To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Skierował oczy ku miejscu, gdzie Rohde zajmował się Peabo-dym i pomyślał: tak, to jeszcze jedna rzecz, jaką muszą mieć alpiniści -ciemne okulary. Boleśnie zamrugał powiekami. Rohde odwrócił się i jego wygląd rozbawił Forestera. Z szeroką, czarną smugą na oczach Rohde sprawiał wrażenie Indianina wstępującego na ścieżkę wojenną. Rohde uśmiechnął się. - Ray, ty też tak zabawnie wyglądasz. - A potem dodał z powagą: - Owiń wokół głowy koc, jak kaptur, żeby chronił oczy przed lśnieniem z boków. Forester zdjął pakunek i z żalem oderwał koc od dna walizki. Od tej chwili jego bagaż nie będzie tak wygodny. Koc wystarczył na kaptury dla wszystkich trzech. - Musimy iść dalej - rzucił Rohde. Forester spojrzał za siebie. Wciąż widział chaty i oceniał, że jakkolwiek przebyli znaczną odległość, zyskali najwyżej sto pięćdziesiąt metrów wysokości. Potem poczuł w pasie szarpnięcie liny i w ślad za potykającym się Peabodym ruszył przed siebie. Było południe, kiedy okrążywszy boczny masyw góry, ujrzeli drogę na przełęcz. Forester osunął się na kolana, łkając z wycieńczenia, Peabody zaś padł jak rażony piorunem. Tylko Rohde trzymał się na nogach i mrużąc obolałe oczy, spoglądał ku przełęczy. - Jest tak, jak zapamiętałem - powiedział. - Tu odpoczniemy. Ignorując Peabody'ego, przykucnął przy Foresterze. - Dobrze się czujesz? - Trochę zmaltretowany - odrzekł Forester. - Ale odpoczynek powinien postawić mnie na nogi. Rohde zdjął i rozwiązał swój tobołek. - Teraz coś zjemy. - Boże, nie mogę -jęknął Forester. - To zdołasz przełknąć - odparł Rohde i wyjął puszkę owoców. - Słodycze dają energię. Zbocze góry smagał zimny wiatr i Forester ciaśniej owinął się kurtką. Obserwował Rohdego, który zaczął kopać w śniegu. - Co robisz? - Osłonę przed wiatrem. Rohde wyjął prymus i ustawił go w chroniącym przed wiatrem zagłębieniu. Zapalił kuchenkę, a potem podał Foresterowi pustą puszkę po fasoli. 120 - Napełnij śniegiem i stop. Musimy wypić coś gorącego. Zajmę się Pea-bodym. Przy niskim ciśnieniu atmosferycznym śnieg topił się długo, a woda była ledwie ciepła. Rohde wrzucił do niej kostkę bulionową i powiedział: - Ty pierwszy. Forester krztusząc się wypił, a potem ponownie napełnił puszkę śniegiem. Druga porcja przypadła Peabody'emu, który tymczasem doszedł do siebie. Na koniec Forester stopił śnieg dla Rohdego. - Nie przyglądałem się przełęczy - powiedział. - Jak tam jest? Rohde podniósł wzrok znad otwieranej puszki owoców. - Kiepsko - odparł. - Ale tego się spodziewałem. - Przerwał. - Jest tam lodowiec z mnóstwem rozpadlin. Forester w milczeniu wziął puszkę i zaczął jeść. Stwierdził, że owoce są do przyjęcia tak z punktu widzenia jego gustów, jak i żołądka. Ten pierwszy od czasu katastrofy zjedzony z apetytem posiłek wlał weń nowe życie. Spojrzał za siebie - kopalnia zniknęła z pola widzenia, jednak w dali, wiele tysięcy metrów niżej, widział wąwóz, którym płynęła rzeka; samego mostu nie dostrzegł. Podniósł się i podreptał do miejsca, z którego mógł dojrzeć przełęcz. Tuż obok rozpoczynał się lodowiec - zwalisko lodowych złomów i labirynt rozpadlin. Kończył się może tysiące metrów niżej, gdzie lśniły wody błękitnego górskiego j eziora. Kiedy tak patrzył, nagle usłyszał donośny trzask, j ak gdyby uderzenie pioruna, pomruk odległego grzmotu, zaś z błękitu jeziora wystrzelił biały pióropusz. Zza pleców usłyszał słowa Rohdego: - To jest laguna. Lodowce wycofują się z wolna, a między lodowcem a moreną zawsze jest jezioro. Jednak ono nas nie interesuje. Musimy iść w tamtym kierunku - wyciągnął rękę nad lodowcem i uniósł ją w górę. Na przeciwległym zboczu przełęczy pojawił się nagle biały dym, a dobre dziesięć sekund później ich uszu dobiegł głuchy grzmot. - W górach zawsze coś się dzieje - powiedział Rohde. - Lód oddziałuje na skałę i jest wiele lawin. Forester podniósł wzrok. - Jak wysoko musimy się jeszcze wspinać? - Jakieś pięćset metrów. Ale najpierw musimy nieco się obniżyć, żeby przeciąć lodowiec. - Czy nie możemy go obejść? - zapytał Forester. Rohde wskazał w dół na jezioro. - Stracimy tysiąc metrów wysokości, a to oznacza jeszcze jedną noc w górach. Dwie noce w takich warunkach nas wykończą. Forester spoglądał na lodowiec z niesmakiem. Nie podobało mu się to, co widział, i po raz pierwszy w jego brzuchu zacisnął się zimny węzeł strachu. Do 121 tej chwili była to najwyżej wyczerpująca robota, trud przedzierania się przez głęboki śnieg w złych i niezwykłych dla nich warunkach, lecz teraz musiał stawić czoło niebezpieczeństwu bardzo konkretnemu - niebezpieczeństwu zwalenia się lodowego bloku obruszonego na swej podstawie przez słońce czy pułapce zamaskowanej śniegiem rozpadliny. Na jego oczach nastąpiło poruszenie lodowca, nagła zmiana dekoracji, i usłyszał głuchy pomruk. - Chodźmy już - powiedział Rohde. Wrócili do swoich bagaży. Peabody siedział w śniegu, apatycznie gapiąc się na splecione na piersiach ręce. - Rusz się, człowieku - rzucił Forester. - Tobół na plecy. - Ale Peabody nawet nie drgnął; Forester westchnął z ubolewaniem i kopnął go w bok, choć niezbyt mocno. Peabody zdawał się reagować tylko na bodźce fizyczne, na groźbę przemocy