To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Skądś z góry doleciało jakieś brzęczenie. Nad lasem nie opodal parkanu otaczającego poligon ukazał się helikopter z gondolą przypominającą banan. Przeleciał nad kwadratami pól, po czym zawrócił w stronę morza i zniknął za Żółwim Wzgórzem. Z prawej strony na zboczu góry ciągnął się las. Wzdłuż drogi stały czerwone sosny i graby, a dalej biegł bladoróżowy pas kwitnących wiśni. Z lewej strony za wysokimi słupami oplecionymi drutem kolczastym widać było okrągłe i podłużne białe domki z oknami przypominającymi strzelnice. Nad domkami wznosiły się dwie wieże, a między nimi maszt, na którym powiewała gwiaździsta flaga. Riukici szedł teraz obok Sumiko nucąc piosenkę o dziwnej melodii. Tokio boogłe-woogie Rizumu uki-uki Kokoro zuki-zuki Waku-waku... — Tokijskie radio to nadawało — wytłumaczył. — Naśladują ami. Idiotyczna piosenka. — Idiotyczna — potwierdziła Sumiko. Riukici zerwał gałązkę grabu z zielonkawożółtymi kwiatkami i zaczął nią wymachiwać. Nagle spoza zakrętu wyskoczył motocykl. Riukici szybko trącił Sumiko ramieniem. Niespodziewanie pchnięta dziewczyna zatoczyła się i potknąwszy się o kamień upadła na trawę. Z nogi zsunął się jej sandał i potoczył w dół między krzaki. Riukici pobiegł po sandał. Motocykl zatrzymał się. Przed Sumiko stał młody Japończyk w granatowym berecie, żółtej skórzanej kurtce i ciemnoczerwonych spodniach. Uśmiechał się mrużąc małe, szeroko rozstawione oczy. Miał bardzo krótkie ręce, które ledwo sięgały kieszeni u spodni. — Nie potłukła się pani? — zapytał grzecznie. — Przestraszyłem panią, proszę mi wybaczyć. Podniósł dwa palce do czoła, wsiadł na motocykl i popędził dalej. Sumiko odprowadziła go wzrokiem. — Pewnie wrócił z zagranicy. — To nisej, amerykański Japończyk — powiedział Riukici rzucając sandał do nóg Sumiko. — Urodził się tam i jest poddanym amerykańskim. Ten z pewnością też pracuje u nich w bazie. Wystroił się jak papuga. — Boogie-woogie — powiedziała Sumiko. Roześmieli się. Riukici ruszył przodem. Długo szli w milczeniu, później Riukici zaczął opowiadać, jak niedawno późną nocą wracał z miasta wraz z Kandzim i omal że nie schwytał żywcem młodego liska. — Czy pan też jest czerwony jak Kandzi-cian? — zapytała Sumiko. — Daleko mi do Kandziego! — Riukici machnął ręką. — Kandzi od razu po wojnie wstąpił do partii. Pracował wtedy na kolei. Po pewnym czasie wyrzucono go jako czerwonego. Później chodził na kursy przy prefekturalnym komitecie partii. To chłopak z głową. — Kandzi-cian i Jaeko-cian są w wielkiej przyjaźni — cicho powiedziała Sumiko. — Kandzi to dobry człowiek. — Chcą się pobrać, lecz ojciec Jaeko nie pozwala. — Riukici pokiwał głową. — Jaeko-cian w ogóle jest zuch, ale w domu... trochę tchórzy. Nie śmie się sprzeciwiać ojcu. W dali na zboczu widać było baraki otoczone drutem kolczastym. Na barakach zachowały się jeszcze desenie maskujące — czarne, brunatne i zielone plamy oraz pasy. Między barakami przycupnęły budki sklecone z osmalonych blaszanych szyldów, kawałków dykty i desek. Drogą łączącą się z szosą zjeżdżały w dół obok budek dwie ciężarówki udekorowane flagami i kwiatami. W pierwszej jechali jacyś ludzie z megafonami, którzy przez ramię byli przepasani białymi wstęgami, w drugiej siedziały kobiety w barwnych kimonach. — Pojutrze wybory — powiedział Riukici. — Agitują za kandydatem. Nawet gejsze zmobilizowali. — Czy pan też będzie głosował? — Skądże! — Riukici uśmiechnął się. — Z naszego artelu nikt się nie dostał na listę wyborców. W urzędzie gminnym oświadczono nam, że nie jesteśmy stałymi mieszkańcami i dlatego nie wciągnięto nas na listę. Oszukują na każdym kroku. Domyślili się, że będziemy głosowali na kandydatów partii komunistycznej lub na lewicowych socjalistów. Wszystko robią, żeby przeszedł Juge. Sakuma również ze wszystkich sił stara się poprzeć Jugego, gdyż ten odwdzięczy mu się za to na następnych wyborach do zarządu miasta. Ptaszki z jednego gniazda!... Juge oczywiście przejdzie. Jego starsza siostra jest żoną dyrektora pewnej firmy w Osace, wykonującej zamówienia wojskowe. Te grube ryby tak kierują sprawami, jak im każą cudzoziemcy. — Przedwczoraj pisarz gminny obchodził wszystkie domy w naszej wsi — powiedziała Sumiko — i brał od ludzi kartki wyborcze. Od wuja też wziął. Riukici pokiwał głową. — No właśnie! Robią to całkiem jawnie, a policja milczy. Zbierają kartki wyborcze, płacą za nie albo dostają za darmo... i później głosują na swego kandydata. Dlatego też tacy ludzie jak Juge i Sakuma dostają się do parlamentu. Sumiko rozwiązała zawieszony na szyi węzełek, wyjęła jaglane placki i poczęstowała nimi Riukiciego. Riukici podziękował, wydostał z kieszeni okrągły chlebek i zaczął go gryźć. — Wszystkie zęby można sobie połamać... Wiesz, jak się robi taki chleb? Zbiera się okruchy i czerstwe skórki chleba i zamiast wyrzucać na śmietnik, moczy się je, robi z nich kulki i znowu suszy