To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Długo to nie potrwa, myślał Johan. Jak tylko obiad dobiegnie końca, zaraz dostanie od matki ostrą reprymendę i zostanie usadzony w nielicznej grupie abstynentów obecnych na weselu. Jeśli o niego chodzi, ra dość na tym się skończy, będzie się plątał bez sensu, milczą cy, pośród smutnych, trzeźwych chłopów, dopóki nie nadej dzie czas powrotu do domu. W końcu zaczęto wstawać od stołu. Johan czuł, że przepo­cona koszula lepi mu się do pleców, podniósł się pospiesznie i wyszedł z izby. Głęboko zaczerpnął powietrza. Na dziedziń­cu ludzie zbierali się w grupy, rozmowy były coraz bardziej ożywione. Kiedy zobaczył, że przed wygódką koło obory ustawiła się długa kolejka oczekujących, pobiegł za spichlerz, by tam sobie ulżyć. Tego piwa było jednak trochę za dużo, pomyślał. Czuł, że kręci mu się w głowie. W drodze powrotnej na podwórze znowu zobaczył Mali. Szła do budynku, w którym przygotowywano jedzenie przy takich okazjach jak ta, kiedy do dworu zjeżdżało mnó­stwo ludzi. Mali niosła dwa duże wiadra z wodą i Johan, za­nim zdał sobie sprawę z tego, co robi, podbiegł i powiedział, że jej pomoże. Pomyślał zakłopotany, że chyba przez to pi­wo w ogóle z nią rozmawia. Na ogół nie był typem, który się narzuca, a już żeby rozmawiać ze służącą, to chyba tylko w razie oczywistej konieczności. Gdyby matka mnie teraz zobaczyła, byłaby bardzo niezadowolona, przemknęło mu przez myśl i pospiesznie rozejrzał się po podwórzu. Na szczęście ani ojca, ani matki nigdzie nie było. - Dam sobie radę sama - odparła Mali, kiedy chciał wziąć od niej wiadra. - Jesteś przecież gościem. Żadna odpowiedź nie przyszła mu do głowy, wiadra jed­nak wziął. Przypadkiem dotknął dłonią chłodnej ręki dziewczyny i przeniknął go dreszcz. Oszołomiony poszedł za nią. To musi być piwo, myślał. Piwo i upał. Kiedy jednak w mrocznym pomieszczeniu wpiła w niego te swoje brązo-we oczy, uznał, że to jednak coś innego. W jakiś niezwykły sposób ta młoda istota pozbawiła go siły. Sprawiła, że kola­na się pod nim uginały i poczuł dziwne ssanie w podbrzu­szu. Żadna kobiety nigdy takich odczuć w nim nie wzbudzi­ła. Postawił wiadra, stał i patrzył na nią, jak wlewa wodę do żelaznego kociołka zawieszonego nad paleniskiem. Mali miała opaloną skórę, widać było, że pracuje na dworze. Podwinęła rękawy bluzki, żeby się nie zamoczyły, i do­strzegł, że delikatny puszek na rękach spłowiał od słońca. Ogarnęło go nagłe i bardzo intensywne pragnienie, by do­tknąć jej skóry. - Dziękuję za pomoc - powiedziała. Spojrzała na niego jeszcze raz, po czym znowu odwróciła się do paleniska. Zrozumiał, że dała mu w ten sposób znak, iż powinien sobie iść, mimo to nadal stał w bezruchu. - Ty jesteś Mali, prawda? Kiwnęła głową i zdjęła czepek. Ogień płonął pod żela­znym kociołkiem, było bardzo gorąco i włosy Mali nad kar­kiem zrobiły się zupełnie mokre od potu. Gruby warkocz się rozplótł i uwolniony spod czepka, ciężko opadł na plecy. Kilka kosmyków zwijało się miękko przy uszach. W głowie Johana huczało. Serce tłukło się pod mokrą od potu koszulą i czul, że lepią mu się dłonie. Na moment przymknął oczy, ale kiedy je znowu otworzył, ona nadal sta­ła przed nim, jeszcze piękniejsza i bardziej godna pożąda­nia niż przed zamknięciem oczu. Znowu pojawiło się to in­tensywne