To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Kiedy Kapitan chciał trzymać się dyrekcji kompasu do punktu przeznaczonego, żadnym sposobem skierować rzecz było niepodobna; gdyż bałwany zalaćby mogły okręt lub wywrócić. Był to naówczas szturm tak wielki, jakiego nie doświadczali ci żeglarze. Kamienie nawet z piaskiem na okręt wyrzucało i przez dwie pory byliśmy nieustannie zalewani od przechodzących przez okręt bałwanów. Samiśmy nie wiedzieli, dokąd od burzy byliśmy pędzeni. Na wierzchu ludzie trzymali się ustawicznie lin, bo inaczej byliby od wody schwytani: ognia rozłożyć nie można było, a każdy zmokły, zziębły i sił pozbawiony. Kapitan zaczął opowiadać, że podług jego kalkulacji powinniśmy dziś przechodzić wyspy Kurylskie. Do tego przejścia upatrują zawsze czasu pogodnego, aby trafić na wyspy, którędy zwykle okręty przechodzą. Gdy już druga pora minęła, równo ze dniem postrzegliśmy góry i kamienie wkoło, ptactwo nadbrzeżne i piany morskie od wzburzonego morza, które już zaczęło ustawać. Ale po takiej burzy bałwany strasznie ogromne i cała natarczywość morza o brzeg się obijała. Nie wiedzieliśmy, gdzie zostajemy; powłaziwszy na maszty obserwowali miejsce, lecz nie mógł nikt zgadnąć, do jakich krajów zbliżyliśmy się. Byliśmy w największej bojaźni, aby nie wpaść na jedną wyspę Japońską, gdzie mieszkają narody zowiące się Kosmate, na której to wyspie wiele już poginęło okrętów. Kapitan rozkazuje rzucać do morza miarę głębiny, która jest z ołowiu na sznurku, a u spodu wosk lub łój przylepiają dla poznania, jaki grunt ziemi. Zawoła ten, który mierzył, iż ośmdziesiąt sążni, w kwadrans zawołał, że czterdzieści. Już widać, że okręt unosi woda do rozbicia na brzeg. Szczęściem, że brzegi morza były piaszczyste, iż okręt tylko wywraca i wyrzuca a nie rozbija zupełnie. Kapitan rozkazał kotwicę zarzucać, ale to wszystko już było za późno. Pędziło na brzeg okręt i z kotwicami, gdy kilka sążni było tylko głębiny, skołatany okręt burzą uderza wagą swoją o ziemię. Tu widać można było moc straszliwą morza. Przeleciał bałwan przez okręt, wszystkie liny i maszty zaczęły pękać. Było do kilkadziesiąt beczek na wierzchu okrętu, z wodą i z soloną rybą, przymocowane do gwoździ wielkich żelaznych i pouwiązywane, wszystko to pozrywało się i ludziom nogi łamało. Niektórzy już zaczęli skakać z okrętu chociaż brzeg był daleki, ale wody nie było nad półtora łokcia. Najprzód zaczęły wskakiwać majtków żony z dziećmi, te pod okręt wpadłszy poginęły. Okręt po kilka razy odnosiło i przynosiło na brzeg, wody było bardzo wiele w okręcie, ponieważ wielka dziura zrobiła się u spodu. Mój poczciwy majtek wyrwał dwa gwoździe, którymi były beczki przybite: miały one długości do trzech łokci i podobne do naszych kuchennych rożnów. Dał mi z tych jeden, drugi wziął sobie, powiadając, że to nam zachowa życie. Porywa mnie za barki i ciągnie do jednego bardzo małego magazynku, w którym znajdowały się liny i smoły. Ostrzegał mnie przy tym, że choć maszty będą się łamać, to nas ocali od zguby. Wysmarował mnie całego i siebie smołą. Wyszliśmy z tego miejsca i gdy widział, że najbliżej brzegu bałwany morskie rzuciły okręt, wlazł na maszt, który w przodzie okrętu leży wzdłuż, siadł jak na konia i mnie kazał za sobą do końca jej posuwać się zalecając, abym nie upuścił gwoździa. Smoła pomogła nam bardzo, bez której na śliskim maszcie utrzymaćby się nie można było. Skoczył majtek najprzód do wody, ja za nim podobnież. Wody nie było nad półtora łokcia, lecz tyle i mułu, skąd nóg wydobyć nie mogłem. Zbliżył się do mnie majtek, wydobył i poprowadził ku brzegowi. Mieliśmy jeszcze do ziemi zielonej tysiąc przeszło kroków. Zatrzymaliśmy się, bośmy z sił opadli uciekając ku brzegowi. Wtem oglądamy się aż nadchodzą nowe bałwany, które okręt jeszcze raz uniosły ze swego miejsca i nasby pochłonęły, ale majtek doświadczony i śmiały zatknąwszy mój gwóźdź w ziemię i swój razem, kazał przyklęknąć na jedno kolano i trzymać się najmocniej gwoździa. Gdy już nas bałwan zakrywał, trzeba było oddech zatamować na kilka minut: przeleciał on kilka łokci wyżej nas, uderzył się o brzeg i nazad powrócił. W tym momencie straciłem przytomność i małom już nie zgubił gwoździa. Winszuje mi majtek, że już odbyliśmy największe niebezpieczeństwo, powiada, że jeszcze raz bałwany nas zmoczą ale już nie tak silne i ucieczemy na brzeg