To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Co byś zrobił na jego miejscu? Zostawiłbym samochód w cholerę i wrócił do do- mu taksówką, a ty byś mógł czatować do usranej śmierci. Barman zwrócił na niego uwagę, więc musiał coś za- mówić. Miał ochotę na wódkę, ale zamówił szklankę soku grejpfrutowego, zżymając się w duchu na straszliwe ceny. Wszedł do kibla? Niemożliwe, żeby książę z bajki ko- rzystał z toalety. Na zaplecze? I umarł tam? A może pracuje na zmywaku? Zapalił papierosa i spojrzał tępo przed siebie, na opra- wiony w ramki plakat egzotycznego trunku. Strasznie nie chciało mu się wracać do domu. Plakat przedstawiał nieludzko piękną, smagłą dziew- czynę o egzotycznej urodzie, patrzącą na roziskrzony błę- kitny ocean; nad jej głową zwisały pierzaste liście palm, rozgrzany piasek był drobny i biały jak mąka. Dziewczyna spoglądała prosto w kamerę, była piękna, rozleniwiona słońcem, chętna i niedostępna. Patrzył tak może przez mi- nutę i robiło mu się coraz smutniej. Był tu, gdzie plucha, mżawka i wczesny mrok. Skazany na małżeńską katastrofę ze wszystkim, co potem nastąpi. Opadł jak oklapnięty balon i patrzył na plakat, tęskniąc do słońca, ciepłego oce- anu, rozchylonych ust czarnookiej rusałki, o udach lśnią- cych od olejku. Chciał być kimś innym, gdzie indziej. Spojrzał na swoją twarz w lustrze za rzędami butelek i wypuścił w tamtą stronę obłok dymu. - .. .Bo to zła kobieta była... - powiedział zduszonym, no- sowym głosem Lindy. Spuścił głowę i bawił się przez chwilę tekturową podstawką pod szklankę, czując, jak w gardle ro- śnie mu kamienna kula, a przez plecy przebiega dreszcz. Wy- pił łyk soku i stwierdził, że koniuszek trzymanego w dłoni papierosa zaczyna drżeć. Kto jak kto, ale genetyk nie powi- nien palić. Tylko że chwilowo mało co go obchodziło. Skrzypnęły drzwi od toalety. Spojrzał w tamtą stronę, ale zobaczył tylko jakąś wysoką brunetkę z nastroszonymi włosami spiętymi w nieporządny koński ogon i długimi nogami, widocznymi spod krótkiej czarnej spódniczki. Tak krótkiej, że nie wystawała spod żakietu. Jej uroda była bezdyskusyjna - zdecydowana jak cios w twarz. Odwrócił się z powrotem do swojej szklanki i swo- jego plakatu. Znów spojrzał w orzechowe oczy reklamo- wej Malajki i stwierdził, że obie dziewczyny są identyczne. A przynajmniej łudząco podobne. Ten sam niewinny i nieco kapryśny wykrój ust, takie same bezwstydne ogniki skryte pod gęstymi rzęsami, podobnie zdecydowany ry- sunek brwi. Tylko fryzura inna. Przeszła mu za plecami, a potem mógł zobaczyć tylko tył jej głowy. Co to zresztą, cholera, za różnica. Może to modelka, a plakat zrobili w Polsce. Kogo to obchodzi? Po- czuł, jak wali mu serce. Zupełnie bez powodu. A może jednak mu odbiło? Kogo, powtarzam, to ob- chodzi? Skinął na barmana i zamówił setkę wódki. Naj- wyżej odbiorą mu prawo jazdy. I tak nie miał samochodu, więc co za różnica. - Jesteś jednak... - usłyszał za plecami serdeczny damski głos. Ktoś objął go od tyłu, ciepłe wąskie dłonie dotknęły jego policzków, a potem dziewczyna pocałowała go w usta. Nie było to przyjacielskie cmoknięcie, przystawiane znajomym jak pieczątka, tylko głęboki, namiętny pocałunek. Od- wzajemnił go bezmyślnie, nieznajoma poruszała głową, ich wargi ocierały się o siebie, wsunęła mu język w usta, stwier- dził, że obejmuje ją w talii, że gładzi po plecach. Zapach perfum spowił go jak korzenna, tropikalna chmura. A potem otworzyła oczy. Wielkie, wilgotne, z bez- wstydnymi ognikami migoczącymi pod zasłoną gęstych rzęs, chociaż nie czarne, jak myślał, ale fiołkowe. Nigdy takich jeszcze nie widział. Były niemal fioletowe, z ciem- niejszymi obwódkami. Odskoczyła od niego, dotykając ust palcami obu dłoni i czerwieniejąc gwałtownie. Aż przysiadła z wrażenia. A teraz trzaśnie mnie w pysk, pomyślał bardzo spokoj- nie - popielniczką. - O Boże - powiedziała tylko zdławionym głosem. Nadal czuł smak jej oddechu. Przyjemny, jakiś taki mlecz ny. Czuł jeszcze na wargach zanikający ślad pocałunku. -Jezu... - Wyciągnęła gwałtownie dłonie i dotknęła jego policzków, jakby w obawie, że popsuła mu twarz, i natychmiast je cofnęła. - Strasznie przepraszam... ja my- ślałam, o Boże... pan jest taki podobny... - nerwowo po- prawiła mu koszulę i w sekundę wykonała serię ostroż- nych, roztrzepanych gestów: dotknęła jego policzków, swoich ust, grzbietu jego dłoni