To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Trzeba się odwołać do wyobraźni, bo tylko ona zapełnić nam mo- że lukę tych kilku godzin i jednego znaczącego wydarzenia, jakie wykryliśmy w tekście dru- giego zapisku. Może to trąci dziwactwem, ale nie mogę uwolnić się od myśli, że oszustwem byłoby pokwitowanie tej sprawy mało znaczącą fabułką, jakich tu już sporo przytoczyłem, z pełna świadomością zresztą i przekonaniem, że skoro są niezbędne dla splątania akcji w moż- liwie zrozumiały supeł, lepiej pozbyć się ich jak najprędzej z tej części umysłu, gdzie groma- dzą się razem ze wspomnieniami starych romansów, tandetnymi gustami i ledwie przeżutymi lekturami szkolnymi. Wyobraźmy sobie to, co mamy sobie wyobrazić, na kilka sposobów, ułóżmy kilka wariantów spotkania, którego nieco pretensjonalny refleks odczytaliśmy przed chwilą z leżącej na stołku kartki. Będzie to zatem drążenie w s z e r z, ten sam proces nakie- rowany w g ł ą b jest znacznie trudniejszy, choć odbywa się bez fabuły, bez akcji, siłą jedy- nie nizanych w szeregi refleksji. Rezygnując z wszystkowiedzących sukcesji, do niedawna jeszcze przysługujących narratorowi, przejdźmy na pozycje konstruktora – obserwatora, który z elementów pamięci i wyobraźni złoży kolejne wersje wydarzenia, a każda z nich będzie w równym stopniu prawomocna i prawdziwa, bo, odwołując się do reguł literatury, nie życia, prawdziwe jest nie tylko to, co się zdarzyło, ale i to, co się zdarzyć mogło. wersja pierwsza: (nieskomplikowana, skonstruowana na ogół przy pomocy zdań prostych, a więc znaczenia jej są dość wyraziste, uchwytne bez pozasłownych dociekań, tak jak i inne nie rozgrywa się w tym pokoju – byłby to pomysł sztuczny, wykoncypowany bez polotu, bo przecież za oknem przytłumione złoto upału, falujące słupy powietrza, subtelny nalot kurzu..