To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

A jednocześnie było w niej coś z wysokiej, młodej, dziewiczej czarownicy — coś, co sprawiło, że domowe psy uciekały z podwiniętym ogonem. Mogła przemienić się w coś tajemniczego, nim jeszcze zdążyłeś się połapać. ----- To, pomimo całego jej powodzenia, sprawiało, że była samotna. Być może same zaloty pogłębiały to osamotnienie. Leo, który wśród domowych psów był kimś w rodzaju mastifa, wrócił po skończonym tańcu ze świeżą ho-ho! — jaką odwagą. — Zastanawiałaś się nad tym trochę, co? — zapytał, siadając koło niej: zrównoważony, dobrze odżywiony, zdecydowany młody człowiek. Nie wiedziała, czemu, sadowiąc się wygodnie w fotelu i obciągając spodnie na długich, lecz nie nazbyt kształtnych nogach, irytuje ją bez wyraźnej przyczyny. — Ja? — odezwała się z roztargnieniem. — Nad czym? 276 D. H. Lawrence — Wiesz, nad czym — powiedziała. — Czy zdecydowałaś się? — Na co? — spytała niewinnie. W głębszych warstwach świadomości naprawdę o tym zapomniała. — Och! — zniecierpliwił się Leo, znów podciągając spodnie. — No wiesz, na nasze zaręczyny. — Był równie beztroski, jak i ona. — Och, to jest absolutnie niemożliwe — odpowiedziała z łagodną uprzejmością, jak gdyby było to oderwane, przypadkowe pytanie — Ja nawet o tym nie myślałam. Och, nie opowiadaj mi niedorzeczności! Coś takiego jest absolutnie niemożliwe — powtarzała jak dziecko. — To jest niemożliwe, tak? — rzekł, reagując dziwnym uśmiechem na jej chłodną, pełną rezerwy pewność. — W takim razie co jest możliwe? Nie chcesz chyba umrzeć w staropanieństwie, co? — Och, nie obchodzi mnie to — odparła z roztargnieniem. — Ale mnie obchodzi — stwierdził. Odwróciła się i spojrzała na niego zdumiona. — Dlaczego? Dlaczego miałoby cię interesować, czy będę starą panną? — Każdy powód jest dobry — oznajmił, zerkając na nią z bezczelnym, znaczącym uśmiechem, który miał być w jego intencji wiele mówiący, jeśli nie jawnie wyrażający jego uczucia. Jednak bezczelny, wielomówny uśmiech Leo, miast dosięgnąć celnym strzałem głęboko ukrytego, sekretnego punktu, odbił się tylko od zewnętrznej powłoki jej ciała jak piłka tenisowa i wywołał tę samą, pełną nagłej irytacji reakcję. — Myślę, że takie sprawy są beznadziejnie głupie — oświadczyła ze złośliwością starej flirciary. — Jakże to, jesteś DZIEWICA I CYGAN 277 przecież niemal zaręczony z — z — przez chwilę zbierała się w sobie — z co najmniej pół tuzinem innych dziewczyn. Wcale mi nie pochlebia to, co powiedziałeś. Byłabym wściekła, gdyby się ktoś o tym dowiedział. — WTściekła! Nie będę w stanie wykrztusić słowa na ten temat i mam nadzieję, że ty też będziesz rozsądny. A oto i Ella! I nie odwracając ku niemu twarzy, odpłynęła majestatycznie jak wysoki, delikatny kwiat, by przyłączyć się do nieszczęsnej Elli Framley. Leo trzepnął swoimi białymi rękawiczkami. Fałszywa mała dziwka! powiedział do siebie. Będąc jednak typem mastifa, wolałby mieć pysk podarty pazurami małej kotki. Zdecydowanie jednak zaczął wyróżniać ją spośród innych. VI W następnym tygodniu znów lało. Napełniało to Yvette dziwnym rozdrażnieniem. Nastawiała się, że ma być ładnie. Szczególnie obstawała przy tym, że ma być ładnie w wee-hend. I nie zastanawiała się czemu. W czwartek, w wolne popołudnie, zrobiło się mroźno i słonecznie. Leo przyjechał samochodem z całą paczką. Yvette nieoczekiwanie i w nieprzyjemny sposób odmówiła. Z uciechą raczej nastawiła się na „nie". I sama poszła na spacer, przez oszronione wzgórza, do Czarnych Skał. Nazajutrz poranek wstał również słoneczny i zimny. To był luty — ale na północy ziemia nie rozmarzała w słońcu. Yvette zapowiedziała, że wybiera się na wycieczkę rowerową i zabiera swój obiad, gdyż wróci dopiero po południu. Wyruszyła niespiesznie w drogę. Słońce, pomimo przy- 278 D. H. Lawrence mrozku, świeciło po wiosennemu. W parku daniele stały w oddali, grzejąc się w jego promieniach. Jedna z łań, biało nakrapiana, przesuwała się z wolna wśród nieruchomego krajobrazu. Yvette z trudnością mogła uchronić od chłodu ręce w czasie jazdy na rowerze, choć reszta ciała jej nie marzła. Rozgrzała je tylko raz, w czasie podchodzenia pod długi, stromy wjazd na wzgórze, gdy ucichł wiatr. Wyżyna była bardzo naga i pusta, jak inny świat. Wjeżdżała mozolnie na kolejny płaskowyż. Pedałowała powoli wśród rozległego labiryntu kamiennych murków, z lekką obawą, że zmyli drogę