To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Następnego dnia armie znów stają naprzeciw siebie, znów ojciec i syn w pełnej zbroi okrutnie się z sobą ścierają. 101 Po długiej walce los uśmiecha się — lecz cóż to za uśmiech? — do Suhraba, który zrzuca Rustema z konia i tym sposobem zdobywa przewagę. Dobywa kindżału i już ma z bliska zadać ojcu śmiertelny cios, kiedy inni wojownicy podbiegają do niego i mówią: „W Persji przeciwnika nie zabija się od razu, to nie jest w zwyczaju. Daruj mu życie". Suhrab oszczędza więc swego ojca. W tym miejscu zawsze plączą mi się myśli. Moje serce wypełnia braterska miłość do Suhraba. I zastanawiam się, jaki los Bóg przeznaczył im obu? Wszystko wyjaśnia się trzeciego dnia, kiedy to wbrew moim pragnieniom, walka kończy się nieoczekiwanie: Rustem zrzuca Suhraba z konia, wbija mu kindżał w pierś i zabija go jednym ciosem. Dalej wypadki toczą się bardzo szybko i krwawo. Rustem, dostrzegłszy bransoletę na nadgarstku martwego chłopaka, zaczyna pojmować, że to jego syn. Klęka na ziemi, bierze w ramiona zakrwawione ciało i wybucha płaczem. Za każdym razem ja także płaczę razem z Rustemem, ale nie tylko dlatego, że łączę się z nim w żałobie. Przede wszystkim dlatego, że rozumiem już znaczenie śmierci Suhraba. Chłopak, którym kieruje uwielbienie dla ojca, zostaje przez niego zabity. Teraz zamiast fascynacji miłością dziecinnego i szlachetnego Suhraba czuję coś głębszego i dojrzalszego — pełen godności ból przywiązanego do zasad i tradycji Rustema. Miłość i podziw, którymi darzyłem buntowniczego egoistę Suhraba, przeniosły się na silnego i odpowiedzialnego ojca. Granatowy umilkł na chwilę, a Ka pozazdrościł mu wyjątkowej umiejętności tak głębokiego zaangażowania w opowiadaną historię. — Nie przypomniałem tej legendy po to, by pokazać, w jaki sposób szukam sensu w życiu — powiedział Granatowy. — Ta ponadtysiącletnia opowieść to fragment Szahname 102 I Ferdousiego*. Kiedyś miliony ludzi, od Tebrizu do Stambułu, od Bośni po Trabzon, przekazując ją sobie, odnajdywały w niej to, co w życiu najważniejsze. Historia ta przemawiała do nich tak jak do ludzi Zachodu ojcobójstwo Edypa czy obsesja władzy i śmierci Makbeta. Ale teraz wszyscy, zafascynowani Zachodem, zapomnieli o niej. Dawne opowieści wykreślono z podręczników. Dziś w żadnej ze stambulskich księgarń nie znajdziesz już Szahname. Dlaczego? Obaj milczeli przez chwilę. — Zastanawiasz się — podjął w końcu Granatowy — czy człowiek mógłby zabić dla piękna tej opowieści, czyż nie? — Nie wiem — odparł Ka. — Pomyśl więc — powiedział Granatowy i wyszedł z pokoju. Szahname (pers. Księga królewska) Ferdousiego opisuje dzieje Iranu od czasów mitologicznych do podboju państwa Sasanidów przez Arabów. Praca nad dziełem trwała od ok. 975 r. do 1009-1010 r. (wybór i przekład W. Dulęba, PIW, Warszawa 1991). I 9. Przepraszam, czy jest pan ateistą? Niewierny, który nie chce się zabić •' Kiedy Granatowy nagle wyszedł z pokoju, Ka nie wiedział, co robić. Najpierw przypuszczał, że tamten zaraz wróci i zapyta go, co wymyślił. Ale po chwili zrozumiał, że tak nie będzie, że Granatowy po prostu dał mu jakiś dziwaczny, zakamuflowany