To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Niech tam! — Jasiek! — krzyknął Teodor. — Zostaw go — powiedziała Bronka — Wyzłości się i wróci do domu. Ja go znam. To rogata dusza i nikomu nie da nad sobą przewodzić. Ale w gruncie rzeczy serce ma dobre i do matki jest bardzo przywiązany, chociaż pyskuje na babską opiekę i na babskie rządy w chałupie. Gotowam się złożyć, że jutro od świtu będzie w polu. — Chciał sobie chłopak zarobić. — Leśniczy obiecał, że go potem zatrudni. Da mu jakąś inną robotę. Tutaj rzeczywiście trzeba się naharować jak koń. Jeszcze ma czas. — Ależ marudzą ci lasowi ludzie. Od ubiegłego roku jeszcze nie zdążyli 51 pościągać powalonych drzew. Jeżeli korniki się rzucą, dwa razy więcej boru wyniszczą niż huragan. I równie skutecznie, chociaż z ukrycia. — Trudno ludzi ganić za opieszałość, bo wiatrołomy rzeczywiście ogromne. Klęska żywiołowa. Tutaj w Tatrach Zachodnich może mniej widać, ale w stronę Bukowiny, na Porońcu to mówię ci — jedno rumowisko. Świerk płytko się zakorzenia, więc nie oprze się wichrowi. Dawniej było inaczej. Przecież prawdziwy tatrzański las to buki, jodły... — Limby. — Gdzie one? Wyrżnięte w pień. Powiem ci w sekrecie, że dla snycerzy to najlepsze drzewo. Nie każdy oparł się pokusie, chociaż wyrąb surowo zabroniony. Żaden halny nie poradził lasom limbowym — takie mocne, ale ponoć nie ma gorszego szkodnika niż człowiek. Wszystko wytępi do imentu, jeżeli zwietrzy interes. Dziewczyna, którą niósł Teodor, poruszyła głową i cichutko jęknęła. Chłopak nachylił się ku ciemnej główce wtulonej w jego ramię. — Pić — posłyszał. — Pić? — rozejrzał się bezradnie. — Nic, nic, jeszcze chwileczkę — pocieszyła go Bronka. — Dojdziemy do przełączki w Grzybowcu, tam jest źródełko. Zaraz dostaniesz pić — nachyliła się ku dziewczynie. Ale ta znowu omdlała, bo głowa zwisła jej bezwładnie. Teodor spoglądał na nią z niepokojem. Starał się iść jak najszybciej, ale podejście, chociaż niezbyt strome, jednak go trochę zmęczyło. Odsapnął, kiedy złożył na chwilę swój ciężar na ziemi, a Bronka pobiegła do źródełka. Ale dziewczyna nie mogła przełknąć wody, więc Bronka zwilżyła jej wargi. Na moment otworzyła oczy, dziwnie jasne, przejrzyste, ale puste, jakby bez wyrazu. Bronka przemawiała do niej jak do dziecka cicho i łagodnie, ale chyba nie docierało to do jej świadomości. Bronka spojrzała na Teodora, potrząsnęła głową. — Niedobrze. Nie podoba mi się to. Nie wiem... — urwała. Teodor znowu wziął mizerotę na ręce. Było mu jej żal, chwilami jednak ogarniała go szewska pasja. Po jakie licho lazło to dziewczynisko w góry? Żeby kłopotu narobić sobie i drugim? Przyśpieszył kroku, niemal biegł. Z góry było lżej, lasem ponad potokiem zeszli wijącą się w licznych zakosach ścieżką ku Strażyskiej. Teodor obrzucił nieuważnym spojrzeniem ścianę Giewontu jakby wyrzeźbioną w litym srebrze, wznoszącą się ponad polaną. Gdzie mu teraz w głowie zachwyty nad krajobrazem. No proszę, co ten znajduch wyprawia!? Znowu omdlała? Takie toto wychudzone, że niewiele 52 waży, a jednak znowu poczuł mrówki w rękach. Trzeba chwilę odpocząć. Ale