To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Radik! — zawołałem cichutko. Kokot zerwał się ze snu tak ostrym i sprężystym ruchem, że rozproszył tym resztki moich obaw co do jego sprawności po wczoraiszym zderzeniu ze mną. Zaszczekał krótko i przekrzywił zabawnie głowę w moją stronę, jakby zapytywał mnie, co będziemy teraz robili. — Powinieneś sam wiedzieć, Radik — powiedziałem do niego — ale jeśU muszę ci to powiedzieć — proszę bardzo. Wiem, że nie rozumiesz moich słów, ate i tak będziesz to musiał zrobić prędzej czy później. Przecież i ty się chyba nie wydostaniesz po pionowych ścianach tej studni... — z tymi słowami przytoczyłem się do bariery, dotknąłem jej macka, następnie cofnąłem się o gard czy dwa i dość mocno, ale ostrożnie, żeby za bardzo nie zabolało, uderzyłem w nią całym ciałem, po czym znów zwróciłem się do Radika i kontynuowałem: — No, Radik, teraz kolej na ciebie. Od ciebie zależy los nas wszystkich. Kop więc, mój kokotku, kop — i odsunąłem się na bok, robiąc mu miejsce przy grobli. Radik spojrzał na miejsce, w którym byłem przed chwilą, po czym przysiadł, rozejrzał się po krawędziach dołu, jakby oceniając ich odległość, cofnął się o krok i nagle — wyskoczył w górę. Próba ta jednak do niczego nie doprowadziła Uderzył nosem w groblę niewiele powyżej polowy jej wysokości. Kiedy teraz spojrzał na mnie, w jego oczach dostrzegłem niemy wyrzut Zrobiło mi się głupio. 111 — Zadałem ci ciężką pracę, co, kokotku? — powiedziałem. — No trudno, Radik. Nie gniewaj się na mnie, musiałem to zrobić. Zresztą sam sobie też jesteś trochę winien — nie trzeba było wczoraj skakać za mną — mówiąc to jednak aż się wzdrygnąłem na myśl, co by się z nami stało, gdyby nie skoczył — lecz skoro już tu jesteś, musisz wykonać przekop, gdyż inaczej się stąd nie wydostaniemy — ani my, ani ty. Radik po jeszcze jednej daremnej próbie skoku machnął zrezygnowany ogonem, podbiegł do bariery i zaczął ją rozdzierać, kopać wszystkimi trzema przednimi łapami z taką furią, jakiej nigdy bym się po nim nie spodziewał. Odetchnąłem z ulgą. Kamyki i grudki ziemi' zaczęły latać po całym dole, co zaraz zbudziło Bindkę i Zorina. Bindka zapytała: — Co to jest? Co się tu dzieje? — Radik pracuje — odrzekłem. — Jaki Radik? Gdzie ja jestem? Gdzie Windias i Kasiuszka? — Nie ma ich tutaj — odrzekł Zorin. — Tylko ja i Kondias. — Kondias?:. Kondias?.. — powtórzyła pytająco Bindka, jakby nie mogąc sobie z niczym skojarzyć mojego imienia, ale nagle zawołała: — Więc wciąż jesteśmy w tym dole? — Tak, lecz chyba już niedługo się z niego wydostaniemy, dzięki Radikowi — powiedzieliśmy obaj z Zorinem prawie jednocześnie. — Jak to? — spytała Bindka. — Przecież on... wczoraj... — Nic mu się nie stało — przerwałem. — Tylko się trochę potłukł. Bindka umilkła. Nawet ta krótka rozmowa była już dla niej wysiłkiem. Zapadła w jakiś stan apatii, co było dowodem dużego wyczerpania, tak fizycznego, jak i psychicznego. Nawet bliska perspektywa wolności nie wywoływała u niej radości. „Trudno jej się dziwić — pomyślałem. — Jeśli coś tu jest dziwne, to już raczej wytrzymałość Zorina, który zniósł zupełnie nieźle całą wczorajszą huśtawkę nastrojów". Próbowałem z nim o czymś rozmawiać, lecz obaj myśleliśmy tylko o Bindce, Radiku i bliskiej wolności, i rozmowa się nie kleiła. Wkrótce umilkliśmy zupełnie i leżeliśmy prawie bez ruchu pod przeciwną ścianą dołu, zwróceni do niej przodem, strząsając tylko z siebie spadające na nas kamyki i grudki ziemi. Baliśmy się nawet odwrócić przodem do Radika, aby nam oczu nie zaprószyło. Nie wiem, ile czasu minęło, zanim Radik zdecydował się odpo- 112' cząć. Według mojego „odczucia" mogło to być ze dwie kori, ale zapewne było to mniej, gdyż wiadomo, jak bardzo dłuży się czas w takich warunkach. W każdym razie deszcz grudek i kamyków przestał na nas padać i mogliśmy się wreszcie odwrócić i zobaczyć, ile też Radik zrobił. Zobaczyliśmy w grobli dziurę o głębokości już chyba około garda i przekroju koła o średnicy około siedmiu rostardów — w sam raz tyle, żebym się tam zmieścił. Na szczęście byłem jeszcze bardzo młody, miałem dopiero siedem lat, a Ruloniki dorastają w wieku lat dziewięciu. Zorin był w tym samym wieku, co ja, ale trochę mniejszy, Bindka zaś — najmłodsza i najmniejsza z nas trojga — dopiero przed miesiącem skończyła sześć lat. Kokot leżał i odpoczywał dość długo, chyba z pół kori. Zorin bardzo się tym niecierpliwił, ale powiedziałem mu, aby czekał spokojnie, bo jednak dla Radika to musiał być duży wysiłek, po którym trzeba odpocząć. Pozostawiłem Radikowi całkowitą swobodę, wiedząc dobrze, że sam sobie wyznaczy najwłaściwsze tempo pracy, l rzeczywiście, po tym dość długim odpoczynku Radik zupełnie sam, bez żadnej zachęty z naszej strony, wziął się na nowo do przerwanej roboty. Tylko, że teraz kopał już spokojnie, bez całej tej furii, jaka uprzednio go cechowała