To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Popatrzyła uważniej. Kesa uśmiechała się często, odgradzając od świata uprzejmym wyrazem twarzy, uniesieniem wygiętych brwi - zdawkowym królewskim uśmiechem, który raczej onieśmielał, niż wywierał skutek odwrotny. Ale nie śmiała się nigdy. Nawet wtedy, gdy żartowała, budząc swoją panią lub rozbierając do snu. - Keso. Rozmawiałaś już z komendantem Yokesem, czy tak? Pytanie utonęło w rozmowie koniuszego z Hayną i gwardzistą. Ale Kesa wyłowiła je bez trudu. - Tak, wasza wysokość. Z dowódcą tego prywatnego pocztu także. Komendant Yokes wrócił z nim teraz do gospody, by wydać rozkazy żołnierzom. - Stawi się tutaj? - Gdy tylko wróci - powiedziała Perła. - Dobrze. Niewolnica upewniła się, czy jej wysokość nie zapyta o nic więcej, po czym wróciła do rozmowy z Przyjętym. Zaintrygowana Ezena przyglądała się temu, prowadząc błahą rozmowę z Ohegenedem. „Nie, nie...” - powiedziała sobie w myślach. - „Jeszcze raz”. Doczekała się bardzo szybko. Przyjęty coś tłumaczył, nozdrza Perły drgnęły leciutko. Przyłożyła palce dłoni do ust, jakby powstrzymując wybuch śmiechu, zerknęła z ukosa na księżną... i przestraszyła się, napotkawszy jej badawcze spojrzenie. Nie wiedziała, jak się zachować. Ezena nie odwróciła spojrzenia. Zamiast tego uśmiechnęła się z ciepłą kobiecą ironią i przekrzywiła głowę jakby pytała: no, co ty?... Mrugnęła zielonym okiem i zaraz ostentacyjnie zwróciła się do komendanta gwardii, podtrzymując rozmowę z takim ożywieniem, jakby opowiadał nie wiadomo o czym. Perła poróżowiała na policzkach. Nikt już się nie posilał, prowadzono tylko leniwe pogawędki. Podczas krótkiej chwili ciszy, gdy nikt akurat do nikogo nie mówił, gdzieś daleko, rozbrzmiało posępne wycie. - Wilki? - zapytał Gotah. - Tu ich nie ma - odparł koniuszy. - Psy, panie. Jakieś pół mili stąd, albo i trochę dalej, za pałacem jest psiarnia. Z mojej komnaty, z północnego skrzydła, słychać je o wiele wyraźniej. - Niestety tak - przytwierdził Ohegened. - To psy myśliwskie? Nigdy jeszcze nie brałem udziału w polowaniu z psami. - O, na pewno będzie okazja, wasza godność! Nie wyjeżdżasz chyba już jutro? - Właściwie... nie wiem - rzekł Gotah. Księżna, zamyślona i spochmurniała, pokręciła głową. - Nie, panie. Chyba że mi uciekniesz. Chcę cię prosić, żebyś został w Sey Aye dokąd... jak najdłużej. - Dziękuję, wasza wysokość. - Jest księga, którą bardzo chcę przeczytać, panie. - Rozumiem, wasza wysokość. Czy spalimy ją potem? - To zależy od tego, co w niej będzie. Nikt z obecnych nie miał pojęcia, o czym księżna rozmawia z Przyjętym. - Późno już - zauważyła jej wysokość. Koniuszy i gwardzista pierwsi wstali od stołu i życzyli księżnej dobrej nocy. - Keso, przyślij mi do sypialni Eneę. Nie czekaj, aż się położę, zasłużyłaś na odpoczynek jak nikt inny. Wielu rzeczy dowiedziałam się dzisiaj o tobie. Perła wstała od stołu, pokłoniła się księżnej i gościowi. Jej wysokość odprawiła także drugą Perłę. Lecz Hayna nie weszła do pałacu. Stanęła przy drzwiach i oparta o ścianę spoglądała w rozgwieżdżone niebo. Księżna i Przyjęty zostali sami przy stole. Mędrzec Szerni nie odszedł, bo powstrzymało