To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Wprawdzie nie zamknięto jeszcze żadnego z przebrzydłych kosmopolitów, jednak w prasie coraz częściej ukazywały się żądania ludzi pracy, domagających się ostatecznego zdemaskowania, a to oznaczało, że się zbliża decydująca chwila. Sytuacja profesora Gordinera miała pewien zabawny smaczek. Na tle niekończących się żądań „ujawnienia prawdziwych nazwisk" Gordiner był ofiarą dziwacznego wyskoku literatury i losu. W jego przypadku ukryte zostało wspaniałe nazwisko, wcale nie żydowskie, lecz białoruskie, o szlachetnym brzmieniu Pupko. W dalekich futurystycznych czasach miody krytyk Bronisław Pupko uznał, że z takim nazwiskiem nie pasuje do awangardy, wybrał więc pseudonim, w którym w jego odczuciu dźwięczała słowiańska strzała przeszywająca niemiecki mur. Literackie środowisko szybko się z nim oswoiło, on sam także zapomniał wkrótce, że przyszedł na świat jako Pupko, wydano mu paszport na nazwisko Gordiner. Kto mógł wówczas przewidzieć, że trzeba będzie odpowiadać za lekkomyślność, że kiedyś razem z pseudonimem do jego siwych bokobrodów i szpakowatych wąsów trwale przylgnie żydostwo. Co teraz robić? Przecież nie będzie z trybuny wołał: Jestem Pupko! Pupko!" i bił się w piersi. Nie zniży się do tego. Wypierać się Gordinera, to tak jakby wypierać się całego życia, przekreślać miejsce w literaturze, opluwać cały dorobek! Niech go zamknąjako Gordinera, nie ucieknie jako Pupko, nie wróci do Komsomołu! A ty uciekaj - mówił do Wielimira. - Kiedy się zjawią otworzę lufcik, wyskakuj i uciekaj dachami byle dalej. Wiesz, gdzie mieszka Oksana, idź do niej sam albo ze swoją królową. Nie pozwól, by ciebie schwytali! Pod wieczór przyjechała Oksana, od razu zaczęła ściągać spódnicę. Ich związek trwał wiele lat, mówili sobie o nim, że „zapełnia kuluary romantyki". I * Gosudarswiennyj Institut Tieatralnogo Iskusstwa, Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej. 93 -, • t'lti"*r*l Oksana, oczywiście, była niegdyś studentką Gordinera, chodziła na jego wykłady o Szekspirze, okazało się wtedy, że oboje nie potrafią bez wzruszenia mówić o poezji. Z wiekiem perkatonosa dziewczynka przemieniła się w postawną damę z błyskającym lekko między wciąż pięknymi wargami metalowo--porcelanowym mostkiem. Niekiedy jej twarz wydawała się odrobinę wyniosła i ponura, podczas spotkań Gordiner musiał dokładać starań, by spoza zwykłego zmęczenia moskiewskich kobiet wyjrzała bodaj na chwilę owa dawna rozentuzjazmowana dziewczynka, którą zapamiętał z wykładów o Szekspirze. Spotkania, niestety, obliczone co do minuty, nabierały coraz bardziej rzeczowego charakteru. Oksana była obarczona rodziną miała męża pracownika Mintjażpromu* i trójkę dzieci, średnia córka Tamara, jak zapewniała, została poczęta w tym pokoju, na tej oto wygniecionej skórzanej kanapie. Często pod koniec spotkania Gordiner wspominał egofuturystę Igora Siewierianina i zaczynał jęczeć: Nie wrócisz do mnie nawet dla Tamary, Naszej maleńkiej, najpiękniejszej córy. Masz teraz daczę, na obiad homary, Teraz ciebie chroni kruk czarnopióry. Okasana ze śmiechem zbierała swoje szmatki, ukradkiem patrzyła na zegarek. Dobre mi homary - mówiła. - Jadamy mikojanowskie kotlety, do pańskiej wiadomości. Teraz także, ledwo przestąpiła próg, zrzuciła zabłocone botki i rozpięła spódnicę, już zerkała na zegarek. Samotność jest losem krytyka kosmo-polity, myślał Gordiner, z krzywym uśmiechem dźwigając się z fotela na jej spotkanie. Kot uprzejmie pokręcił się chwilę wokół rozbierającej się Oksa-ny i zdecydowanym krokiem podążył w stronę okna. Ostatnio wyraźnie ograniczył swój udział w „zapełnianiu kuluarów romantyki", to znaczy przestał lizać tatusiowe pięty. Wizyty Oksany irytowały go, ponieważ kobieta nie chciała z nimi zamieszkać na stałe. Gałagała gegege! Grakachata gpopopol - zażądał. Gordiner otworzył lufcik. Wracaj przed zmrokiem! Wielimir skoczył na gzyms, zszedł na znajdujący się niżej dach i ruszył w kierunku rynny, trzymając ogon zadarty do góry i chwiejący się jak gwardyjski pióropusz. Poza wszystkim był on okrętem flagowym tutejszej floty. Promienie zachodzącego słońca prześwietlały gęstą sierść uwydatniając kręgi ogonowe. Po zapełnieniu „kuluarów romantyki" Oksana i Bronisław leżeli jeszcze jakiś czas objęci ramionami. Profesor przyciskał dłoniąjej łopatki, by w ten sposób wyciszyć wewnętrzny niepokój ukochanej: Nie patrz na zegarek! * Ministierstwo Tiażołoj Promyszlennosti, Ministerstwo Przemysłu Ciężkiego. 94 Ona głaskała go po głowie, delikatnie skubała stary narząd, który się nieźle spisał. Tak, tak, masz rację, Bronku, nie przejmujmy się tym dziwnym mechanizmem. Wzdychała: Wczoraj szukał papierosów, zajrzał do mojej torebki, znalazł klucze od twego mieszkania. Oczywiście awantura. Który to już raz? To prawie nie do wytrzymania! Gordiner milczał. Zwykle po takich informacjach gwałtownie żądał, by niezwłocznie opuściła nieznośnego Mintiażproma, wtedy wreszcie będą mogli rozpocząć romantyczne życie bez zakłamania i fałszu. Teraz milczał. - Milczysz? - spytała. Chciała, żeby ją trochę poprosił, chociaż wiedziała, że nigdy się do niego nie sprowadzi. - Milczę, bo teraz nie mogę ci nic ofiarować. Pewnie niedługo przyjdą po mnie. Wczoraj na otwartym zebraniu partyjnym w sekcji krytyki znowu domagano się całkowitego zdemaskowania. Zaopiekuj się kotem, Oksano, nie pozwól, by zginął. A kot tymczasem mknął kalenicami dachów. Prędzej do domu! Ostatnie promienie zachodzącego słońca wpadały przez otwarte lufciki, upijały i oślepiały, jak niegdyś w niepamiętnym życiu, kiedy wśród wysepek i płaskich brzegów wołżańskiej delty blask zachodzącego słońca, przesiany przez trzciny i sitowie, oszałamiał i zachwycał chłopca, który podążał za tatuśkiem ornitologiem, wlokąc kałmuckie czółno ze stadkiem zaobrączkowanego ptactwa