To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Mistrzostwa świata w piłce nożnej przykuły ludzi do telewizorów i wyludniły wybrzeże. Zbierali kamyki i muszelki. I Bajba powiedziała, że nie bardzo sobie wyobraża wspólne życie z policjantem. Jej mąż, Karlis, major łotewskiej policji, został zamordowany w 1992 roku. Właśnie wtedy ją poznał, podczas pełnych zawirowań i nierzeczywistych dni spędzonych w Rydze. W Rzymie zadawał sobie pytanie, czy on sam naprawdę chce się ponownie ożenić. Czy małżeństwo w ogóle jest konieczne? Łączyć się skomplikowanymi i formalnymi więzami, które dzisiaj prawie nic nie znaczą? Był w długim związku z matką Lindy, Moną. Kiedy pięć lat temu nieoczekiwanie mu oznajmiła, że chce się rozwieść, nic nie rozumiał. Dopiero teraz przynajmniej częściowo przyjął do wiado- 34 mości powody, dla których zamierzała rozpocząć nowe życie bez niego. Zdawał sobie sprawę, dlaczego tak się musiało stać. Potrafił ocenić samego siebie i przyznać, że ponosi większą część winy, ponieważ grzeszył permanentną nieobecnością w domu i notorycznym brakiem zainteresowania tym wszystkim, co było dla niej ważne. Jeśli w ogóle można mówić o winie. Najpierw szli obok siebie. Potem ich drogi zaczęły się rozchodzić tak powoli i niezauważalnie, że stało się to jasne dopiero po fakcie, kiedy było już za późno, kiedy stracili się z oczu. Często o tym myślał w Rzymie. I doszedł do wniosku, że chce się ożenić z Bajbą. Chciał, żeby się do niego przeprowadziła. Postanowił kupić dom pod miastem. Dom z ogrodem. Niedrogi, ale w takim stanie, żeby sam mógł się uporać z remontem. Kupi też psa, o którym marzył od lat. I w poniedziałkowy wieczór, kiedy w Ystadzie znowu się rozpadało, powiedział o tym Bajbie. Miał wrażenie, że kontynuuje rozmowę, którą toczył z nią w myślach w Rzymie. Kilka razy zaczął mówić na głos. Nie uszło to naturalnie uwagi ojca drepczącego w upale tuż obok. Uszczypliwie, ale z pewną życzliwością spytał, kto tu się właściwie starzeje i komu grozi pomieszanie zmysłów. Odebrała natychmiast. Usłyszał radość w jej głosie. Opowiedział o podróży, a potem powtórzył pytanie sprzed kilku miesięcy. Przez moment między Rygą i Ystadem wędrowała cisza. Potem przyznała, że myślała o tym. Nadal ma wątpliwości, nie jest ich ani mniej, ani więcej. - Przyjedź do mnie - powiedział Wallander. - Nie będziemy o tym rozmawiać przez telefon. - Dobrze. Przyjadę. Na razie nie ustalili terminu. Bajba pracowała na ryskim uniwersytecie i musiała planować wolne dni z dużym wyprzedzeniem. Ale kiedy Wallander odłożył słuchawkę, był niemal pewien, że wkracza w nową fazę swojego życia. Bajba przyjedzie i on po raz drugi się ożeni. 35 Potem długo nie mógł zasnąć. Kilka razy wychodził do kuchni, stawał przy oknie i patrzył w deszcz. Będzie mu brakowało samotnej latarni kołyszącej się na wietrze. Chociaż późno zasnął, wcześnie był na nogach. Chwilę po siódmej zaparkował przed komendą i szybkim krokiem, w zacinającym deszczu, wszedł do środka. Postanowił od razu zabrać się do lektury obszernego materiału o kradzieżach samochodów. Im dłużej będzie zwlekał, tym większej nabierze do tego niechęci i straci wszelki zapał. Powiesił kurtkę na krześle dla gości, żeby wyschła, po czym zdjął z półki blisko półmetrowy plik akt dochodzeniowych. Właśnie zaczął porządkować