pragnienie, by jej dotknąć. Poczuć delikatną skó­rę przy swojej, poruszyć jedwabiste loki nad jej uszami. Odnaleźć jej usta... Później nigdy nie mógł sobie przypomnieć, co go skłoni­ło, żeby tak się zachować. Zrobił szybko dwa kroki w stronę paleniska, objął ramieniem szczupłą talię i gorączkowo przyciągnął dziewczynę do siebie. Wyczuwał, że jej ciało sztywnieje, stawia opór, mimo to trzymał je mocno i z całej siły przyciskał wargi do ust Mali. Były słodkie, a oddech 12 dziewczyny łaskotał go w policzek. Czul, jak prężą się jej mocne piersi, i ogarnęło go podniecenie. Policzek, jaki mu wymierzyła, sprawił, że Johan zato­czył się oszołomiony. Jej brunatne oczy pociemniały i mio­tały błyskawice. - Myślę, że najlepiej będzie, jak sobie pójdziesz - syknę­ła lodowato. Johan odchrząknął i przeciągnął ręką po głowie, jakby sprawdzał, czy jego rzadkie włosy się nie potargały. Czuł się upokorzony, ale zdawał sobie sprawę z tego, że się wy-| głupił. To ostatnie uczucie wzbudziło w nim gniew. - Czy wiesz, kim jestem, dziewczyno? - wybełkotał. ­Jestem dziedzicem majątku Stornes i byle kto nie będzie mnie popychał. A już na pewno nie służąca, taka jak ty. Pogardy w jej wzroku nie można było mylnie zrozumieć. - Przez cały czas wiedziałam, kim jesteś. Ale dobrze też wiem, kim ja jestem. Nie ma między nami żadnej różnicy, Johanie Stornes. Nie jestem bogata, ale przynajmniej sama o sobie decyduję. I sama wybieram tych, którzy mogą mnie całować. Ale ty do nich nie należysz. Ta zdecydowana odprawa i nieskrywana pogarda w jej ciemnych oczach sprawiły, że Johan odwrócił wzrok. Czuł się niemal tak, jakby go spoliczkowała po raz drugi. Wie­dział, że robi się czerwony z gniewu i oburzenia, równocześ­nie jednak ta młoda dziewczyna stojąca naprzeciwko strasz­nie go pociągała. W gniewie jest co najmniej tak samo ład­na, pomyślał, nie przestając się na nią gapić. Tak samo ład­na i tak samo godna pożądania. Widział jednak, że jej zwin­ne ciało i jędrne piersi, jej szczupła kibić nadal są jak spa­raliżowane z niechęci do niego. Włosy Mali całkiem się roz­sypały podczas szamotaniny z Johanem i spływały teraz ni­ czym złocista fala na plecy. Johan wciągnął głęboko powie­trze i kolejny raz potarł dłonią spoconą twarz. Nie mówiąc już nic więcej, odwrócił się i na niepewnych nogach wyszedł z izby. ROZDZIAŁ 2 Mali wchodziła wolno na łagodne wzniesienie w stronę ma­łego domostwa w Buvika. Była to jedyna niedziela w ciągu całego lata, kiedy Mali miała wolne i mogła odwiedzić ro­dziców. Przystanęła pod wielką brzozą u podnóża zbocza i patrzyła w górę, gdzie stal jej rodzinny dom. Bardzo daw­no temu była tu po raz ostatni. Wieczorne słońce odbijało się czerwonym blaskiem w oknach domu, a na małych po­letkach wokół na specjalnych stojakach suszyła się trawa. Nieoczekiwanie zdała sobie sprawę, jaki maleńki jest ten dom. Przedtem o tym nie myślała, ale teraz, po miesią­cach pracy w dużym dworze, pojęła nagle, jakie małe i bied­ne jest wszystko tutaj, w Buvika. Nigdy nie sprawiało jej to przykrości. Mali nie należała do takich, co to pochylają głowy ze wstydu nad swoim ubó­stwem. Nigdy taka nie byłam i nigdy nie będę, myślała. Wielu ludziom się to nie podobało. - Ta dziewczyna nosi się jak gospodyni jakiegoś dworu ­powiadali i oczy im ciemniały. - A przecież to tylko zwy­czajna biedaczka