To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Być może to ich powinniśmy obwiniać o to, co się stało. Abstrakcje mogą zostać odłożone na bok. Kiedy przeci- skam się przez ulicę, sam pomysł, że to otaczający mnie tłum zbiorowo powstrzymuje miasto przed rozpłynięciem się we mgle równoczesnych możliwości, wydaje się nie tyle nie do przyjęcia, ile zwyczajnie nieistotny. Jakiekolwiek złożone i groteskowo sprzeczne z intuicją miałyby być te podpory zna- jomej rzeczywistości, ta z uporem nie przestaje być znajoma. Kiedy Rutheford wykazał, że atomy były w większości pustą przestrzenią, czy ziemia pod stopami stała się mniej solidna? Sama prawda niczego nie zmienia. To, czego nie mogę zignorować, to to, że Ansambl zajmuje się Bańkologią - i nie ma żadnej różnicy, czy ich hipotezy są, czy też nie są właściwe. Liczy się sam fakt. Warstwy ochrony i osobiści ochroniarze dla ochotników nie mają nic wspólnego z obawami przed komercyjną konkurencją. Ansambl ma dokładnie jednego jedynego wroga: Dzieci Bezmiaru. Reagując na pukanie do drzwi, Boss budzi mnie gładko, pozostawiając w trzeźwym stanie umysłu, ale tak czy siak wkurzonego. Ledwo minęło południe i spałem tylko dwie godziny. Przekazuję holowizorowi rozkaz w podczerwieni, aby wyświetlił mi obraz pochodzący z elektronicznego wizjera u drzwi. Moim gościem jest dr Lui. Zbity z tropu, ubieram się szybko. Tong lub Lee na pewno zadzwoniliby po mnie, gdybym tylko z jakichś powodów był potrzebny na służbie. Zapraszam go do środka. Z pewnego rodzaju przeprasza- jącym zaskoczeniem przeczesuje wzrokiem pokój, jak gdyby chciał powiedzieć, że nigdy nawet sobie nie wyobrażał, by mógł on być aż tak skromny, i teraz, kiedy już o tym wie, mam jego najgłębsze współczucie. Proponuję mu herbatę, ale wylewnie odmawia. Wymieniamy kilka uprzejmości, po których następuje krępująca cisza. Przez długie pół minuty uśmiecha się, niczym w agonii, wreszcie stwierdza: - Żyję dla Ansamblu, Nick. Po części brzmi to jak żarliwe stwierdzenie, po części jak pełna wstrętu do samego siebie spowiedź. Kiwam głową i mruczę: -Tak jak i ja. To prawda, nie powinienem się tego wstydzić - ale inten- sywne sygnały pochodzące od Luiego są tak pomieszane, że nic nie mogę poradzić i zarażam się jego dwuznacznością. - Wiem, przez co przechodzisz - stwierdza. - Wewnętrzne walki, paradoksy, męka. Sam to przeżywam. Ani przez chwilę nie wątpię w ani jedno jego słowo - i czuję ukłucie winy połączonej z uczuciem własnego braku wartości: jak widać, jego cierpienia w szponach zaprzeczeń modu lojal- ności były o wiele gorsze od moich. -1 wiem też, że nie będziesz wdzięczny za dołożenie do twojego bólu jeszcze mojego. Ale prawda nigdy nie przychodzi łatwo. Przytakuję idiotycznie, słysząc ten frazes, w czasie kiedy bezstronna część mnie zastanawia się: czy to kolejny etap? Rodzaj masochistycznego nurzania się w konflikcie stwa- rzanym przez mod lojalności? Zmuszania się do rozważania niemocy własnych powodów - i idealizowanie własnej męki na podobieństwo jakichś mistycznych, proroczych cierpień? Ma to pewien perwersyjny sens: nie chcę czuć urazy do modu - dlaczego więc nie miałbym spróbować przyjrzeć się wła- snej mentalnej udręce w innym świetle, przedefiniować jej znaczenia, ogłosić, że prowadzi mnie ona ku głębszej intuicji i silniejszej wierze? - Obaj chcemy służyć Ansamblowi - kontynuuje Lui - ale co to właściwie oznacza? Dzień po dniu wykonujemy, co do nas należy, zgodnie z instrukcjami, odgrywamy nasze role w nadziei, że znajdujący się ponad nami w łańcuchu dowo dzenia mogą być godni pokładanego w nich zaufania, że mają w sercu najlepsze interesy Ansamblu. Ale pytanie, które sam musisz sobie zadać, brzmi następująco: czy oni zasługują na takie zaufanie? Czy służą Ansamblowi z tym samym rodzajem absolutnego oddania, które w twoim i moim przypadku jest naszą drugą naturą... czy też zaledwie służą własnym interesom? Jak możemy być tego pewni? Potrząsam głową. - Są częścią Ansamblu. Im należy się nasza lojalność... - Częścią Ansamblu, dokładnie. Nasza lojalność należy się całości. Nie do końca wiem, jak odpowiedzieć na coś takiego. Z pewnością, to co mówi, jest prawdą - w tym sensie, że mod odnosi się tylko do Ansamblu, a nie do jakiejś ściśle określonej osoby. Ale dlaczego zawracać sobie głowę dokonywaniem takiego rozróżnienia? Jaką praktyczną różnicę niesie to ze sobą? Wiercę się nieśmiało na krześle; Lui nachyla się w moim kierunku, jego przejęta, młoda twarz jaśnieje intelektualną na- tarczywością. Nasza lojalność należy się całości. I zaczynam się zastanawiać, czy na podwalinach efektów modu lojalności nie stworzył sobie całego systemu filozofii moralnej - ta możliwość sprawia, że odczuwam wyraźny niepokój. Trudno byłoby to nazwać pierwszym w historii przypadkiem, że ofiara choroby psychicznej odpowiedziała na własną przypadłość w taki wła- śnie sposób - ale byłby to z pewnością pierwszy raz, kiedy to ja znalazłbym się w podatnej na zranienia pozycji posiadania takiego samego upośledzenia jak umysłowo chory prorok. I to aż do ostatniego neuronu. - Wszyscy musimy skądś przyjmować rozkazy - stwierdzam rozsądnie. - Musimy przyjąć, że łańcuch dowodzenia działa tak, jak należy. W praktyce, jaką inną możliwość mamy do wyboru? Nie mam nawet pojęcia, jaka jest struktura wyższych kadr kierowniczych ASR - nie wspominając już o Ansamblu. A nawet gdybym wiedział, to co sugerujesz? Że powinienem przyjmować jedynie rozkazy z samej góry? To byłoby absur dalne. Wszystko powoli rozeszłoby się w szwach. Lui potrząsa głową. - Wcale tak nie twierdzę. Przyjmować rozkazy jedynie z samej góry? Jest więcej niż jedna „góra". Tak, Wei Pai-ling jest właścicielem BDI..