To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Ponad sto lat później, 7 lipca o szóstej wieczorem, 469 doktor Urbino Daza i jego żona odprowadzili Ferminę Dazę na statek, który miał ją zabrać w jej pierwszy rzeczny rejs. Był to pierwszy statek zbudowany w lokal- nej stoczni, któremu Florentino Ariza, na pamiątkę swego sławnego poprzednika, nadał imię „Nowa Wier- ność". Fermina Daza nigdy nie mogła uwierzyć, iż ta nazwa, tak dla nich znacząca, jest rzeczywiście tylko historycznym przypadkiem, a nie kolejnym dowcipem chronicznego romantyzmu Florentina Arizy. W każdym razie, w odróżnieniu od innych statków rzecznych, tak dawnych, jak i współczesnych, „Nowa Wierność" posiadała przy kajucie kapitana dodatkowy przestronny i komfortowy apartament, składający się z saloniku z bambusowymi meblami w radosnych kolo- rach, sypialni małżeńskiej ozdobionej chińskimi moty- wami, łazienki z wanną i prysznicem; poza tym był tam bardzo duży taras z wiszącymi paprociami i z pełnym widokiem na dziób i obie burty statku, a całe pomiesz- czenie posiadało system cichej klimatyzacji, chroniący z jednej strony od panującego na zewnątrz huku i utrzy- mujący aurę ustawicznej wiosny. Ten luksusowy apar- tament, znany jako Kajuta Prezydencka, bo do tej pory podróżowało w nim już trzech prezydentów republiki, nie miał charakteru komercyjnego, lecz zarezerwowany był dla władz wyższego szczebla i dla specjalnych gości. Florentino Ariza kazał go wybudować, gdy tylko został prezesem KTRz, podkreślając na użytek opinii publicz- nej owe funkcje reprezentacyjne, ale z wewnętrznym przekonaniem, że wcześniej czy później owe pokoje będą szczęśliwym schronieniem na czas jego podróży poślubnej z Ferminą Dazą. Gdy nadszedł dzień podróży, przejęła ona istotnie we władanie Kajutę Prezydencką jako jego właścicielka 470 i pani. Kapitan statku z honorami powitał na pokładzie doktora Urbino Dazę, jego małżonkę i Florentina Arizę częstując ich szampanem i wędzonym łososiem. Nazywał się Diego Samaritano, na sobie miał biały lniany mundur i był nieskazitelnie szykowny od czubka butów po czapkę z wyhaftowanym złotymi nićmi godłem KTRz, a z innymi kapitanami żeglugi rzecznej łączyły go: korpulentność drzewa kapokowego, stanowczy głos i ma- niery florenckiego kardynała. O siódmej wieczorem zabrzmiał pierwszy sygnał do odjazdu i Fermina Daza poczuła, jak ów dźwięk roz- chodzi się ostrym bólem po wnętrzu jej lewego ucha. Poprzedniej nocy miała sny pełne złych przeczuć, ale nie odważyła się dociekać ich znaczenia. Bardzo wcześ- nie rano kazała zawieźć się na pobliski cmentarz przyse- minaryjny, zwany wówczas Cmentarzem La Manga, i stojąc przed kryptą pogodziła się ze zmarłym mężem, wygłaszając monolog, w którym wyrzuciła z siebie wszystkie tłumione dotąd i uzasadnione żale. Następnie opowiedziała mu szczegółowo o wszystkim, co miało związek z podróżą i pożegnała się do rychłego zobacze- nia. Nikomu nie chciała mówić, że wyjeżdża, tak jak to niemal zawsze robiła, kiedy podróżowała do Europy, by uniknąć męczących pożegnań. Chociaż miała za sobą wiele podróży, doznała wrażenia, jakby ta miała być pierwsza i w miarę upływu godzin jej niepokój się pogłębiał. Znalazłszy się na pokładzie, poczuła się opusz- czona i smutna i chciała zostać sama, żeby sobie po- płakać. Kiedy zabrzmiał ostatni sygnał, doktor Urbino Daza z małżonką pożegnali się z nią bez zbędnego dramatyzo- wania, a Florentino Ariza odprowadził ich do trapu. Doktor Urbino Daza przepuściwszy żonę chciał i jemu 471 ustąpić miejsca, lecz dopiero wtedy zrozumiał, że Floren- tino Ariza też udaje się w podróż. Doktor Urbino Daza nie potrafił ukryć swego zmieszania. - Przecież nie tak się umawialiśmy - powiedział. Florentino Ariza pokazał mu klucz do swej kajuty, z zamiarem nazbyt oczywistym: najzwyklejsza kajuta na wspólnym pokładzie. Ale doktorowi Urbino Daza ów dowód niewinności nie wydawał się wystarczający. Posłał żonie spojrzenie tonącego rozbitka, w poszukiwaniu jakiegokolwiek punktu oparcia dla swej konsternacji, ale napotkał lodowate spojrzenie. Cicho i groźnym głosem powiedziała mu: „Ty też?" Tak, on też, tak jak i jego siostra Ofelia, uważał, iż od pewnego wieku miłość jest czymś nieprzyzwoitym. Ale zdołał natychmiast odpowiednio zareagować i pożegnać się z Florentinem Arizą uściskiem dłoni, wyrażającym raczej pogodzenie się z losem niż wdzięczność. Florentino Ariza stojąc przy balustradzie salonu pa- trzył, jak schodzą po trapie. Tak jak tego oczekiwał i pragnął, doktor Urbino Daza z małżonką, nim wsiedli do samochodu, odwrócili się, by spojrzeć na niego, on zaś pomachał im na pożegnanie dłonią. Oboje odpowie- dzieli mu tym samym gestem. Stał przy balustradzie, dopóki samochód nie zniknął w kurzawie załadunkowe- go nabrzeża, a następnie udał się do swej kabiny, by przebrać się w stosowniejsze ubranie do pierwszej kolacji na pokładzie, w prywatnej jadalni kapitana. Był to wspaniały wieczór, który kapitan Diego Sa- maritano przyprawił smakowitymi opowieściami ze swych czterdziestu lat spędzonych na rzece, Fermina Daza jednak musiała dokonać nie lada wysiłku, żeby wyglądać na rozbawioną. Chociaż ostatni sygnał do wypłynięcia rozległ się o ósmej i o tej samej godzinie 472 poproszono osoby towarzyszące o opuszczenie statku i podniesiono trap, statek nie odbił od nabrzeża, dopóki kapitan nie skończył posiłku i nie wszedł na mostek, by osobiście kierować manewrem. Fermina Daza i Flo- rentino Ariza stali przy balustradzie salonu, pośród tłumu hałaśliwych pasażerów, których bawiło rozpo- znawanie świateł w mieście, dopóki statek nie opuścił zatoki wpływając na wody niewidocznych kanałów i ba- gien, tu i ówdzie usianych falującymi lampkami łodzi rybackich, by wreszcie odetchnąć pełną piersią na wolnej przestrzeni Rio Grandę de la Magdalena. Or- kiestra wówczas zagrała popularny w tym czasie utwór, rozległ się okrzyk radości pasażerów i w najlepsze zaczęły się tańce. Fermina Daza wolała schronić się w swej kajucie. Przez cały wieczór nie powiedziała ani słowa, a Floren- tino Ariza pozwolił jej zagubić się we własnych myślach