To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Jest przerażony i wydaje mi się, że po prostu obłąkany. Zadzwoń do Bena, Nate'a i każdego, kto przyjdzie ci na myśl. Powiedz, że organizujemy pościg. My od razu ruszamy za nimi. - Wezmę coś cieplejszego. - Tess zacisnęła mocno palce na poręczy, aż zbielały jej kostki. - Także dla Lily. Na pewno jej się przyda, gdy ją znajdziemy. - Zrób to szybko. W ciągu dziesięciu minut mężczyźni byli już gotowi. Mieli broń i zaopatrzenie przynajmniej na dwa dni. W każdej chwili mogli wskoczyć do samochodów lub na końskie grzbiety. - Nie zna okolicy tak dobrze, jak większość z nas - ciągnęła Willa. - Jest tutaj zaledwie od kilku miesięcy. A Lily na pewno będzie robić wszystko, by w takim stopniu, w jakim tylko będzie to możliwe, opóźniać ucieczkę. Musimy się rozdzielić. Nie jest wykluczone, że będzie próbował zabrać ją do naszej chaty w górach, dlatego Adam i ja ruszamy w tamtą stronę. Pogoda będzie dla niego ogromnym utrudnieniem, ale nam też nie ułatwi pościgu. - Dopadniemy tego sukinsyna. - Jim wsunął strzelbę do pochwy. - Znajdziemy go, zanim nastanie świt. - Przy takiej pogodzie trudno będzie się poruszać po śladach, więc... -Widząc zajeżdżający na podwórko samochód Bena, urwała w pół zdania. Trzeba ruszać, koniecznie. Wyprostowała się. - Musimy działać szerokim frontem. Wszyscy znacie swoje zadania. Gliniarze pilnują szosy, a poza tym natychmiast, jak tylko będą mogli, przyślą nam więcej ludzi. Oficjalny pościg ruszy o świcie. Chcę do tego czasu mieć ją z powrotem. Jeśli chodzi o Cooke'a... - Złapała powietrze. - No cóż, to będzie zależało od sytuacji. Ruszamy. - Jakie ty masz zadanie? - Było to jedyne pytanie, które zadał Ben. - Jadę z Adamem w góry, w stronę chaty. Kiwnął głową. - Jadę z wami. Potrzebuję konia. - Mamy zapasowego. - Weźcie mnie ze sobą. - Bliska płaczu Tess podeszła do Adama. - Przecież umiem jeździć konno. - Będziesz tylko opóźniała naszą wyprawę. - Do jasnej cholery! - Tess chwyciła Willę za rękę i mocno nią potrząsnęła. - Ona jest również moją siostrą! Jadę. - Niech jedzie - powiedział krótko Adam. Wskoczył na siodło i ze swym młodym psem u boku ruszył do przodu. - Zaczekaj na Nate'a - rozkazała Willa. - On zna drogę. - Szybko dosiadła konia. - Ktoś musi mu powiedzieć, jak sprawy wyglądają. Zdając sobie sprawę, że powinna się cieszyć z tego, co udało jej się uzyskać, Tess kiwnęła głową. - W porządku. Dogonimy was. - Nie martw się. Przywieziemy ją do domu, Tess - powiedział cicho Ben, po czym wskoczył na koński grzbiet i gwizdnął na Charlie'ego. - Przywieźcie ich do domu obydwoje - powiedziała Tess, obserwując jak odjeżdżają. Adam nie odezwał się ani słowem, dopóki nie znaleźli opuszczonego łazika. Dręczyły go ponure myśli, a serce po brzegi wypełniał potworny ból, dlatego trudno mu było zdobyć się na jakiekolwiek słowa. Zatrzymali się na tyle długo, by dokładnie sprawdzić wszystkie ślady. Łazik po kierownicę zakopany był w śniegu i jak pijak opierał się o drzewo. Wszystko pokryte było grubą warstwą mokrego śniegu, który psy orały nosami. - Uderzył ją. - Adam otworzył drzwiczki po stronie kierowcy i z przerażeniem stwierdził, że na siedzeniu widać krew. - Sama na pewno widziałaś ślady na jej twarzy. Łazik był pusty, a przy tylnych drzwiczkach widać było kilka kropli krwi. Tym razem to nie krew Lily, pomyślał, lecz Cooke'a. - On też miał zakrwawioną twarz - przypomniała mu Willa. - Najwyraźniej mu się zrewanżowała. Kiedy Adam odwrócił się, jego oczy były szkliste i zupełnie pozbawione wyrazu, jak oczy lalki. - Zapewniłem ją, że nikt nigdy jej już nie skrzywdzi. - Nic nie byłeś w stanie na to poradzić. Jesse jej już teraz nie skrzywdzi, Adamie. Lily bardzo się od tego czasu zmieniła. On nie zrobi jej... - Tego, co zrobił innym? - Adam ugryzł się w język i z całych sił starał się o tym nie myśleć. Bez słowa wskoczył na konia i ruszył do przodu. - Pozwól mu jechać przodem. - Ben położył dłoń na ręce Willi. - Potrzebna mu w tej chwili odrobina samotności. - Ja również tam byłam. Miałam go na muszce. Lepiej strzelam niż Adam, lepiej niż ktokolwiek w Mercy, ale to i tak nic nie pomogło. Bałam się zaryzykować... - Głos jej się załamał, więc jedynie potrząsnęła głową. - Pomyśl, co by było, gdybyś spróbowała, a ona zrobiła jakiś gwałtowny ruch? Mogłabyś trafić ją zamiast niego. - Albo byłaby teraz bezpieczna. Gdybym ponownie miała taką możliwość, strzeliłabym sukinsynowi prosto między oczy. - Odsunęła od siebie tę myśl. - Nie ma sensu bez przerwy do tego wracać. Być może idzie z nią w stronę chaty. Przynajmniej na razie wszystko na to wskazuje. Mógłby się tam zatrzymać. Willa dosiadła konia. - Tym razem próbowała mu się przeciwstawić. Tymczasem kto wie, może ucieczka byłaby lepszym wyjściem. Lily uciekłaby z pewnością, gdyby tylko mogła. Była przemarznięta, miała całkowicie przemoczoną bluzę, ale i tak zaryzykowałaby walkę z burzą śnieżną i obcymi jej górami, gdyby tylko miała możliwość ucieczki. Jesse co prawda odłożył rewolwer, ale kiedy Lily uderzyła łazikiem w drzewo, zmienił strategię. Wycelowała w drzewo, mając nadzieję, że zderzenie po jego stronie na chwilę go ogłuszy, a ona w tym czasie zdoła przejąć inicjatywę