dałby wiele za to, żeby już nareszcie ulokować tego cudaka w łóżku. Niechże tylko wyzdrowieje. Obiecywał sobie, że zwymyśla ją wtedy na czym świat stoi za tę głupotę. Niech tylko wyzdrowieje! Na polanie przed szałasem kłębił się tłum zażywający spaceru i odbywający rewię mody. Wygapiali się na dziwny pochód, ale nikt nie ruszył na pomoc. Wybałuszali oczy, komentowali — i tyle. Teodor szybko minął tę czeredę trutni i zbiega! w dolinę. Wyszczerzyły się przed nimi spiczaste kły Trzech Kominów, skoczyła ponad skalnym progiem kaskada, błyskając ciemną zielenią wody, wywinęła się krągła polanka bukowym lasem objęta. W spacerowej alei wmieszali się w rozbawiony tłum, niezbyt chętnie ustępowano im z drogi. Bronka ruszyła przodem, energicznie torując przejście. Wydostali się wreszcie na placyk przed doliną obok restauracji „Roma", głównego celu pielgrzymek wielu niedzielnych turystów. Jeszcze kilkaset metrów. Wreszcie znaleźli się przed domkiem, w którym Bronka wynajmowała pokój. Teodor ostrożnie wchodził po stromych, wąskich schodkach. — Już ja się nią zaopiekuję — mówiła Bronka. — Nie jesteś mi teraz potrzebny. Zadzwoń jeszcze po drodze do Jasi, wiesz, tej, co pracuje ze mną w szpitalu, żeby tutaj przybiegła przed wieczorem. Mam dzisiaj nocny dyżur, więc Jasia przy niej posiedzi. No, zmykaj — ucałowała Teodora w policzek i delikatnie wypchnęła go za drzwi. Jak na złość nigdzie po drodze nie było czynnego automatu. Dobrnął więc na pocztę i stamtąd zadzwonił do owej Jasi, wyjaśniając jej w czym rzecz. Zgodziła się chętnie i bez żadnych korowodów. Teodor z łatwością mógł sobie wyobrazić tę niemłodą już kobietę, wiecznie zaganianą, która zawsze miała czas dla drugich, nigdy dla siebie — jak się teraz zacznie uwijać, żeby po dniu pracy wszystko w domu przysposobić, naszykować swoim... i zdążyć na wezwanie Bronki. Są jeszcze tacy ludzie! Pokręcił głową. Wyszedł z poczty i dopiero poczuł, że jest głodny jak wilk, umyślił więc sobie wpaść do pobliskiego baru na spóźniony obiad. Trochę mu to niezwyczajne znalezisko pokrzyżowało dzisiejsze plany. Wybrał się z Bronką po Jaśka ani myśląc, że tyle czasu zejdzie. Spieszył się przecież. Miał zaraz wracać. Był umówiony. — Choroba! — zaklął, spoglądając na zegarek. — Jeżeli go już nie zastanę w domu... 53 poro zależało od tego spotkania. Zarzucony projekt scenariusza ;ował się teraz w całkiem nowym świetle. Człowiek, którego wczoraj tał u Szymona.... Tego właśnie szukał. Bohatera?... Otrząsnął się na to \e od nadużywania określenie. Na diabła mi bohater, pomyślał ze złością imego siebie. Człowieka szukam. A to chyba właśnie jest ten człowiek, 'rzed obejściem Szymona znalazł się, kiedy było już dobrze ciemno, rozważał wszystko, co przed chwilą usłyszał od swego rozmówcy, dał sobie w myślach. Trzeba tu będzie wrócić nie raz i nie dwa. jrtaż? Może i reportaż. Temat sam wlazł w łapy. Zieliński go ozłoci. i szef się zgodzi, przyjadą tu z operatorem. Ale dlaczego nie miałby się zić? 'rzysiadł na drągowinach zwalonych pod kępą skoruszyn. Jeszcze ic chciał zostać sam z sobą, zanim wejdzie do chałupy