To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
W końcu kiedyś by ze mną skończyli i wówczas trafiłbym właśnie tam. - A wtedy najbardziej wyrafinowaną formą pomocy byłoby obracanie cię z boku na bok co sześć godzin, żeby uniknąć odleżyn - powiedział Dave. - A kiedy obudziłbyś się w 1980 roku, nadawałbyś się tylko do drewnianej jesionki. Johnny wolno potrząsnął głową. - W końcu pewnie i tak będę się nadawał wyłącznie do trumny. Jeśli ktoś zaproponuje mi jeszcze jedną operację, to dostanę fioła. Do końca życia będę utykał i nigdy już nie obrócę głowy całkiem w lewo. - Kiedy cię wypuszczają? - Jak Bóg da, to za trzy tygodnie. - A co potem? Johnny wzruszył ramionami. - Chyba wrócę do domu. Do Pownal. Matka jedzie na trochę do Kalifornii, z powodów... z powodów religijnych. Tata i ja potrzebujemy czasu, żeby znów się zaprzyjaźnić. Dostałem list od jednego z wielkich agentów literackich w Nowym Jorku... no, nie od samego agenta, ale od jakiegoś jego asystenta. Sądzą, że z tego, co mi się przydarzyło, mogłaby powstać książka. Pomyślałem, że nie zaszkodzi popracować nad kilkoma rozdziałami i konspektem; może ten gość albo jego asystent zdołaliby to sprzedać? Pieniądze cholernie by mi się przydały, nie ma co się oszukiwać. - Prasa się tobą interesowała? Telewizja? - No, ten facet z Daily News z Bagnor, który raz już o mnie napisał... - Bright? Jest dobry. - Chciałby przyjechać do Pownal, kiedy już się stąd wydostanę, i zrobić ze mną materiał na okładkę. Lubię tego gościa, ale na razie trzymam go na dystans. Nie widzę w tym pieniędzy, a szczerze mówiąc, teraz najbardziej zależy mi na forsie. Poszedłbym nawet do Inside View, gdybym mógł zarobić na tym dwieście dolców. Oszczędności rodziców rozpłynęły się. Sprzedali samochód i kupili wrak. Tata zaciągnął drugą pożyczkę na dom, akurat wtedy, kiedy powinien myśleć o tym, żeby go sprzedać, pójść na emeryturę i żyć z procentów. - Myślałeś, żeby znowu uczyć? John utkwił wzrok w mówiącego. - Czy to propozycja? - No przecież nie siekana wątróbka! - Jestem ci strasznie wdzięczny, Dave. Ale nie będę gotów na wrzesień. - Nie myślałem o wrześniu. Musisz pamiętać przyjaciółkę Sary, Anne Strafford. - Johnny skinął głową. - Ona teraz nazywa się Anne Beatty i w grudniu będzie miała dziecko. Więc potrzebujemy nauczyciela angielskiego na drugie półrocze. Niewielkie obciążenie. Cztery klasy, jeden fakultet dla starszych uczniów, dwa dni wolne. - Czy to poważna oferta, Dave? - Jak najbardziej. - Cholernie fajny z ciebie facet. - Głos Johnny'ego był ochrypły. - Nie mów bzdur. Byłeś bardzo dobrym nauczycielem. - Dasz mi kilka tygodni, żebym to sobie przemyślał? - Jeśli chcesz, masz czas do pierwszego listopada i mógłbyś równolegle pracować nad swoją książką. Jeśli sprawa zacznie wyglądać obiecująco. Johnny skinął głową. - A może będziesz wolał szybciej wyjechać z Pownal. Być może pobyt tam... nie posłuży ci. Słowa trafiły na usta Johnny'ego, połknął je i omal się nimi nie zadławił. To nie potrwa długo, Dave. Widzisz, matka akurat pracuje nad tym, żeby sobie rozwalić mózg. Tylko że nie użyje strzelby. Dostanie wylewu. Umrze przed Gwiazdką, jeśli razem z ojcem nie skłonimy jej do zażywania lekarstw, a nie sądzę, żeby się nam udało. I to poniekąd moja robota - nie wiem, w jakiej części. Chyba wolę nie wiedzieć. - Plotki szybko się rozchodzą, prawda? Dave wzruszył ramionami. - Z tego, czego się dowiedziałem od Sary, rozumiem, że twoja matka ma problemy z przystosowaniem się do sytuacji. Wszystko będzie dobrze, Johnny. A tymczasem pomyśl o tym, co ci proponowałem. - Pomyślę. W rzeczywistości, tak niezobowiązująco, od razu mogę wyrazić zgodę. Dobrze będzie znowu zacząć uczyć. Wrócić do normalnego świata. - To rozumiem! - stwierdził Dave. Kiedy wyszedł, Johnny położył się na łóżku i wyglądał przez okno. Był bardzo zmęczony. Wrócić do normalnego świata. Jakoś nie wydawało mu się, by miało to kiedyś nastąpić. Czuł, jak nadchodzi jedna z jego migren. 4 Fakt, że Johnny Smith obudził się ze śpiączki bogatszy o nowe umiejętności, w końcu trafił do prasy. Artykuł na ten temat znalazł się na pierwszej stronie, podpisany przez Dave'a Brighta. Zdarzyło się to na niecały tydzień przed wypisaniem go ze szpitala. Była godzina fizykoterapii. Leżał na plecach na materacu. Na brzuchu miał sześciokilową piłkę lekarską. Jego fizykoterapeutka, Eileen Magown, stała nad nim, licząc przysiady. Miał ich wykonać dziesięć, a właśnie skończył siódmy. Po twarzy płynął mu pot, gojące się blizny na jego szyi nabrały jaskrawo-czerwonego koloru. Eileen była niską, sympatyczną kobietą, płaską jak deska. Miała wspaniałe, kędzierzawe rude włosy i ciemnozielone oczy z orzechowymi plamkami. Czasami - z mieszanymi uczuciami gniewu i sympatii - Johnny nazywał ją "najmniejszym sierżantem marines". Prośbą, groźbą i rozkazem zmieniała go z pacjenta przykutego do łóżka i zdolnego zaledwie podnieść do ust szklankę wody w mężczyznę mogącego chodzić bez laski, zrobić trzy pompki i przepłynąć dwie długości w szpitalnym basenie w pięćdziesiąt trzy sekundy - za mało na olimpiadę, ale i tak nieźle. Eileen nie miała męża. Mieszkała w wielkim domu na Center Street na Starym Mieście wraz ze swymi czterema kotami. Była twarda jak stal i nie przyjmowała do wiadomości żadnej odmowy. Johnny próbował zrobić kolejny przysiad i właśnie przewrócił się na plecy. - Nie - wydyszał. - Nie, chyba nie dam rady. - Próbuj, chłopcze - krzyknęła cienko Eileen w przypływie sadystycznego dobrego humoru. - Dalej, dalej! Jeszcze trzy razy i dostaniesz puszkę coli! - Daj mi pięciokilową piłkę, to zrobię dwa. - Ta pięciokilową piłka znajdzie się w Księdze Rekordów Guinnessa jako największy w świecie czopek, jeśli nie zrobisz swoich trzech przysiadów! Do roboty! - Jeeeeej! - zawołał Johnny i wykonał numer ósmy. Opadł na pięty i podniósł się po raz kolejny. - Wspaniale! - krzyknęła Eileen