To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Przypominało to ruch przy ostrym returnie z bekhendu w odpowiedzi na półwoleja, kiedy wykańczając uderzenie wygina się nadgarstek, żeby podkręcić piłkę. Szarpnięcie nadgarstkiem było złośliwe i z pewnością skuteczne, bo ofiara zawyła tak, że aż brzęknęły wszystkie probówki w laboratorium. Woresley znieruchomiał na pięć sekund, co dało jej dość czasu, żeby naciągnąć gumę i odskoczyć poza zasięg jego ramion. - A może byśmy tak troszkę ochłonęli? - powiedziała. - To przecież nie walka byków. Właśnie zdzierał buty z nóg i rzucał nimi przez pokój, a kiedy skopnął spodnie i odzyskał swobodę ruchów, Yasmin z pewnością pojęła, że wreszcie nadeszła chwila prawdy. I zaiste nadeszła! Ale po cóż opisywać zapasy, koziołki i młóckę, które nastąpiły. Nie było żadnych przerw, pauz, antraktów, przestojów. Podwójna dawka proszku z chrząszcza sprawiła, że ten mężczyzna nabrał niesamowitego wigoru. Zabrał się do niej tak, jakby miał przed sobą drogę o nierównej nawierzchni, na której należy wyrównać wyboje. Wywalcował ją od stóp do głów. Ostrzelał od dziobu po rufę, ładował wciąż od nowa i znów strzelał, choć działo musiał mieć już tak rozgrzane, że aż parzyło. Podobno w dawnych czasach Anglicy rozniecali ogień kręcąc bardzo szybko i bardzo długo czubkiem drewnianego patyka w drewnianym pieńku. Skoro z tego ponoć brał się ogień, to w takim razie Woresleyowi niewiele brakowało do wywołania wściekłego pożaru, choć nie kręcił w drewnie. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby nad zapaśnikami na podłodze pojawił się obłok dymu. Kiedy to wszystko miało miejsce, skorzystałem ze sposobności, żeby zanotować w brulionie kilka spostrzeżeń przydatnych na przyszłość. Uwaga pierwsza: Zawsze się staraj, żeby Yasmin spotykała się z dawcą w pokoju, w którym jest kanapa, fotel, a przynajmniej dywan na podłodze. To na pewno silna i wytrzymała dziewczyna, ale wymagać od niej, żeby pracowała na drewnianym podłożu, tak jak w tej chwili, to za wiele. Łatwo może uszkodzić w ten sposób okolicę lędźwi, a nawet złamać miednicę. I co wówczas będzie z naszym przemyślnym planem, tra-la-la? Uwaga druga: Nigdy więcej nie aplikuj podwójnej dawki. Zwiększona dawka proszku nadmiernie pobudza organy witalne i wprawia ofiarę w trans w rodzaju tańca świętego Wita. Prawie całkowicie uniemożliwia to Yasmin założenie zbieracza spermy bez stosowania nieczystych chwytów. Przedawkowanie sprawia również, że ofiara ryczy, co mogłoby nastręczyć kłopotów, gdyby żona ofiary, na przykład królowa Danii czy pani Bernardowa Shaw, przypadkiem siedziała w pokoju obok, pochłonięta koronkarstwem. Uwaga trzecia: Postaraj się obmyślić sposób, jak dopomóc Yasmin wydostać się spod ofiary i zwiać z cennym ładunkiem, kiedy już znajdzie się on w zbieraczu. Ten szatański proszek, nawet podany w oszczędnej dawce, może zapewnić dziewięćdziesięcioletniemu geniuszowi dwie godziny grzmocenia albo więcej. Oprócz przykrości, które mogą spotkać Yasmin, trzeba jeszcze koniecznie mieć na uwadze i to, by szybko dostarczyć tych malutkich wiercickich w świeżym stanie do zamrażarki. Weźmy na przykład poczciwego Woresleya i to, jak piłuje bez ustanku, choć na pewno dostarczył nam już sześć porcji towaru pod rząd. W przyszłości być może skutecznym środkiem okaże się ukłucie w pośladek szpilką do kapelusza. Leżąca na podłodze laboratorium Yasmin nie miała jednak szpilki do kapelusza, żeby sobie pomóc, i do dziś nie wiem, co takiego właściwie zrobiła Woresleyowi, ale jeszcze raz zawył okropnie i znieruchomiał. Ani me chcę wiedzieć, bo to nie moja sprawa. Jednak cokolwiek to było, to taka miła dziewczyna nie zrobiłaby tego tak miłemu facetowi, gdyby miała inne wyjście. Zaraz potem zobaczyłem, że Yasmin wstaje, odsuwa się i z łupem rzuca się do drzwi. Mało brakowało, a wstałbym i nagrodził ją oklaskami, kiedy opuszczała scenę. Co za występ! Co za wspaniałe zejście! Drzwi trzasnęły i zniknęła mi z oczu. W laboratorium raptem zrobiło się cicho. Woresley wolno podźwignął się z podłogi. Stał oszołomiony, chwiejąc się na nogach. Wyglądał, jakby dostał w głowę kijem do krykieta. Zataczając się podszedł do zlewu i spryskał sobie twarz wodą, a ja w tym czasie wydostałem się chyłkiem z ukrycia i na palcach wyszedłem z laboratorium, zamknąwszy za sobą drzwi. W korytarzu nie było śladu Yasmin. Powiedziałem jej, że podczas akcji będę siedział w swoim mieszkaniu w Trinity, zapewne więc tam w tej chwili podążała. Pośpiesznie wyszedłem, wskoczyłem do samochodu i okrężną trasą, żeby jej nie spotkać, pojechałem na swoją uczelnię. Zaparkowałem wóz, wszedłem do mieszkania i czekałem. Przyszła parę minut później. - Daj mi pić - powiedziała idąc w kierunku fotela. Spostrzegłem, że stąpa ostrożnie jakby na ugiętych nogach. - Wyglądasz, jakbyś biegnąc boso spod Maratonu przynosiła dobre wieści - powiedziałem. Nie odpowiedziała. Nalałem jej do szklanki pięć centymetrów dżinu i dodałem centymetr sześcienny soku cytrynowego. Łyknęła potężny haust tego wspaniałego napoju i powiedziała: - Uuuch, już mi lepiej. - Jak poszło? - Daliśmy mu trochę za dużo. - Tak właśnie myślałem. Otworzyła torebkę i wyjęła odrażający gumowy rekwizyt, którego wolny koniec bardzo praktycznie zawiązała na supeł. A ponadto kartkę papieru listowego z podpisem Woresleya. - Wspaniale! - wykrzyknąłem. - Masz to! Udało się! Podobało ci się? Jej odpowiedź mnie zaskoczyła. - Szczerze mówiąc, bardzo - odparła