To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Samodzielne wydos^nie się z grożącej życiu opresji Już zapowiadało, że młody Tehawanka wkrótce może sta^ g^ kimś ważnym w społeczeństwie Wahpekute. Toteż Czarny WilK upa- trywał w nim kandydata do stowarzyszenia żołnierski epo "Zła- manych Strzał" i dlatego właśnie był skłonny teraz rrm pomóc. Czarny Wilk spostrzegł wielką radość Tehawanki i ogam^la g° obawa, czy młodzieniec docenia niebezpieczeństwa, jałtie mogły mu zagrażać podczas samotnego polowania na bizony. Zaniepoko- jony odezwał się: - Słuchaj uważnie, młody bracie! Zezwalam tobie %ap.dować na własną rękę, ponieważ ze względu na rozdzielenie się stada nie będzie to miało jakiegokolwiek wpływu na przebieg kolekty- wnych łowów. Osaczamy jedynie północne stado. Tym niemn^J P°' łudniowa część również zaniepokoi się widokiem płonącej prerii. W tej sytuacji zadanie twoje nie będzie ani łatwe, ani bezpieczne. Pamiętaj, że roztropność i rozwaga są najlepszym dowożeni doj- rzałości. - Dziękuję za przestrogę. Czarny Wilku - odrzekł 'feh^a11- ka. - Zachowam konieczną ostrożność, aby nie zawiei twego zaufania. - Dobrze, teraz już idź! Tebawanka pobiegł za oddalającymi się myśliwymi, ^yło ich, oprócz niego, sześciu i szli szeregiem jeden za drugim, powo- dził im oficer "Złamanych Strzał" zwany Przeciętą Twarzą z po- wodu szerokiej blizny na prawym policzku. Tehawanka dogonił myśliwych i teraz szedł jako ostatni. Przecięta Twarz prowadził swą grupę w kierunku zachód"11"- Na dalekim horyzoncie piętrzyło się ciemne, długie pasri^o wyso- kich wzgórz, obramowujące płaską w tych,okolicach preria s^N. sypką i piaszczystą ziemię porastała jedynie rzadka, ros^ąc^ ^~ pami trawa, której niezbyt wysokie łodygi skręcały się r»a Końcu w małe pierścienie. Była to tak zwana trawa bizonów, która sta- nowiła ulubiony pokarm wędrujących stad. Nigdzie nie bytó wi- dać drzew, ani nawet karłowatych krzewów. 18.5 Myśliwi szybko podążali bez odpoczynku. Łagodny podmuch wschodniego wiatru nieco łagodził żar lejący się z bezchmurnego nieba, lecz mimo to ciała wędrowców wilgotniały potem. W nieda- lekiej odległości od łańcucha wzgórz płaska dotąd równina prze- kształcała się w falistą prerię. Przecięta Twarz teraz zatrzymał się i przywołał towarzyszy do siebie. - Czas na krótki odpoczynek - rzekł. - Według zapewnień szamana bizony powinny żerować już tutaj gdzieś blisko. Niech mój brat Nom'pa apa nałoży wilczą skórę i rozejrzy się z pagórka po okolicy. Nom'pa apa, czyli Dwa Uderzenia, wydobył z zawiniątka wy- prawioną w całości skórę wilka, nakrył nią plecy oraz głowę, po czym chyłkiem podążył w kierunku wzniesienia. Podchodzenie bi- zonów w przebraniu w skóry wilcze było starym fortelem myś- liwskim Indian prerii. Wilki oraz wiecznie nienasycone kojoty sta- le krążyły wokół stad bizonów, czyhając na słabe i chore lub padłe zwierzęta. Toteż widok ich nigdy nie niepokoił bizonów, tym bar- dziej, że tchórzliwe drapieżniki nie podchodziły zbyt blisko do zdrowych i silnych sztuk. Indianie wykorzystywali przyzwycza- jenie bizonów do obecności wilków i podczas indywidualnych po- lowań podkradali się do stada przybrani w ich skóry. Przecięta Twarz przykucnął obok Tehawanki. - Czarny Wilk zezwolił mojemu młodszemu 'bratu na odłą- czenie się od nas po podpaleniu prerii - zagadnął. - Czy to będą twoje pierwsze samodzielne łowy na bizony? - Tak, nigdy dotąd nie polowałem sam na bizony na otwartej prerii - odparł Tehawanka. - Nasz dowódca chce zapewne przekonać się, co naprawdę jes- teś wart, a to najlepiej można uczynić na wielkich łowach. Dwa Uderzenia da memu bratu wilczą skórę. W takim przebraniu łat- wiej podkradniesz się do stada. Tylko pamiętaj, trzeba podchodzić pod wiatr, żeby bizony przedwcześnie nie zwietrzyły zapachu ludz- kiego ciała. - Będę o tym pamiętał. Czerwony Pies uczył mnie, jak należy podchodzić zwierzynę - powiedział Tehawanka i po chwili nie- śmiało zapytał: - Dlaczego "Złamane Strzały" tak mi sprzyjają? Przecięta Twarz uśmiechnął się i odparł: - Może mamy w tym swój cel? 186 Rozmowa urwała się, bowiem w tej chwili Szare Oczy cicho za- wołał: - Dwa Uderzenia daje znaki! Widzi bizony! Widzi bizony! Wszyscy natychmiast spojrzeli w kierunku wzgórza, na które miał wspiąć się zwiadowca. Właśnie powiewał w powietrzu wilczą skórą, powiadamiając w ten sposób towarzyszy, że stado znajduje się w polu jego widzenia. Przecięta Twarz podniecony wiadomością powstał i trzykrotnie wzniósł do góry swą długą włócznię, do której drzewca rzędem przymocowane były sokole pióra. - Niech moi bracia, przygotują żagwie do podpalenia prerii i rozpalą ognisko - rozkazał. Myśliwi rozpakowali zawiniątka, w których przynieśli spore wiązki smolnych drzazg oraz namoczone w wodzie długie rzemie- nie. Owe palące się wiązki przywiązane do rzemieni mieli ciągnąć za sobą biegnąc przez prerię i w ten sposób rozprzestrzenić ogień. Zanim Szare Oczy zdołał rozpalić ognisko, nadbiegł zwiadowca. - Wszystko jest tak, jak przepowiedział nasz wielki szaman - cicho zawołał. - Duże stado żeruje zaledwie o kilka strzelań z łuku, trochę na prawo od nas, natomiast znacznie więcej bizo- nów znajduje się nieco dalej na południu. - Więc są już tak blisko? - zaniepokoił się Przecięta Twarz