To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Łodygi strąków zostały odcięte i zastąpione drewnianymi kołka- mi, służącymi jako zatyczki. Wojownik sadowił siew wewnętrznym zagłębieniu strąka i kierował nim za pomocą własnego ciężaru ciała. Clave zużył kilka strąków, żeby to wyćwiczyć. Strąków było więcej niż ludzi: około setki, wszystkie związane lekką liną w równych odstępach. Merril wybrała jeden z nich i do- siadła go. - Przywiązać cię? - zapytał Clave. - Dam sobie radę. - Przerzuciła zwój liny pod sobą i złapała z drugiej strony. Clave wzruszył ramionami i wybrał strąk dla siebie. Był większy od niego, ale mniej masywny. Mężczyźni przewyższali kobiety liczebnością, ale nie o wiele. - Widziałeś kobiety? - zagadnęła Merril. - Obywatelstwo w Sta- nach Carthera zdobywa się poprzez walkę. Obywatelka jest lepszą żoną. Rodzina ma dwa głosy. - Pewnie. - Clave, jak oni to robią? - Poufne - zachichotał i uchylił się przed drzewcem jej harpu- na. - Nie mogę powiedzieć ci wszystkiego. Szarmanka mówi, że dżungla przetnie drzewo pod kątem, w okolicy punktu środkowego, z zapasem plus minus klomtera. Do tej pory już nas tu nie będzie. Wyrównamy prędkość z drzewem i spadniemy na nich, zanim się spostrzegą. - Jak wrócimy? - O to też pytałem - CIave zmarszczył brwi. - Lizeth i Hild przy- wiozą dodatkowe strąki. Będą czekać w niebie, dopóki bitwa się nie skończy... ale złapiąje, tak samo jak nas, jeśli łowcy zaczną używać monta. Musimy zająć się montem. - A co właściwie będziemy robić? To znaczy: ty i ja? - Zbierzemy Plemię Quinna. Chcemy, żeby Cartherowie dobrze o nas myśleli, ale Plemię Quinna ma pierwszeństwo. Chciałbym wie- dzieć, gdzie oni wszyscy się podziali. Otaczająca ich mgła zaczęła przesączać się przez liście. Pod- niósł się wiatr. Burzowe chmury zasnuły niebo. Clave nie odrywał wzroku od cienkiej, mrocznej kreski Drzewa Londyn... coraz bliż- szego, coraz większego. Zewnętrzna kępa była bliżej - kępa obywateli. To oni pierwsi zo- baczą nadchodzącą grozę: klomtery zielonej masy lecące na pień, zie- loni wojownicy spadający na nich wprost z nieba. Niewielka szansa na atak z zaskoczenia. Dżungla jest zbyt wielka, aby dała się ukryć. Realnie na to patrząc, nie mają cienia szansy, aby uratować kogo- kolwiek. Dokonająmożliwie jak najwięcej zniszczeń i umrą. Dlaczego 12- Całkowe drzewa by nie zaatakować najpierw zewnętrznej kępy i nie zabić paru obywa- teli? Lepiej to sobie zapamiętają. Ale jest za późno. Szarmanka znajduje się o klomtery od nich, obok kolumny ognistej pary, przy użyciu której zamierza skierować dżunglę o włos od pnia. Nie jest to odpowiedni moment, żeby ją informować o zmianie planów. Linia we mgle uformowała się w ogromny znak całki z kępami po obu końcach. W rękach Cartherów pojawiły się miecze. Clave także wyciągnął swoją broń. -Wojownicy! - ryknął Anthon. Odczekał, aż się uciszą, i zawo- łał: - Muszą sobie zapamiętać nasz atak! Nie wystarczy rozbić parę łbów! Musimy uszkodzić Drzewo Londyn. To Drzewo ma pamiętać przez następne kilka pokoleń, że obraza Stanów Carthera jest nie- bezpiecznym szaleństwem. Jeśli nie zapamiętają tej lekcji, wrócą, kiedy będziemy unieruchomień-'. - Niech nas popamiętają! - Naprzód! Sześćdziesiąt mieczy przecięło liny łączące strąki z dżunglą. Sześćdziesiąt dłoni wyciągnęło zatyczki z łodyg sześćdziesięciu strza- łostrąków. Strąki ruszyły do przodu w strumieniach odoru zgniłych roślin. Z początku leciały razem, uderzając o siebie, ale po chwili zaczęły się rozdzielać. Nie wszystkie miały jednakowy odrzut. Clave uczepił się wyjącego strąka ramionami i nogami. Kołysał się trochę, bardziej niż inni, bo nie miał wprawy. Czuł, jak krew od- pływa mu z głowy. Wiatr wiał wściekle. Niebo, ciemne i bezkształtne, pocięte było błyskawicami. Zbli- żali się do centralnego punktu drzewa - wszystko zgodnie z planem. Tu znajdował się mont, jedyny środek transportu, z dziobem ukry- tym w pniu. Ogon mu płonął. Lawri uderzyła w niebieski przycisk. Niebieskie liczby zamigotały w oknie dziobowym i znierucho- miały. W pulpicie poniżej pojawiły się niebieskie światełka: cztery grupki po cztery, małe pionowe kreseczki ułożone w romb wokół szerszej pionowej kreski. Układ poruszył jakieś struny w pamięci Terma. Dłonie Lawri zawisły nad nimi jak dłonie Harpa przed grą. - Zapiąć się—polecił Klance. Lawri obejrzała się z irytacją i szyb- ciej uderzyła w klawisze. I wtedy Term zrozumiał