarzeń. Poczuł, że fizjologiczny mechanizm kontrolujący oddychanie wyłącza się jak żarówka. Wkrótce nie był już zdolny do oddychania w dawnym, ledwo zapamiętanym rytmie. Wykonał wdech i wydech i pozwolił płucom odpocząć aż do chwili, dopóki nie będzie potrzebował nowej porcji powietrza. Ale choć minęło wiele czasu, nie czuł jeszcze takiej konieczności, a więc pomyślał, że dobrze by było zrobić teraz nowy wdech. Wtedy stwierdził, iż nie wie, kiedy ma przestać. Istnieje zapewne punkt, po osiągnięciu którego znów będzie mógł zacząć wydychać, jak to się dzieje przy ziewaniu lub wzdychaniu