sygnał. A może to była groźba? Ale nawet jeśli mu grożono, bardziej dojmujące było poczucie obcości w tym domu. W pokoju obok nie było już matki z dzieckiem. Wyszedł z mieszkania, nie napotykając nikogo. Miał ochotę zbiec pędem po schodach. Śnieg padał tak leniwie, jakby płatki unosiły się w powietrzu. Zdawało się, że czas stanął w miejscu, ale Ka miał jednocześnie wrażenie, że wizyta u Granatowego trwała wiele godzin — w rzeczywistości zaledwie dwadzieścia minut, a tak wiele się w jej trakcie wydarzyło. Szedł tą samą co przedtem drogą wzdłuż torów i minąwszy ogromny silos, który pod śniegiem przypominał gigantyczną białą chmurę, dotarł do stacji. Był na środku brudnej, pustej hali dworcowej, kiedy spostrzegł, że zbliża się do niego merdające wywiniętym ogonem czarne psisko z jedną okrąglutką białą plamą na czole. W poczekalni Ka dojrzał trzech młodzieńców, którzy przed chwilą karmili psa obwarzankiem. Jednym z nich był Necip. Gdy tylko spostrzegł Ka, podbiegł do niego. — Za nic w świecie proszę nie zdradzać moim szkolnym kolegom, skąd wiedziałem, że pan tu będzie — ostrzegł. — Mój najlepszy przyjaciel chce panu zadać ważne pytanie. Jeśli ma pan czas i mógłby poświęcić chwilę Fazilowi, będzie na pewno bardzo szczęśliwy. — W porządku — odparł Ka i podszedł do chłopców siedzących na dworcowej ławce. Plakaty na ścianie za nimi przypominały o znaczeniu kolei w czasach Ataturka, inne miały przestraszyć ewentualne samobójczynie. Chłopcy podnieśli się i uścisnęli jego dłoń. Stali onieśmieleni. — Zanim Fazil zada pytanie, Mesut opowie historię, którą słyszał na własne uszy — komenderował Necip. — Nie dam rady — powiedział podekscytowany Mesut. — Opowiedz ją za mnie, proszę. Ka, słuchając opowieści Necipa, patrzył, jak czarne psisko biega wesołe po mrocznym dworcu. — Zdarzyło się to w jednym z liceów koranicznych w Stambule, tak przynajmniej słyszeliśmy — zaczął Necip. — Dyrektor Zrujnowanej, biednej szkoły z przedmieścia udał się z pewną oficjalną sprawą do jednego z tych gigantycznych stambulskich drapaczy chmur, które pokazują w telewizji. Wszedł do ogromnej windy, by wjechać na górę. W windzie stał wysoki młody człowiek z książką w ręce. Chcąc rozciąć kilka sklejonych kartek, wyjął z kieszeni nóż o trzonku z masy perłowej. Coś powiedział. Dotarli na dziewiętnaste piętro i dyrektor wysiadł, ale przez kolejne dni czuł się bardzo dziwnie. Ogarnął go marazm i strach przed śmiercią. Myślał już tylko o nieznajomym mężczyźnie z windy. Był człowiekiem żarliwej wiary, udał się więc do bractwa 104 105 Cerrahich*. Przesławny szejch do rana słuchał wszystkiego, co działo się w sercu nieszczęśnika, a wreszcie zawyrokował: „Straciłeś wiarę w Boga". Po czym dodał: „Co gorsza, jesteś z tego dumny, choć jeszcze o tym nie wiesz! Zaraziłeś się od tamtego człowieka w windzie. Stałeś się ateistą". I choć dyrektor, zalewając się łzami, próbował zaprzeczyć wszystkiemu, ta część jego duszy, która potrafiła się jeszcze zdobyć na szczerość, podpowiadała, że szejch ma rację. Zdarzało mu się nagabywać piękne uczennice, robił wszystko, by zostać sam na sam z matkami wychowanków, i okradał nauczyciela, któremu zazdrościł