To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jeden trzymał pochodnię. - - Co cię obchodzi, czy jestem w komnacie, czy przechadzam się po ogrodzie? Nocne powietrze i śpiew słowików dobrze robią na nerwy. - - Jeśli masz ochotę na spacer, dołącz do mnie. Pokażę ci coś fascynującego. Mai Quorin złapał ją za rękę. Nie silił się na zachowanie pozorów, ścisnął ją boleśnie mocno. Jego ludzie, czterej, jak się okazało, ustawili się wokół nich. Choć doradca jeszcze nie powiedział, co chce jej pokazać, księżniczka już się domyśliła. Szarpała się krótko i daremnie. Quorin był silniejszy niż mogło się wydawać. - Doradco Quorinie - warknęła ze złością, próbując nowej taktyki. - Nie mam ochoty nigdzie iść, szczególnie z tobą! Jeśli nie przestaniesz zachowywać się w ten skandaliczny sposób, będę zmuszona nadmienić o tym mojemu narzeczonemu, a twojemu królowi! - Proszę cię bardzo - odparł obojętnie doradca. Ruszył bez ostrzeżenia, praktycznie wlokąc Erini przez pierwszych parę kroków. Strażnicy szli przed nimi i z tyłu, tworząc wokół nich kwadrat. Spojrzenie Quorina przekonało Erini, że krzyk czy robienie jakiegokolwiek hałasu nie wyjdzie jej na dobre. Wątpiła, czy wyrządzi jej fizyczną krzywdę, ale to mogło zmienić się w każdej chwili, zwłaszcza po dotarciu do miejsca przeznaczenia. Mogła uwolnić się tylko w jeden sposób, lecz to oznaczało zawierzenie przekleństwu, które było przyczyną jej niedoli. Erini nie mogła zmusić się do zaufania swoim zdolnościom, nie po zabiciu dwóch ludzi. Nawet najmniejszy błąd w ocenie możliwości mógł zwiększyć jej brzemię winy. Choć pogardzała doradcą i nie ufała mu w najmniejszym stopniu, nie chciała mieć go na sumieniu. Jeden z ludzi otworzył drzwi w murze. Quorin wprowadził ją na schody i powiódł na dół. W przeciwieństwie do podróży na górę, która ciągnęła się przez całą wieczność, ta zdawała się trwać mgnienie oka. Nim Erini miała czas zebrać myśli, stała u stóp schodów i patrzyła na drzwi, zza których zadała śmierć. - - Nie - szepnęła tak cicho, że jej uśmiechnięty towarzysz ledwo dosłyszał. - - To nie są twoje nowe kwatery, wasza wysokość - rzucił kwaśno, mylnie interpretując przyczynę jej strachu. - Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć, co wyczynia tutaj twój ukochany. Chcesz poznać prawdziwe oblicze Melicarda, nieprawdaż? Mało prawdopodobne, że będziesz skłonna na niego spojrzeć po ujrzeniu jego „gościa”. - - Straciłeś rozum, doradco? Myślisz, że Melicard puści to płazem? Nawet jeśli ja mu nic nie powiem, sam dojdzie prawdy! - - Wątpię. Biorąc pod uwagę okoliczności, nie będzie miał do tego głowy. Erini nie miała czasu poprosić o wyjaśnienie enigmatycznego oświadczenia, bo Mai Quorin pchnął ją brutalnie pod ścianę. Sięgnął do klamki drzwi, najwyraźniej pragnąc własnoręcznie ukoronować chwilę triumfu. Zrozpaczona księżniczka uległa pokusie. Jej skłębione myśli zaproponowały rozwiązanie, które, jak wierzyła, nie spowoduje niczyjej śmierci. Skupiając wolę, zadała cios. Nic się nie stało. Spróbowała jeszcze raz, zagryzając zęby w koncentracji. Pierwotny pomysł popadł w zapomnienie. W tej chwili pragnęła obojętnie jakiego, byle pozytywnego dla niej rozwiązania. Znowu nic... tylko że Mai Quorin, który zajrzał do komnaty, cofnął się chwiejnie. Odwrócił zaczerwienioną z gniewu twarz i wyładował wściekłość, która skupiła się na najbardziej prawdopodobnym celu - na niej. - Co tu się stało? Gdzie on jest? Odpowiadaj! - Uderzył ją mocno, zapominając, kogo znieważa i po co w ogóle ją tu ściągnął. - To robota Drayfitta, prawda? Tylko on mógł to zrobić! - Quorin zrzucił maskę usłużnego dworaka, ukazując swoje prawdziwe oblicze. Oblicze zwierzęcia żądnego krwi. Ten straszliwy widok podniósł Erini na duchu. Skoro doradca był taki wściekły z powodu uwolnienia Czarnego Konia, to znaczyło, że mimowolnie zadała druzgocący cios jego planom, jakie by one nie były. Żołnierze cofnęli się przed swoim panem, widocznie zaznajomieni z jego porywczym charakterem. On dziko wodził po nich wzrokiem, przekonany, że ktoś odkrył ucieczkę wcześniej, ale bał się go zawiadomić. Po chwili łypnął na swojego jeńca i poderwał rękę do jej twarzy. Erini aż się wzdrygnęła. Ręka nie uderzyła z całej siły, tylko musnęła jakby pieszczotliwie jej posiniaczony podbródek. Kiedy się odsunęła, na dwóch palcach widniały czerwone kropelki. Po raz pierwszy w życiu księżniczka miała okazję poznać smak krwi z rozciętej dolnej wargi. Quorin odetchnął głęboko. - Byłaś niespodziewaną przeszkodą! Melicard i królowa? Kto normalny chciałby wyjść za tego patetycznego głupca? Powinnaś ruszyć w drogę powrotną do Gordag-Ai w dniu waszego spotkania, ale nie, ty postanowiłaś zagrać heroinę z jednej z tych ckliwych baśni, cud-dziewicę, która ratuje zauroczonego króla! Oto, co zyskałaś! - Podniósł zakrwawioną rękę na wysokość jej oczu. - Nie przestałaś go kochać nawet gdy się dowiedziałaś, że wezwał demona, który może zabić setki niewinnych ludzi, jeśli wyrwie się na swobodę! Erini popatrzyła mu w oczy. Wiedziała, że Quorin łże, i doradca w końcu nie mógł znieść jej spojrzenia. - - A kto pierwszy zaproponował szukanie demonów? Drayfitt nigdy nie podsunąłby takiego niebezpiecznego i szalonego pomysłu! - - Drayfitt. - Mai Qourin złapał Erini za ramię i wytarł krew w jej rękaw. Nie sprawiła mu satysfakcji okazaniem strachu, choć pokaz jego prawdziwej natury napawał ją wstrętem. Zdolności opuściły ją z nieodgadnionych powodów, ale radziła sobie bez nich przez całe życie i chciała, żeby tak było dalej. - Co ci powiedział? Zresztą to nieważne, księżniczko, bo ten stary szarlatan nie żyje. Otruty, jak sądzę. Erini nie skomentowała. Przypatrywała mu się wściekle z zaciśniętymi ustami. - Może później - kontynuował Quorin. Powoli się uspokajał, jakby odkrycie ucieczki Czarnego Konia i domniemany współudział Erini naprawdę nie miały znaczenia