To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Wszystkim wydaje się, że do zniszczenia planety wystarczy skrzynka amunicji — powiedziała Alaina. — Ale tak nie jest. To wymaga głosowania przy pełnym składzie Rady, a my nie możemy wnieść tego pod obrady bez odpowiedniego przygotowania. Nie można informować wszechświata, że taka rzecz, jak Obie, jest możliwa. Na pewno ktoś inny by go odbudował. Wszyscy się z tym zgodzili. Na ekranie pojawiły się cztery statki, krążowniki policji Kom, ciągnące olbrzymie obiekty na wysięgnikach holowniczych. — Co to jest? — zapytała zafascynowana Wooley. — Antymateria, moja droga — odpowiedziała Alaina. — Mamy jej wszędzie pod dostatkiem, jak wiesz. Zawsze była. Wystarczy obliczyć masę obiektu, który chcesz zniszczyć, nałapać antymaterii o równej masie, połączyć jedno i drugie razem i nastąpi wzajemna dezintegracja. Trzeba stuleci na samo wybudowanie wysięgnika holowniczego, który nie wszedłby w reakcją z antymaterią. Policyjny pojazd poleci po trajektorii, na której nastąpi zderzenie asteroidów antymaterii z Nowymi Pompejami. Powinien być niezły fajerwerk i po wszystkim. Obserwowali, jak statek mija ich, zawraca, steruje asteroidami i pozwala im się uwolnić. A potem zmyka ile ciągu w dyszach. Gdy oczekiwali na uderzenie pocisków w cel, Alaina mówiła o innych sprawach. — Zdumiewające — powiedziała, przyglądając się Renardowi, Bozogowi i Ghiskindowi. — Jeśli może istnieć wasza trójka, ilu jeszcze mogłoby istnieć innych? Może są tuż ”za rogiem” następnego układu słonecznego. Może za naszego życia nasze kultury się spotkają. Jakże bym chciała być świadkiem tego! — Gdybyś znalazła się w Świecie Studni, szybko byś miała dosyć tych obcych ras — odpowiedziała Vistaru. Wzruszyła ramionami. — Zawsze mnie to intrygowało. Może takie zderzenie będzie miało wymiar ostateczny. Może inne stworzenia będą z antymaterii? To dopiero byłoby frustrujące! — zaśmiała się i zmieniła ton. — Myśleliście o swojej przyszłości? — zapytała. — My: Bozog, Ghiskind i ja możemy powrócić do Świata Studni — oświadczył Renard. — Mówiliśmy ci o tym. Trzeba tylko przewieźć nas na planetę Markowian. Oczywiście, my musimy to zrobić. Dla nas w tej części wszechświata nie ma miejsca. Skinęła głową i zwróciła się do pozostałych. — A co z wami, Tonges? Wooley uśmiechnęła się. — Nikki Zinder nigdy nie miała okazji żyć naprawdę, być sobą, a cóż dopiero córka. Jeśli chodzi o pozostałych, hmm, mogą nauczyć się być ludźmi. Ciekawa jestem, jak wiedzie się rodzinie. No, i... Star i ja naprawdę kochaliśmy się. Przyjemnie będzie być znowu razem po dwudziestu dwóch długich latach. — Jesteśmy coś winni Mavrze — wtrąciła Vistaru. — Oboje nie możemy przestać myśleć, co by było, gdybyśmy dłużej się zatrzymali, upewnili się, że wszystkie dzieci Vashy wydostały się, gdybyśmy ich nie opuścili. Jej życie było takie okropne. Może będziemy mogli pomóc innym kobietom, które bez nas stoczyłyby się tak jak Mavra. Myślę, że tyle jesteśmy winni jej, kobietom i samym sobie. Alaina pokiwała głową. — Wydaje mi się, że rozumiem. Ciała takie jak te, mogą okazać się cudem albo najgorszym przekleństwem. Pomogę wam. Zapłata dla Mavry została uzgodniona, zarejestrowana i nigdy nie wypłacona. Myślę, że z milionem można zrobić wiele