To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Nie dajcie się też zbałamucić, a jeśli zauważycie, że ktoś jej ulega - skompromitujcie. Niech wie, że na statku nie ma miejsca na uleganie jej zachciankom. — Niedawno badałem ją i nie stwierdziłem żadnych zaburzeń - dodał Walter. - Jest zdrowa pod każdym względem. — Widocznie nie bardzo - odpowiedziałem. - Ostatnie wypadki wskazują na poważne zaburzenia psychiczne. Dziwne, że potrafiła je ukrywać. — Wezmę ją pod szczególną obserwację - mruknął Walter. Nie na wiele się to zdało. Wprawdzie Alice przestała podkradać, przynajmniej nie znalazłem w kabinie nic nowego, ale z tym większą energią zabrała się do kokietowania. Już nie wybierała. Stosowała różne metody. Pewnego dnia, kiedy znajdowałem się obok pracowni biochemicznej, w której pracowała, przez lekko uchylone drzwi usłyszałem, jak z kimś rozmawiała. - Nie sądź, że jesteś jedynym. Kiwnę palcem, a wszyscy, powtarzam, wszyscy będziecie mi nogi całować. Na tobie zupełnie mi nie zależy. Jesteś tylko miły i trochę bardziej męski... — Ależ, Alice - poznałem głos Marka. – Czego ty właściwie chcesz ode mnie. Po co mnie tu zaprosiłaś. Żeby opowiadać o swoich sukcesach? — Jesteś głuptas. Kocham ciebie, to wszystko. — Masz męża... — Męża? To kretyn. Za to ty należysz do bardzo małej na tym statku grupy prawdziwych mężczyzn i dziwię się, że nie chcesz tego zrozumieć. — Mam co innego na głowie. Zresztą bardzo kocham kogoś, kto pozostał na Ziemi, a ciebie po prostu tylko lubię. Zrozumiałaś? — Bałwan - syknęła przez zęby. – Pożałujesz i wynoś się... Wycofałem się poza zakręt korytarza. Odczekałem kilka minut i wszedłem do jej kabiny. Siedziała w fotelu wpatrzona w coś nie istniejącego i o czymś myślała. — A, to ty. Czego chciałeś? - spytała. — Właściwie niczego. Tak wpadłem. Skończyłem dyżur i nic mi się nie chce robić. Może w czymś pomóc? — Nie przemęczam się. Ale możesz posiedzieć. Wiesz, był tu przed chwilą Marek. — Nie zauważyłem. Widocznie też się nudzi. — O, co to - to nie. Wyobraź sobie, że patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby chciał mnie pożreć. Roześmiała się cicho i dodała: - Ciebie to na pewno nie interesuje, prawda? Postanowiłem dać jej nauczkę. — Oczywiście, że obchodzi. Tylko, że ja patrzę na to inaczej. — Ciekawe. Powiesz mi? — Z przyjemnością. Otóż nie Marek patrzył na ciebie oczami pożeracza surowego mięsa, lecz ty czyniłaś mu pewne propozycje. Naturalnie - odmówił. Ty natomiast oświadczyłaś, że pożałuje. Było tak kochanie? - zakończyłem złośliwie. Spoglądała na mnie wystraszona. Wideofon był wyłączony, więc nie mogłem podsłuchiwać. Do każdej kabiny i pracowni można się było włączyć tylko z hali nawigacyjnej, a tego dnia miałem dyżur w laboratorium. Marek też nie zdążyłby mi przekazać żadnych informacji. Zgłupiała. — Było zupełnie inaczej - powiedziała po chwili wahania. — Nie kłam. Słyszałem każde twoje słowo. I pamiętaj, że słyszę wszystko i widzę wszystko, co się wokół ciebie mówi lub dzieje. Bez względu na to, w którym miejscu na statku się znajdujesz. Mam na to swoje sposoby. — Śledzisz mnie? To doskonale. Widocznie zależy ci na mnie. — Zupełnie nie zależy, a jeśli czegokolwiek pragnę, to dwóch rzeczy: świętego spokoju i twojej śmierci, rozumiesz? Śmierci! Jeśli się tobą interesuję, to jedynie dlatego, żeby cię jeszcze bardziej poznać i ustrzec innych, nie dopuścić do tragedii. Tobie zależy na zaspokajaniu zachcianek, a mnie na powodzeniu wyprawy. Rozumiesz, bestio w ludzkiej skórze? Nie odzywała się. Spoglądała na mnie z taką nienawiścią, że poczułem lekki strach. Przecież ona jest zdolna do wszystkiego, nawet do zbrodni - pomyślałem. Ale niczego po sobie nie pokazałem, postanawiając w duchu, że jeszcze bardziej będę się przyglądał jej poczynaniom. - Mogę cię poinformować, że Tolmes zwołał zebranie pewnej grupy ludzi i powiedział im o twoich wybrykach. Będą uważali nie tylko na ciebie, lecz również na innych