To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Z rękami w kieszeni spacerował po ścieżce między dwiema grzędami wspaniale wyhodowanego groszku i nagle ogarnął go nierozsądny, przytłaczający żal po ojcu. Oszałamiający hałas, odurzenie i podniecenie ucztą opadły z niego niby nagle spuszczona w dół kurtyna. Myślał o tym zapalczywym, gniewnym człowieku, który klął ciągnąc kanapkę przez kręcone schody, o człowieku leżącym cicho w podłużnym dole, pod murem, obok kupki żwiru, mającej go niebawem zasypać. Ten spokój! Tajemnica śmierci! Wieczny wyrzut!… I nienawiść do wszystkich tych ludzi, tak, do wszystkich, ogarnęła duszę pana Polly. — Śmieszki o kurzych mózgach — mruknął pan Polly. Podszedł do ogrodzenia, położył na nim ręce i stał zapatrzony w próżnię. Stał tak przez dłuższą chwilę. Od strony domu dobiegały podniesione głosy, potem ucichły i pani Johnson zawołała Betsy. — Dziewczyński nietakt! — mruczał pan Polly. — W to im graj! Chcą się bawić nawet na pogrzebie. Ale jemu to obojętne. Nic go już nie obchodzi… Przez dłuższy czas nikt nie odczuwał braku pana Polly. Gdy wreszcie do nich powrócił, spojrzenie miał prawie posępne, ale nikt tego nie zauważył. Wszyscy spoglądali na zegarki, a pan Johnson dawał im dokładne informacje o rozkładzie pociągów. Na chwilę przed odjazdem wszyscy zaczęli się znów zajmować panem Polly i każdy powiedział mu kilka mniej lub więcej odpowiednich do okoliczności słów. Tylko wuj Pentstemon zupełnie o nim zapomniał, gdyż był nazbyt przejęty stratą swego plecionego koszyka, który gdzieś się zapodział, a według jego mniemania został mu podstępnie ukradziony. Pani Johnson usiłowała go wprowadzić w błąd, dając mu podobny, lecz gorszy koszyk, ale przecież jego własny kosz miał pałąk okręcony sznurkiem, według własnego, trudnego do naśladowania pomysłu — więc staruszek przyjął usiłowania pani Johnson za poważną obrazę swoich lat i inteligencji. Pan Polly został wydany na pastwę tria panien Larkins. Kuzynka Minnie stała się teraz wprost bezwstydna, ciągle całowała go na pożegnanie, a po chwili twierdziła, że jeszcze mogą pozostać. Kuzynka Miriain uważała, że Minnie zachowuje się głupio, i ze współczuciem spoglądała na pana Polly. Kuzynka Ania przestała chichotać i stała się prawie sentymentalna. Oznajmiła z całą szczerością, że trudno wyrazić słowami, jak świetnie bawiła się na pogrzebie. ROZDZIAŁ V ROMANS 1 Pan Polly wrócił Z pogrzebu do Clapham, przygotowany na przykrości, i przyjął dymisję z męską godnością. — Byłem o włos od tego, by samemu prosić o zwolnienie — powiedział grzecznie. W sypialni oznajmił kolegom, że przed wzięciem nowej posady zamierza zrobić sobie mały urlop, lecz przez wrodzoną małomówność nie wspomniał nic o otrzymanym spadku. — Doskonały pomysł — powiedział na to Ascough, kierownik działu obuwia. — Właśnie teraz jest na to najlepsza pora. Sześć tygodni w przepięknym Wood Street… Ciągłe wycieczki… Mały urlop! Oto co przede wszystkim podszepnęło mu poczucie zamożności, dzięki której mógł sobie nań pozwolić. Urlop! To było życie, a reszta to tylko nędzna wegetacja. Teraz będzie mógł sobie zafundować wakacje, będzie miał forsę na przejazdy koleją, na jedzenie i hotel. Ale… Chciał mieć kogoś, z kim mógłby spędzić razem ten okres. Przez jakiś czas nosił się z zamiarem odnalezienia Parsonsa. Zmusi go, by opuścił posadę, i zabierze ze sobą w podróż. Pojechaliby do Stratford–on–Avon, do Shrewsbury, w góry walijskie, do Wye i do kilku innych podobnych miejsc i spędziliby razem prawdziwe, wspaniałe, beztroskie, niczym nie skrępowane wakacje. Ale niestety! Parsons już dawno porzucił posadę w sklepie konfekcyjnym koło cmentarza Św. Pawła i nie zostawił żadnego adresu. Polly usiłował wmówić w siebie, że równie przyjemnie będzie mu podróżować samemu, lecz wiedział, że to nieprawda. Marzył o przypadkowych spotkaniach z rozkosznie interesującymi ludźmi gdzieś na bocznych drogach, a nawet o przygodach natury romantycznej. Takie spotkania zdarzały się w książkach Chaucera i „Boccaccia”; jeszcze łatwiej zdarzały się w powieści Richarda le Galienne „W pogoni za złotą dziewczyną”, którą czytał w Canterbury. Nie wierzył jednak, że takie przygody mogą się przytrafić w Anglii, a w dodatku — jemu samemu. Gdy w miesiąc później w Clapham zamknął za sobą drzwi i znalazł się nareszcie na ulicy, w słonecznym blasku pogodnego londyńskiego dnia, był tak oszołomiony swoja nieograniczoną wolnością, że zdobył się na pierwszy awanturniczy krok i kazał dorożkarzowi zawieźć się na dworzec Waterloo, gdzie kupił sobie bilet do Easewood. Pragnął… Czegóż więcej pragnął w życiu? Zdaje mi się, że jego głównym zamiarem było zabawić się, zabawić się w towarzystwie