To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Sądzę, że powinniśmy tu ściągnąć doktora Singha - oznajmiła. McKinnon odwrócił się powoli i spojrzał na nią. Kiedy zaś odezwał się, jego głos był równie bezbarwny jak jego twarz. - Nie przypuszczam, by to, co pani sądzi, miało istotne znaczenie, siostro. Proponuję, żeby obudziła pani kapitana Bowena i przekonała się, na ile ważne jest to, co pani myśli. - Kapitan dostał dużą dawkę środków uspokajających. Jak się obudzi, doniosę mu o pańskiej bezczelności. - Bezczelności? - McKinnon przyglądał się jej obojętnie. - Myślę, że bezczelność bardziej mu się spodoba niż głupota, głupota kogoś , kto chce postawić statek w niebezpiecznej sytuacji, a tym samym zagrozić życiu wszystkich na pokładzie. Szkoda, że nie mamy tu izolatki z kratami. Wpatrywała się w niego, chciała coś powiedzieć, ale odwróciła się, gdy na oddziale pojawił się doktor Sinclair. Wszedł z rozmierzwioną czupryną i mętnym wzrokiem. Z łagodnym zdumieniem patrzył na rozgrywające się przed nim widowisko. - Doktorze Sinclair! Bogu niech będą dzięki, że pan tu jest! - Gwałtownie, jakby ją coś gnało, zaczęła mu wszystko wyjaśniać. - Ci... Ci ludzie chcą robić jakieś pomiary przy gwiazdach czy przy jakiejś nawigacji i mimo mojego zdecydowanego sprzeciwu upierają się, żeby siłą wyciągnąć tego poważnie chorego człowieka na mostek czy gdzieś tam i... - Już wszystko rozumiem - łagodnie wtrącił doktor Sinclair. - Ale jeśli istotnie wyciągają go siłą, to nasz porucznik nie stawia jakoś oporu, co? No i żeby nie wiem jak puścić wodze fantazji, trudno go nazwać poważnie chorym. Ale rozumiem, o co pani chodzi, siostro. Porucznik powinien znajdować się pod stałą opieką medyczną. - No proszę! Dziękuję, doktorze. - Siostra Morrison pozwoliła sobie niemal na uśmiech. - A zatem z powrotem do łóżka! - Nie, niezupełnie. Wełniany płaszcz, wysokie buty, moja czarodziejska torba i zabieram się z nimi na górę. W ten sposób zapewnimy porucznikowi stałą opiekę medyczną. Mimo wszelkiej pomocy, jaką trzech mężczyzn okazywało Ulbrichtowi, doprowadzenie go do kapitańskiej kabiny zajęło dwa razy więcej czasu, niż się spodziewali. Kiedy tam dotarli, pilot opadł ciężko na krzesło przy stole. - Wielkie dzięki, panowie. - Był bardzo blady. Oddychał płytko i nienaturalnie szybko. - Przepraszam was. Zdaje się, że nie jestem aż w takiej formie, jak myślałem. - Głupstwo - energicznie zareagował doktor Sinclair, swobodnie sobie poczynając z zapasami kapitana Bowena. - Świetnie się pan spisał. To wszystko przez tę gatunkowo podłą angielską krew, którą wpompowaliśmy panu dziś rano i tyle. A teraz najwyższej jakości krew szkocka! Efekty murowane. Niemiec uśmiechnął się blado. - Ale obiło mi się o uszy coś o otwieraniu się porów na... - Nie będzie pan na powietrzu na tyle długo, żeby pańskie pory zdążyły zaprotestować. Na mostku McKinnon nałożył Ulbrichtowi gogle i owinął go szalikiem tak szczelnie nad i pod okularami, że nie widać było ani milimetra twarzy. Kiedy skończył, porucznik stał się prawie zupełnie niewrażliwy na aurę; zapewniały to między innymi dwie pilotki i mocno ściągnięty kaptur płaszcza. Bosman wyszedł na prawe skrzydło mostka, zawiesił przenośną lampę na wiatrochronie, wrócił, wziął sekstans, pod ramię Ulbrichta - pod to nie naruszone ramię - i wyprowadził go na zewnątrz. Mimo iż porucznik został opancerzony przeciwko żywiołom natury, mimo iż McKinnon go ostrzegał i chociaż w czasie krótkiej przechadzki po pokładzie miał już przedsmak tego, co go czeka, Niemiec był całkowicie nie przygotowany na siłę i gwałtowność, z jaką wiatr weń uderzył, jak tylko znaleźli się na skrzydle. Zrobił dwa szybkie kroki w przód i choć zdołał chwycić się górnej części wiatrochronu, byłby prawdopodobnie upadł, gdyby zabrakło podtrzymującej ręki bosmana. Gdyby Ulbricht trzymał sekstans, prawie na pewno by go upuścił. Obejmowany ramieniem bosmana pilot wykonał trzy namiary - na południe, na zachód i na północ - niezdarnie notując wyniki. Pierwsze dwa okazały się stosunkowo szybkie i proste; trzeci, północny, zabrał o wiele więcej czasu i był znacznie trudniejszy, bo z gogli i sekstansu Ulbricht musiał wciąż zdejmować drobiny lodu. Kiedy skończył, oddał instrument bosmanowi, oparł łokcie na tylnej barierce skrzydła i gapił się gdzieś w rufę, od czasu do czasu wycierając okulary wierzchem dłoni. Po niemal dwudziestu sekundach McKinnon ujął go pod ramię i dosłownie wciągnął w zacisze mostka, zatrzaskując za sobą drzwi. Wręczył sekstans Jamiesonowi i szybko zdjął Ulbrichtowi kaptur, pilotki i gogle. - Przepraszam, poruczniku, na wszystko jest czas i miejsce, ale marzycielstwo czy podziwianie widoków na pewno nie jest ani jednym, ani drugim. - Komin... - Ulbricht zdawał się być lekko oszołomiony. - Co się stało z waszym kominem? - Odpadł. - Aha. Odpadł. To znaczy, że... ja... - Co się stało, to się nie odstanie - stwierdził filozoficznie Jamieson. Podał Niemcowi szklaneczkę. - Żeby wspomóc pańskie obliczenia. - Dziękuję. Tak... - Pilot potrząsnął głową, jakby chciał rozjaśnić myśli. - Tak, moje obliczenia... Chociaż słaby i ciągle wstrząsany dreszczami - i to mimo tego, że na mostku temperatura przekroczyła już pięćdziesiąt pięć stopni Fahrenheita - nie pozostawiał żadnej wątpliwości, że jako nawigator dobrze wie, co robi. Pracując na podstawie namiarów gwiazd, nie musiał martwić się kaprysami dewiacji czy wariacji