dobrego, prawda? Oczy Wooley rozszerzyły się. — Milion? — Nagle roześmiała się. — Hej! Kupimy sobie na własność cały graniczny świat! — popatrzyła na Vistaru. — To szaleństwo, prawda? Żyłyśmy raz, potem drugi w Studni, potem trzeci z powrotem tutaj, po raz czwarty znowu w Studni, a teraz po raz piąty. Ciekawe, czy to znaczy, że zamierzamy żyć wiecznie? Zawsze możemy powrócić do Studni w przyszłości. Vistaru roześmiała się. — Taak, ale spokojnie. Nie jesteś już moim mężem. Teraz jesteś superkobietą. — Zaczęłam jako kobieta — przypomniała jej. — Nic specjalnego, przyznaję. Może czas na to, by Wu Julee przekonała się, jak to naprawdę jest. Vistaru przytaknęła. — Może być cudownie — powiedziała miękko. — Spójrzcie! — zakrzyknął Renard. — Asteroidy są prawie na miejscu! Kiedy to mówił, cztery mniejsze obiekty skupiły się przy większej kuli. Oślepił ich potężny błysk energii, po którym pozostała pustka. Poszukiwania nie ujawniły ani śladu Nowych Pompejów. Nie została nawet drobina pyłu. Alaina westchnęła. — A zatem, to koniec. Zbierajmy się stąd. Statek zadrżał jakby budząc się do życia i zaczął się poruszać. Renard miał w oczach łzy, pozostali milczeli. — Do widzenia, Mavro Chang. Przebacz nam. I skłonił się nawet kaptur Yugasha. Bezimienna gwiazda w M-51 Wstała i przeciągnęła się, wyprostowała wszystkie cztery kończyny. Była przyzwyczajona do pracy w ciemności. Nos szybko pomógł jej znaleźć nieco jadalnych owoców i stęchłego chleba; dało się go zjeść, a owoce dostarczyły tak potrzebnej wody. Dzień wcześniej skończyła resztki zakonserwowanej żywności. Intrygowało ją, dlaczego pozostaje jeszcze przy życiu, i czemu wciąż uparcie odsuwa od siebie nieunikniony koniec. Zapaliły się światła. To, samo w sobie, nie było niespodzianką. Przewidywała, że tak się stanie, kiedy przed paroma godzinami ogarnęły ją znajome ciemności i opanowało uczucie długotrwałego spadania. Odwróciła skierowaną na dół twarz i rozglądnęła się dookoła. Wszędzie panował okropny nieporządek. Prawie cała konstrukcja się załamała razem z fragmentem dalekiej galerii. Eksplozje, syk i dudnienie ustały przed paroma dniami. Zaraz potem rozległy się odgłosy spawania, stukot młotów i pobrzękiwanie. Poszła sprawdzić, co je wywołuje, jednak zauważyła tylko tyle, że w głównym szybie wciąż pali się światło awaryjne, poza tym nic nie rzucało się w oczy. Cokolwiek się działo, odbywało się to dużo niżej. — Cześć, Mavro — jak grom z jasnego nieba tuż obok niej rozległ się miękki, przyjemny tenor Obie. O mało nie wyskoczyła ze skóry. — Obie! — zawołała, niemal z naganą w głosie. Słowa cisnęły się jej na usta. Uzmysłowiła sobie jednak, że chociaż on mógł przemawiać bezpośrednio, jemu trzeba było przekazywać wszystko przez nadajnik. Komputer jakby czytał w jej myślach. — Nie, nie jest już potrzebne pośrednictwo transmisji — poinformował ją. — I tak nie ma już niczego, co mogłoby do tego służyć. W ciągu ostatnich kilku dni zaszły olbrzymie zmiany. Ja także się zmieniłem, Mavro. Była otępiała, jakby w jakimś półśnie. Nic nie wydawało się do końca realne, ona sama prawie nie wierzyła w ciągłość swojej egzystencji. — Doskonale, Obie, właściwie co zrobiłeś? I jak? — zawołała. Komputer zachichotał. — Postanowili mnie zniszczyć i skierowali na mnie asteroidy z antymaterii