skoroszyty, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wallander usłyszał, że to Martinsson. - Wejdź! - Jak cię nie ma, zawsze przychodzę pierwszy - skonstatował Martinsson. - Teraz znowu będę drugi. - Stęskniłem się za moimi samochodami - wyjaśnił Wallander, pokazując zawalone skoroszytami biurko. Martinsson trzymał w ręku jakiś papier. - Zapomniałem ci to dać wczoraj. Lisa Holgersson chciała, żebyś na to spojrzał. - Co to jest? - Przeczytaj. Wiesz, że policja ma się wypowiadać w najróżniejszych sprawach. - Rozpatrzenie wniosku? - Mniej więcej. Wallander nieco się zdziwił. Martinsson rzadko udzielał mętnych odpowiedzi. Kilka lat temu był aktywnym członkiem liberałów i przypuszczalnie marzyła mu się kariera polityczna. O ile Wallander wiedział, ambitne plany rozwiewały się w miarę kurczenia się elektoratu. Postanowił nie komentować wyników ostatnich wyborów. Kiedy Martinsson wyszedł, Wallander usiadł i przeczytał to, co od niego dostał. Skończył i przeczytał jeszcze raz. 36 I szlag go trafił. Już dawno nie był taki wściekły. Wybiegł na korytarz i wparował do pokoju Svedberga, który nie miał zwyczaju zamykania drzwi. - Widziałeś to? - spytał, wymachując kartką od Martins-sona. Svedberg pokręcił głową. - Nie. Co to jest? . - Pismo od nowo powstałej organizacji, która chce się dowiedzieć, czy policja nie ma jakichś uwag do nazwy. - Czyli? - „Przyjaciele Siekiery". Svedberg tępo popatrzył na Wallandera. - „Przyjaciele Siekiery"? - „Przyjaciele Siekiery". Biorąc pod uwagę wydarzenia sprzed kilku miesięcy, pytają, czy ta nazwa przypadkiem nie zostanie źle odebrana. Bo bynajmniej nie zamierzają skalpować ludzi. - A co zamierzają? - Jeśli dobrze zrozumiałem, ma to być coś w rodzaju regionalnego stowarzyszenia, które chciałoby otworzyć muzeum starych narzędzi pracy. - To chyba nieźle brzmi. Dlaczego jesteś taki wściekły? - Dlatego, że ich zdaniem policja ma czas na takie rzeczy. Osobiście uważam, że „Przyjaciele Siekiery" to dosyć dziwaczna nazwa jak na regionalne stowarzyszenie. Ale najbardziej wkurza mnie to, że musimy się czymś takim zajmować. - Powiedz to szefowej. - Owszem, powiem. - Chyba się z tobą nie zgodzi. Teraz znowu wszyscy będziemy w prewencji. Wallander uświadomił sobie, że Svedberg ma sporo racji. Za jego pamięci w policji bez przerwy dokonywały się radykalne zmiany. Zwłaszcza w zakresie skomplikowanego stosunku do mglistego i groźnego cienia, zwanego ogółem. Ów ogół, nękający niczym zmora Główny Zarząd Policji i każdego policjanta z osobna, posiadał jedną cechę: niewierność. 37 Obecnie, by go zaspokoić, postanowiono przekształcić szwedzki organ strzegący porządku i bezpieczeństwa w ogólnokrajową policję prewencyjną. Nikt nie wiedział, jak miałoby to wyglądać. Szef Głównego Zarządu na wszystkich bramach poprzybijał swoje tezy o tym, że policja powinna być widoczna. Ponieważ nikt nigdy nie słyszał, żeby była niewidoczna, praktykowanie nowej liturgii okazało się dość utrudnione. Utworzono już piesze patrole i minioddziały żwawo pedałujące na rowerach. Szef Głównego Zarządu miał przypuszczalnie na myśli widzialność duchową. Stąd pomysł na odkurzenie koncepcji policji prewencyjnej, czyli przyjaznej, miękkiej jak poduszka pod głową. Nikt jednak nie potrafił wyjaśnić jej związków ze wzrostem coraz brutalniejszej przestępczości w Szwecji