To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Zahamował, wyłączył światło i silnik. Otworzył drzwiczki małego autobusu i zawołał: - No bohaterki! Jakże się wam wiedzie? - Czyżby to był pan Asch? - rozległ się głęboki, nieco zmęczony głos. Asch poznał, że odezwała się Charlotta. - To mój duch! - powiedział ogniomistrz i wlazł do autobusu. - Pan! - odezwała się Viola z niezadowoleniem; owinęła się szczelnie futrem i wcisnęła w kąt autobusu. - Pana nam jeszcze brakowało! - Pani z pewnością nie! powiedział Asch. - Zawsze zresztą przypuszczałem, że panią transportują osobiście oficerowie sztabu. - Może nam pan być pomocny, panie Asch? - zapytał sztukmistrz. Zdawało się, że całkowicie zapomniał o jakichkolwiek sprzeczkach. Starał się nie wspominać niedawnej przeszłości, gdyż był ogarnięty strachem. - Utknęliśmy tutaj i nie możemy się ruszyć dalej. Czy to nie okropne? - Co znowu, co znowu! - zawołał Asch żywo. - Chyba nie spodziewał się pan, że wojna to rzecz przyjemna? - Panie Asch - powiedział sztukmistrz wylewnie - gdyby nam pan dopomógł... - Ja na pańskim miejscu - zawołała Liza Ebner - prosiłabym raczej każdego innego, tylko nie tego pana! - Cieszy mnie to - powiedział Asch - że jest pani jeszcze taka rześka, Lizo. - Marzniemy tutaj - odezwała się Charlotta. - Jesteśmy również głodne. - A pragnienia państwo nie macie? - zapytał Asch? - Mam w manierce koniak. - Dawaj pan! - powiedziała Charlotta. - Proszę stąd wyjść - zawołała Liza Ebner. - Gdyby pan nam pomógł... - zaklinał sztukmistrz. - Spokój! - zawołał Asch. I spokój natychmiast nastąpił. - Nic nie słyszycie? - zapytał Asch po chwili. Na razie nie słyszeli nic. - Wszyscy natychmiast wysiadać! - krzyknął Asch. Krzyknął z taką stanowczością, że pasażerowie małego autobusu wysiedli pośpiesznie. Pierwszy wyskoczył kierowca, który poczuł od razu co się święci. Stali na szosie i nasłuchiwali. Przy unieruchomionych pojazdach stali żołnierze i patrzyli w górę. A tam w górze coś huczało i jęczało, podchodząc coraz bliżej i bliżej. - Samolot - powiedział sztukmistrz przerażony, - Tak zwana maszyna do szycia - wyjaśnił Asch. - Jedno z najstarszych pudeł radzieckich. Wyrzuca się z niej bomby tylko przy pomocy łopatki do węgla. Liza Ebner stała tuż obok Ascha. Próbowała zobaczyć, co się maluje na jego twarzy. Ale twarz ta była pod hełmem szara, zamazana, pozbawiona konturów. "Maszyna do szycia" brzęczała teraz bezpośrednio nad nimi. Nagle w powietrzu zrodził się przeraźliwy gwizd. Sztukmistrz pożeglował do przydrożnego rowu. Liza Ebner uczepiła się gwałtownie swymi małymi rękami ramienia Ascha. - Nic nam nie grozi - powiedział Asch. Bomba spadła z hukiem i wybuchła w odległości jakichś trzystu metrów, tuż przy szosie. Podobna była do reflektora rozbłyskującego jasno i nagle gasnącego na zawsze. Potem nastąpił głuchy trzask. Jakiś człowiek krzyknął dziko. - Mój Boże! - powiedziała Liza Ebner. Asch gwałtownym ruchem wyzwolił swe ramię z jej uścisku. Krzyki stamtąd, gdzie padła bomba, stały się głośniejsze, mnożyły się i mieszały z okrzykami nie wywołanymi przez ból. W ciszy nocnej rozległ się ryk rozkazów. Zdawało się, że niebo brzęczy i huczy ze wszystkich stron. Potem odezwały się znowu silniki kilkuset ciężarówek. Kolumny chciały posuwać się naprzód, zostawić za sobą szosę oblepioną mokrym śniegiem, pozbyć się krążących nad nimi samolotów. Asch pomyślał: Jeżeli tak dalej pójdzie, jeżeli w dodatku nastąpi jakaś wyrwa we froncie - wybuchnie panika. - Może się tu jeszcze później zjawię - powiedział Asch i podszedł do swego motocykla. - Nie zostaniesz tutaj? - zapytała Liza Ebner, która poszła za nim. - Nie mogę! Jestem potrzebny w mojej baterii. Wsiadł na motocykl, włączył silnik i odjechał. Podjechał do majora, który ciągle jeszcze rządził się na skrzyżowaniu dróg, wydając dzikie, oderwane rozkazy. - Panie majorze - powiedział Asch. - Dwa kilometry stąd utknął generał i nie może ruszyć naprzód. - Do diabła! - powiedział major. - Jaki generał? - Nie wiem - odparł Asch. - W każdym razie dał rozkaz, żeby się pan u niego natychmiast zameldował. Z trzema żandarmami polowymi. - Ja? - Major, który stoi na skrzyżowaniu dróg - oto słowa generała. - Niech to diabli wezmą! - zawołał major