go spojrzenie księżnej. - Wasza wysokość - powiedział - przed nami wiele długich rozmów, rozmów bardzo trudnych, także dlatego że... zabrałem ze sobą niewłaściwą księgę. - Porozumiewawczo skinął głową. - Nie tego oczekiwałem w Sey Aye. Chciałbym rozmawiać już teraz, ale jest noc i lepiej będzie, jeśli oboje poskromimy swą ciekawość. Jutro znów będzie dzień. Spuściła na chwilę wzrok, bo Przyjęty odgadł wszystkie jej myśli. - Nie nalegam. Dobrze, porozmawiajmy jutro - powiedziała. - Gdy już będziesz, panie, coś o mnie wiedział, czy zgodzisz się spełnić moją prośbę? Na razie tylko komendant Yokes... a oto chyba i on... - Skierowała twarz ku wejściu do pałacu, gdzie przybyły rozmawiał z Hayną. - Tylko komendant Yokes wie, kim jestem. Chciałabym, żeby ktoś porozmawiał o tych sprawach z moimi Perłami. Lepiej, żeby nie gubiły się w domysłach. - Słusznie zauważyłaś, księżno, że sam jeszcze niewiele wiem o tobie. Ale zgadzam się, oczywiście. Yokes i Hayna posprzeczali się o coś cicho. Wreszcie niewolnica machnęła ręką. Yokes, w zakurzonym odzieniu, ale chyba niezbyt zmęczony, zbliżył się do stołu i skłonił księżnej z wojskową wstrzemięźliwością. Spojrzał na Przyjętego. - Wasza godność. - Komendancie - odpowiedział Gotah. Yokes otworzył usta, ale księżna zaprotestowała. - Nie, żadnych szczegółów. Wszystko dobrze? - Tak, wasza wysokość. - To mi wystarczy. W oddali znowu rozbrzmiało wycie psów. Księżna zagryzła usta. - Wasza wysokość, mam jeszcze jedną sprawę. - Bardzo ważną? - Tak. - No to... słucham. - Wasza wysokość, muszę zapytać o Anessę. Przyjęty nastawił uszu. - Nie dzisiaj, komendancie. - Dzisiaj, wasza wysokość. Odmówiłaś mi już kilkakrotnie, wprost, lub tylko dając do zrozumienia, że nie wolno mi pytać. Ale teraz chcę wiedzieć. - Jestem trochę zmęczony... Czy mogę już pożegnać waszą wysokość? - zapytał Gotah. - Nie - ucięła i znów spojrzała na komendanta. - Powiedziałam wyraźnie: nie dzisiaj. - Dzisiaj, wasza wysokość. Tu i teraz. Nieugięta postawa komendanta zdeprymowała księżną. Po raz pierwszy okazywał otwarte nieposłuszeństwo, i to nie w cztery oczy (co prawda, świadek był obecny na jej własne życzenie...). Ale w tym nieposłuszeństwie kryło się coś... właściwego. I pochlebnego dla niej. Ezena zrozumiała, że już naprawdę i dla nikogo nie jest uzurpatorką. Dartański rycerz mógł kłócić się ze swoją panią, z podniesionym czołem narażając się na jej gniew, a nawet karę. Nigdy nie sprowokowałby kłótni z zajmującą nienależne miejsce praczką... - Wasza wysokość? - Yokes był nieustępliwy. - Dobrze - powiedziała poirytowana. - Idź do psiarni i... weź ją sobie. Od dzisiaj to jest twoja niewolnica, daję ci ją i zrób z nią, co ci się podoba. Ja już nie chcę tej... rzeczy. No? Dostałeś, o co prosiłeś, teraz odejdź. Chcę jeszcze porozmawiać z moim gościem o poważnych sprawach. Yokes skłonił się, odwrócił i poszedł do pałacu. * * * Wycie psów nie mogło dotrzeć do sypialni jej wysokości - a jednak słyszała je stale. Nigdy nie była w psiarni, ale wiedziała, że tam właśnie trzymani są rozmaici winowajcy. Dawno temu, jeszcze za rządów księcia Lewina, słyszała, że posłano tam dziewczyny kuchenne