To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Ale też w tym momencie historii naszej rodziny można się śmiało założyć o każde pieniądze, że nie dostanie tego ode mnie, nawet jeżeli mu bardzo zależy. Bo mnie zależy, żeby mu tego nie okazać! O, tak, teraz mu dopieprzymy, co, Aleks, ty mały chujku! Owszem, Aleks, ten mały chujek, widzi, jak zwykła ojcowska podatność na ciosy wzmogła się dlatego, że jego żona (przynajmniej tak mi mówią) omal nie zeszła z tego świata, no więc Aleks, ten mały chujek, korzysta z okazji, żeby pchnąć sztylet swojej złości kilka centymetrów głębiej w i tak już krwawiące serce. Aleksander Wielki! Nie! Kryje się za tym coś więcej niż tylko złość wieku dojrzewania i gniew edypalny... mianowicie uczciwość wobec samego siebie. Nie pójdę za przykładem Heszego! Bo [65] 3 - Kompleks Portnoya przez całe dzieciństwo nie opuszcza mnie przekonanie, że gdyby mój mocarny kuzyn Hesze, trzeci oszczepnik w stanie New Jersey (zaszczyt wielce chyba symboliczny dla takiego dorastającego chłopca, któremu wizja suspensorium chodzi po głowie), tylko zechciał, mógłby z łatwością powalić mojego pięćdziesięcioletniego stryja na łopatki i przy-szpilić go do podłogi w piwnicy. A zatem (wnioskuję) musiał celowo przegrać. Dlaczego? Przecież wiedział - nie miałem co do tego żadnych wątpliwości nawet jako dziecko - że jego ojciec postąpił haniebnie. Może więc bał się wygrać? Ale dlaczego, skoro rodzony ojciec dopuścił się takiej podłości, i to w imieniu Heszego? Czy to było tchórzostwo? strach? - a może po prostu mądrość Heszego? Zawsze kiedy słyszę opowieść o tym, co stryj był zmuszony zrobić, żeby mój nieboszczyk kuzyn przejrzał na oczy, albo kiedy sam się z jakiegoś powodu nad tym zastanawiam, wyczuwam tu pewną tajemnicę, głęboką prawdę moralną, która - gdybym ją zdołał pojąć - mogłaby uchronić ojca i mnie od ostatecznej, choć niewyobrażalnej konfrontacji. Dlaczego Hesze skapitulował? I czyja powinienem pójść w jego siady? Tylko jak to zrobić, żeby równocześnie pozostać "w zgodzie z własnym sumieniem"! A może by tak spróbować? Spróbuj, ty mały chujku! No to przez pół godziny nie bądź w zgodzie z własnym sumieniem! Tak, muszę się poddać, muszę, zwłaszcza teraz, skoro wiem, co ojciec przeszedł, wiem, jak minuta po minucie znosił katusze przez te dziesiątki tysięcy minut, kiedy to lekarz musiał po pierwsze ustalić, że coś rośnie w macicy matki, a po wtóre, czy narośl, którą wreszcie zlokalizowano, nie jest złośliwa... czy nie jest przypadkiem... och, unikamy w ogóle tego słowa w swojej obecności! Nie wymawiamy go nawet w jego przerażającym brzmieniu! Słowa, zastępowanego jedynie eufemistycznym skrótem, który nam podsunęła matka, zanim poszła do szpitala na badania: N-0. I szlus! Za żadne skarby nie chcemy słyszeć ani [66} "w", ani "o", ani "t", ani "w", ani "ó", ani "r", żeby się nie przerazić jak na Sądzie Ostatecznym! Ale ona jest dzielna, przyznają wszyscy krewni, że potrafiła wymówić te dwie litery! I czyż nie starczy i tak całych stów, które się szepcze do siebie za zamkniętymi drzwiami? Aż nadto! Aż nadto! Ohydne, zimne słówka cuchnące eterem i spirytusem korytarzy szpitalnych, słowa brzęczące niby sterylizowane narzędzia chirurgiczne, słowa takie, jak "rozmaz" i "biopsja"... Są też inne słowa, które ukradkiem, samotnie w domu sprawdzałem w słowniku, po prostu żeby zobaczycie w druku, ujrzeć czarno na białym przejaw tej najbardziej odległej rzeczywistości, słowa takie, jak "srom", "pochwa" i "szyjka macicy", słowa, których definicje już nigdy mi nie posłużą za źródło zakazanych przyjemności... No i jest wreszcie słowo, na które czekamy bez końca, słowo, którego dźwięk przywróciłby naszej rodzinie najwspanialsze i najlepsze - jak się teraz wydaje - życie, słowo, które w moich uszach brzmi jakby z hebrajska, coś jak bnei albo bo-ruch, czyli angielskie słowo benign! Benign! Boruch ato Ado-nai, niech będzie łagodny! Błogosławionyś jest, Panie, Boże nasz, niech będzie łagodny! Słuchaj, Izraelu, ześlij światłość oblicza twego, jest jeden Bóg, czcij ojca swego i matkę swoją, przyrzekam, przyrzekam - tylko niech będzie łagodny! I był. Egzemplarz powieści Dragon Seed Peari S. Buck leży otwarty na stoliku przy łóżku, obok stoi szklanka z resztką zwietrzałego piwa imbirowego. Jest gorąco, chce mi się pić, i matka, która czyta w moich myślach, proponuje, żebym dopił to piwo, bo bardziej mi się należy niż jej. Ale chociaż zasycha mi w gardle, nie mam zamiaru pić ze szklanki, której matka dotknęła ustami - po raz pierwszy w życiu na samą myśl o tym czuję obrzydzenie! - Wypij. - - Nie chce mi się pić. - Zobacz, jaki jesteś spocony. - Nie chce mi się pić. [67] - Coś ty się zrobił taki uprzejmy? - Ale ja nie lubię piwa imbirowego. - Ty? Nie lubisz piwa imbirowego? - Nie