To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Jednakże to, czym zajmowała się w tej chwili, będzie jej własnym dziełem. Mniej więcej przed trzema miesiącami Hulda pokazała jej okrągłe lustro, matowe niczym pokryta mgiełką szyba. Tylną ściankę z zielonkawego metalu pokrywały skomplikowane wzory, symbole i niewyraźne wizerunki stworów, które zdawały się wyzierać spomiędzy wiążących je linii. Wiedząca pozostawiła dokończenie pracy Twilli – dziewczyna miała wypolerować górną płaszczyznę zwierciadła. Przesuwała po srebrzystym metalu palcami w jedwabnych pokrowcach. Osłonki, nasycone wcześniej ziołowymi wywarami, wydzielały podczas pracy rozmaite zapachy – jedne miłe, inne przykre, ale wszystkie należało zaakceptować jako nieodłączną część zadania. Choć Twilla była skoncentrowana wyłącznie na swej pracy, kątem oka zauważyła, że kot, który do tej pory badawczo się jej przyglądał, nagle zerwał się na równe nogi i zwrócił ku drzwiom, znajdującym się za plecami dziewczyny. Jego żółte źrenice zwęziły się, ogon nastroszył, a z gardła dobył się niski pomruk gotującego się do walki drapieżnika. Na ten sygnał Hulda odwróciła się od kominka, gdzie metodycznie mieszała zawartość małego kociołka. Obrzuciła Szarego bacznym spojrzeniem, odsunęła naczynie znad ognia i odwiesiła je na hak. Wytarła kościste dłonie w ścierkę przypiętą do fartucha, po czym zwróciła się w stronę drzwi. Dłoń Twilli zatrzymała się w pół gestu na srebrzystej powierzchni zwierciadła. Dziewczyna spojrzała na Huldę. Przez grube ściany domu z trudem docierał gwar portu, ale Hulda, tak jak kot, nie potrzebowała wzroku ani słuchu, by wyczuć, że będą kłopoty. Kłopoty? Złowrogie ciarki przebiegły Twilli po plecach. Wsunęła zwierciadło do worka, zaciągnęła zamykający go sznurek i zawiesiła na szyi, ukrywając pod luźnym ubraniem. Zdjęła z palców zużyte pokrowce, zebrała poprzednie i wrzuciła wszystkie do szerokiego słoja. Zamknęła też pokrywę pudełka, w którym trzymała świeże osłonki. Tymczasem nic się nie działo, nikt nie zastukał do drzwi... W tym momencie rozległo się łomotanie. Hulda podniosła rękę i strzeliła palcami, zaskakując Twillę – dziewczynka nie przywykła, by Wiedząca używała mocy, gdy były same. Sztaba wyskoczyła z uchwytów i drzwi otworzyły się do wewnątrz tak gwałtownie, że mężczyzna, który miał znowu w nie uderzyć, wpadł do środka, potknąwszy się na progu. Wyprostował się i zamrugał oczami jak ktoś, kto nagle przechodzi ze światła w mrok nocy, ale po chwili pokój pojaśniał i kobiety mogły się dokładniej przyjrzeć przybyszowi. – Harhodge – Hulda zwróciła się do gościa po imieniu i Twilla rozpoznała w nim jednego z sąsiadów. Dwa tygodnie temu urodził mu się syn – poród odbierała Hulda i wbrew krakaniu ludzi, którzy nie dawali żonie Harhodge’a żadnych szans, uratowała i ją, i dziecko. – Wiedząca – Harhodge oddychał ciężko, jak człowiek zmęczony po długim biegu. – Idą tu, posuwają się Aleją Guntera w stronę Gryfalcon. Nie udało im się zebrać wymaganej liczby i teraz zgarniają wbrew prawu. Twilla skurczyła się na krześle. Harhodge nie musiał niczego więcej wyjaśniać – obie kobiety wiedziały, o co chodzi. Polowanie na dziewczęta! Od pięciu lat zwyczaj ten obowiązywał w porcie, podobnie zresztą jak na wsi i w dwóch pozostałych dużych miastach Varslaadu. Ofiarą łowców mogła paść każda zdrowa, niezamężna i nie zaręczona dziewczyna. Cały proceder był legalny – Rada zatwierdziła prawo, a król nadał mu moc swoim podpisem. Mieszkańcy Dalekiego Kraju potrzebowali żon, więc ich rodzinne strony musiały dostarczać kandydatek. Kobiety z rodów szlacheckich nie miały się czego obawiać, ale wszystkie dziewczyny niskiego stanu mogły zostać zabrane od rodziny, z domu, i wysłane daleko za góry, by poślubić jakiegoś obcego mężczyznę. Jedyną ochronę zapewniały formalne zaręczyny, potwierdzone stosownym dokumentem, złożonym w ratuszu