To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Mistrz Drukarski pociągnął łyk gorącego płynu. - Co ja mam zrobić? Potrzebuję strażników. Moi uczniowie nie wystarczą! Cabas uniósł ręce, by go uciszyć. - Oczywiście, że nie. Mili chłopcy, ale nie maj ą przeszkolenia, choć moim zdaniem Marley potrafi się nieźle bić. Moi ludzie... -wskazał szerokim gestem młodzież, w ciszy popijającą klah - znają parę sztuczek i znają się na robocie. Przybyliśmy akurat na czas, skoro Piękna tu już była, a moje podejrzenia zostały potwierdzone przez kurierów - uśmiechnął się pogodnie do Tagetarla. - Nie tylko jeźdźcy smoków pojawiają się zawsze tam, gdzie są potrzebni. Tagetarl rozdziawił usta, słysząc taką herezję z ust harfiarza. - W porządku, dziewczęta i chłopcy, skoro skończyliście pić, bierzecie się do roboty. Musimy skończyć przed świtem. Macie pomalować tym impregnatem wszystko, co drewniane. W rękawiczkach będzie wam trochę niewygodnie, ale przynajmniej nie zniszczycie sobie skóry. Bardzo was proszę o ciszę. Nie chcę słyszeć nawet tarcia pędzla o drewno. Wiem, że to potraficie. Dwie osoby z grupki zebrały kubki i wstawiły do zlewu, pozostali zaś wyszli na dwór, zabierając narzędzia. Tagetarl wyjrzał przez okno. W mętnym świetle przedświtu ledwie dostrzegał budynki po drugiej stronie dziedzińca. - Impregnat jest ciemny, ale gdy wyschnie, nie będzie go znać. Nie martw się. - Cabas wstał, żeby napełnić czajnik wodą. Postawił go z powrotem na kuchni. Usiadł, przerzucając nogę nad stołkiem, wyjął z kieszeni kartkę i wygładził ją na stole przed Tagetarlem. - Widziałeś go tu ostatnio? Drukarz zmarszczył brwi. - To ten sam człowiek, którego namalowałeś podczas twojej ostatniej wizyty. Tak mi się zdawało, że skądś go znam. Wydawało mi się dziwne, że prosi o egzemplarz Ballad instruktażowych. Właśnie wysłałem transport do Lorda Kashmana i nie miałem nic w magazynie. Kazałem mu wrócić za siedmiodzień. Cabas kiwnął głową, jakby spodziewał się to usłyszeć. - Czyli jutro. - Twoim zdaniem, on planuje tu wejść... - Tagetarl był wstrząśnięty, gdy przypomniał sobie spotkanie z tym człowiekiem. - Oprowadziłem go po Cechu. Wydawało mi się, że tego wymaga grzeczność. Uśmiech Cabasa stał się ironiczny. - Mam nadzieję, że pokazałeś mu tylko Cech. - Tak, ale opowiedziałem mu też, ilu szkolę uczniów. - Tagetarl klepnął się dłonią w czoło. Cóż za naiwność z jego strony! Czyżby zapomniał o wszystkim, czego uczono go w Cechu? Miał tu siedmiu chłopców, z których żaden, z wyjątkiem Marleya, nie osiągnął jeszcze dojrzałości i trzy dziewczęta, wszystkie delikatnej budowy, wybrane ze względu na sprawne paluszki. Plus ta ósemka, którą przyprowadził Cabas. - Nie denerwuj się - uspokajał go Cabas. - Nie miałeś przecież wtedy powodu, by cokolwiek podejrzewać. Dlaczego nie miałbyś zachować się uprzejmie? Przecież w końcu oferujesz usługi o szczególnym charakterze. Nawet jeśli to się nie podoba fanatykom. Tagetarl przełknął ślinę; gorący klah zbyt szybko stygł mu w brzuchu i nie sprawiał tak dużej przyjemności jak zwykle. - Ilu napastników zaatakowało Cech Uzdrowicieli? Dziesięciu? Nie, piętnastu. - Powiedziałbym, że na te robótkę wybierze się co najmniej dziesięciu - oświadczył Cabas obojętnie, jakby to nie miało znaczenia. - Miałeś ostatnio jeszcze jakiś ciekawskich gości? Tagetarl ukrył twarz w rękach, potarł skronie a potem przejechał po włosach zaciśniętymi pięściami. - Bardzo możliwe. I pewnie każdy z nich wydał mi się całkiem sympatyczną osobą. - Może i tacy są - zgodził się chętnie Cabas - niezależnie od tego, że uznają cię za podłe narzędzie w ręku Ohydy, bo potrafisz drukować całe książki w kilka dni, a nie miesięcy. Tagetarl jęknął Cabas poklepał go po ramieniu. - Ale dostaliśmy ostrzeżenie, a ja wiem, kogo... i czego... można się spodziewać. - Te trzy portrety, które mi pokazałeś? - Mam nadzieję, że cała trójka zjawi się na tej imprezce. - Imprezce? - zdenerwował się Tagetarl. - No dobrze, na wieczornej rozgrzewce, jeśli wolisz. Chcieli cię zaskoczyć, więc i my przygotujemy dla nich parę niespodzianek. - Wstał, a Bista przefrunęła z parapetu na jego ramie.. - Pójdę im trochę pomóc. Tagetarl wstał, otrząsnąwszy się nieco z szoku wywołanego bezceremonialnym zachowaniem Cabasa. Harfiarz wskazał na czajnik. - Będzie nam potrzeba mnóstwo klahu. I nie zwracaj na mnie dzisiaj uwagi, kiedy mnie zobaczysz? Pozostali ukryją się na stryszku. Po prostu nie posyłaj tam nikogo, dobrze? Mamy ze sobą jedzenie i wodę. Nikt się nie zorientuje, że tu jesteśmy. Ruszył do wyjścia, ale nagle się zatrzymał, unosząc rękę, by ognista jaszczurka na jego ramieniu nie straciła równowagi. - Jeszcze jedno, Tag - dodał. - Może dostaniesz dzisiaj niespodziewany prezent, na przykład bukłak pełen dobrego wina. Nie bierz go do ust, nawet z grzeczności. Nie jedz też niczego, co ci ludzie przynoszą w zamian za książki. Co takiego? - Tagetarl aż się najeżył. Rzeczywiście, w zamian za usługi brali nieraz świeże owoce albo mięso. Czyżby fanatycy mieli zniżyć się do trucizny? Przypomniał sobie, że Mistrza Robintona potraktowano oszałamiającym napojem na Zgromadzeniu i porwano na oczach setek ludzi. - Ile osób jest w to zamieszanych? Cabas wzruszył ramionami. - Trudno powiedzieć, ale fanatycy zdaje się pracują w grupach. Ponieważ zamierzają zniszczyć Cech, zabiorą ze sobą narzędzia. Wciąż są takie osoby - podkreślił swoje słowa ciężkim westchnieniem - które zrobią wszystko za parę marek w kieszeni. Tagetarl zadygotał. Przed oczami pojawił mu się obraz Cechu: płonący papier, bryzgi tonera na bielonych ścianach, młoty roztrzaskujące prasy drukarskie... co prawda Cabas twierdził, że pożaru nie będzie... - Wcale mnie to nie uspokoiło, Cabas! - stwierdził kwaśno