To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

..zachowanie zupełnie normalne... wesoła, pogodna... chciała zrobić smaczną kolację... groszek... sernik... niemożliwe, żeby to ona...” Po pewnym czasie fotograf i lekarz odeszli; weszło dwóch innych ludzi z noszami i zabrali zwłoki. Potem wyszedł specjalista od odcisków palców. Pozostali dwaj detektywi i dwaj policjanci. Byli dla niej niezwykle mili, a Jack Noonan spytał, czy nie wolałaby pojechać na przykład do swojej siostry albo do jego żony, która zajmie się nią, przenocuje Nie — powiedziała — Czuje, ze nie mogłaby się uszyć z miejsca Czy pozwolą jej pozostać tu do czasu, kiedy się poczuje lepiej? Nie czuła się najlepiej, naprawdę Wobec tego może by się położyła?— spytał Jack Noonan Nie — powiedziała — woli pozostać tutaj, w tym hotelu. Może trochę później, jak poczuje się lepiej, to wstanie. Wobec tego pozostawili ją w fotelu, a sami zajęli się przeszukiwaniem domu. Od czasu do czasu detektywi zadawali jej jakieś pytanie. Czasem Jack Joonan zagadywał do niej bardzo delikatnie, gdy przechodził w pobliżu jej mąż — wyjaśnił — dostał cios w tył głowy jakimś ciężkim i tępym narzędziem, prawie na pewno dużym kawałkiem metalu, i w ten sposób został zabity. Szukali tej broni. Morderca mógł ją zabrać ze sobą, ale możliwe jest, ze porzucił gdzieś albo ukrył na terenie domu. — Wiadoma sprawa — powiedział — Znajdzie się narzędzie zbrodni, to mordercę ma się w ręku. Później jeden z detektywów podszedł i usiadł przy niej. Czy me widziała przypadkiem — zapytał — czegoś takiego, co mogłoby posłużyć za narzędzie? Czy zechciałaby się rozejrzeć? Może czegoś brakuje, na przykład łomu albo ciężkiego metalowego wazonu? Nie mieli nigdy takiego wazonu — powiedziała. A może duży łom? Nie sądzi, żeby w domu było cos takiego. Ale może w garażu. Poszukiwania trwały. Wiedziała, ze w ogrodzie są policjanci. Słyszała ich kroki na żwirze, przez szparę w zasłonie widziała raz po raz światło latarki Robiło się późno, zegar stojący na kominku wskazywał już dziewiątą. Czterej mężczyźni przeszukujący pokoje robili wrażenie odrobinę zniecierpliwionych. — Jack — powiedziała do sierżanta Noonana, gdy przechodził obok jej fotela — Czy zechciałbyś mi dać cos do picia? — Oczywiście, ze dam ci cos do picia Może whisky? — Tak, proszę. Ale tylko trochę. To mi dobrze zrobi. Nalał whisky do szklanki i podał jej — A może i ty byś się napił? — zapytała — Musisz być strasznie zmęczony. Proszę cię, napij się. Taki jesteś dla mnie dobry. — Właściwie to nam nie wolno, ale może rzeczywiście naleję sobie kropelkę dla podtrzymania sił. Jeden po drugim zeszli się wszyscy i dali się namówić na odrobinę whisky. Stali dokoła niej, niezgrabnie trzymając szklanki, zakłopotani jej obecnością, próbowali powiedzieć jej cos pocieszającego Sierżant Noonan zawędrował do kuchni, wrócił stamtąd szybko i powiedział: — Czy wiesz, ze w piecyku cos się piecze? — O mój Boże! — krzyknęła — Rzeczywiście! — Wyłączę piecyk, dobrze? — Zrobisz to, Jack? Dziękuję ci bardzo. Kiedy sierżant po raz drugi wrócił do pokoju, spojrzała na niego swoimi dużymi, ciemnymi oczami pełnymi łez — Jack Noonan. — Tak? — Czy możesz wyświadczyć mi małą przysługę? Ty i wszyscy panowie? — Postaramy się. — A więc drodzy przyjaciele kochanego Patryka, którzy staracie się pomoc mi w złapaniu jego mordercy! Musicie być bardzo głodni, bo dawno minęła pora kolacji, i wiem, że Patryk, niech Bóg świeci nad jego duszą, nigdy by mi nie wybaczył, gdybym pozwoliła przebywać wam w jego domu i uchybiła obowiązkom gościnności. Może byście zjedli ten kawałek jagnięcia, który jest w piecu? Na pewno już się upiekł. — Wykluczone — powiedział sierżant Noonan. — Proszę — nasuwała. — Proszę to zjeść. Ja nie jestem w stanie tknąć niczego z tego domu, gdzie on był. Ale z wami jest inaczej Wyświadczycie mi przysługę, jeśli to zjecie. A potem możecie wrócić do swoich zajęć. Było dużo wahania wśród czterech policjantów, lecz głód im wyraźnie dokuczał i dali się w końcu namówić; poszli do kuchni i sami się obsłużyli. Kobieta pozostała na swoim miejscu, przysłuchując się przez otwarte drzwi; słyszała, jak rozmawiają ze sobą niewyraźnie, stłumionymi głosami, bo usta mieli pełne mięsa. — Chcesz jeszcze, Charlie? — Nie. Lepiej zostawmy trochę. — Ależ ona chce, żebyśmy zjedli wszystko. Tak powiedziała. Powiedziała, że wyświadczymy jej przysługę. — Jak tak, to dobrze. Daj mi jeszcze trochę. — Nielicha to musiała być pałka, którą ten facet załatwił naszego biednego Patryka, niech mnie wszyscy... — powiedział jeden z nich. — Doktor mówi, że nieboszczyk czaszkę miał zmiażdżoną jak młotem kowalskim. — Dlatego też łatwo będzie go znaleźć. — Powiedziałem dokładnie to samo. — Żeby nie wiem kto to zrobił, nie będzie przecież nosił takiej rzeczy przy sobie, kiedy mu już nie jest potrzebna. Jeden z policjantów czknął głośno. — Osobiście uważam, że na pewno jest gdzieś w domu — Może nawet pod naszym nosem, nie uważasz, Jack? W drugim pokoju Mary Maloney zaczęła cichutko chichotać. WŁAŚCICIELKA PENSJONATU Billy Weaver wyjechał z Londynu popołudniowym pociągiem osobowym, z przesiadką w Swindon, i przybył do Bath około dziewiątej wieczorem. Księżyc wschodził na bezchmurnym, gwiaździstym niebie nad domami naprzeciw dworca. Powietrze było przeraźliwie zimne, wiatr czuło się na policzkach jak dotknięcie lodu. — Przepraszam pana — powiedział Billy — czy jest tu blisko jakiś tani hotel? — „Pod Smoczym Dzwonem”— odpowiedział bagażowy i wskazał mu drogę. — Może mają wolne miejsca. Niech pan spróbuje. Niecałe ćwierć mili po drugiej stronie ulicy