To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Jeden był nieduży i kościsty, o paskudnej twarzy, drugi zaś liczył sobie na pewno nie więcej niż osiemnaście lat. Może powinienem wrócić i dobrze się schować... - przemknęło Harry'emu przez głowę. Sternik manewrował łodzią, w dalszym ciągu połączoną z małym hydroplanem. Jeśli dwaj gangsterzy mieli ponownie umocować liny do kabestanu i wspornika, na pewno nie zabiorą się do tego z rewolwerami w dłoniach. Harry czekał niecierpliwie, kiedy schowają broń. Sternik krzyknął coś, czego Harry nie zrozumiał, i obaj bandyci wsunęli rewolwery do kieszeni marynarek. Harry z duszą na ramieniu zszedł po drabince do pomieszczenia dziobowego. Mężczyźni starali się złapać linę rzucaną im przez sternika łodzi; skupili na tym zadaniu całą uwagę, dzięki czemu w pierwszej chwili w ogóle go nie zauważyli. Wykorzystał to i ruszył biegiem w kierunku platformy. Brakowało mu jeszcze najwyżej dwóch kroków, kiedy młodszy gangster złapał wreszcie linę, starszy zaś, ten o złej twarzy, wykonał pół obrotu... i zobaczył Harry'ego. Błyskawicznym ruchem wsunął rękę do kieszeni i wyszarpnął broń dokładnie w tej samej chwili, kiedy Harry go dopadł. Był pewien, że za chwilę umrze. Rozpaczliwie, nie zastanawiając się nad tym, co robi, kopnął mężczyznę w kolano. Padł strzał, ale niecelny. Bandyta zachwiał się, wypuścił rewolwer z ręki i chwycił się rozpaczliwie swego towarzysza, który natychmiast stracił równowagę. Przez sekundę obaj chwiali się na krawędzi platformy, po czym runęli do wzburzonego morza. Harry krzyknął triumfalnie. Gangsterzy skryli się pod wodą, a następnie pojawili się, młócąc ją rozpaczliwie rękami i nogami. Od razu było widać, że żaden z nich nie potrafi pływać. - To za Clive'a Membury'ego, wy dranie! - ryknął Harry. Nie czekając na odpowiedź, której i tak by pewnie nie otrzymał, wpadł do wnętrza maszyny, wspiął się po drabinie, po czym zszedł na palcach po schodach. Musiał wiedzieć, co się dzieje na pokładzie pasażerskim. Na ostatnim stopniu zatrzymał się i nadstawił uszu. * * * Margaret słyszała bicie własnego serca. Przypominało jej łoskot ogromnego bębna, rytmiczny i tak donośny, że zastanawiała się, czy to możliwe, by nikt poza nią nie zwrócił na to uwagi. Bała się tak, jak jeszcze nigdy w życiu. I ogromnie wstydziła się swego strachu. Przeraziło ją awaryjne wodowanie, nagłe pojawienie się broni, niesamowity sposób, w jaki ludzie tacy jak Frankie Gordino, Tom Luther i inżynier pokładowy stawali się kimś zupełnie innym niż do tej pory, bezsensowna brutalność tych okropnych rzezimieszków w obrzydliwych garniturach, a przede wszystkim leżące nieruchomo na podłodze zwłoki Clive'a Membury'ego. Była tak wystraszona, że nie mogła się poruszyć, i tego właśnie najbardziej się wstydziła. Od wielu lat opowiadała o tym, jak bardzo pragnie walczyć z faszyzmem, a teraz wreszcie nadarzyła się jej sposobność, by wprowadzić słowa w czyn. Oto na jej oczach jeden z faszystów porywał profesora Hartmanna, by sprowadzić go z powrotem do Niemiec, a ona nie mogła nic zrobić, gdyż była sparaliżowana strachem. Być może jej interwencja niewiele by dała. Być może oznaczała pewną śmierć. Niemniej jednak Margaret czuła, że przynajmniej powinna spróbować, gdyż zawsze powtarzała, że jest gotowa poświęcić życie w obronie słusznej sprawy i po to, żeby pomścić Iana. Uświadomiła sobie, że ojciec miał rację, oceniając jej deklaracje jako pozbawione podstaw przechwałki. Była bohaterską dziewczyną wyłącznie w swojej wyobraźni. Marzenie o tym, by przewozić meldunki na polu bitwy, musiało pozostać tylko marzeniem. Na pierwszy odgłos strzałów schowałaby się w mysią dziurę. W chwilach prawdziwego niebezpieczeństwa była zupełnie bezużyteczna. Siedziała bez ruchu zmrożona przerażeniem, a serce dudniło jej głośno w uszach. Nie odezwała się ani słowem podczas awaryjnego wodowania, kiedy na pokład samolotu wtargnęli gangsterzy, ani nawet wtedy, kiedy pojawili się Nancy Lenehan i Mervyn Lovesey. Milczała również wtedy, gdy bandyta o przezwisku Mały zauważył, że łódź oddala się od samolotu, a Vincini posłał jego i drugiego gangstera, imieniem Joe, by ją ponownie uwiązali. Jednak kiedy zobaczyła, jak Mały i Joe nikną pod wodą, wydała okrzyk przerażenia. Spoglądała przez okno na rozkołysane morze, właściwie go nie widząc, gdy nagle dostrzegła dwóch ludzi walczących rozpaczliwie o życie. Joe był na wierzchu, spychając kumpla pod wodę. Był to okropny widok. Kiedy wrzasnęła, Luther doskoczył do okna i wyjrzał na zewnątrz. - Wpadli do wody! - krzyknął. - Kto? - zapytał zdumiony Vincini. - Mały i Joe? - Tak! Sternik rzucił im linę, ale tonący mężczyźni nie zauważyli jej