To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— On wie, jak sobie ująć ludzi — mówiła dalej, sprzątając ze stołu po kolacji. — Nie do uwierzenia, że jeszcze nie jest żonaty, przecież za takim mężczyzną poleciałaby każda panna, którą by tylko o to poprosił. Ale może tak jak ja nie natrafił jeszcze na taką, która by mu się podobała. Zuzanna podczas zmywania statków zaczęła snuć najromantyczniejsze marzenia. W dwa dni później zabrała Ania Owena Forda do latarni morskiej, aby go poznać z kapitanem. Pola koniczyny wzdłuż brzegów morza pokładały się pod podmuchem zachodnich wiatrów, a kapitan mógł się poszczycić wobec gościa jednym z najpiękniejszych zachodów słońca. On sam tylko co wrócił z małej wędrówki na drugą stronę przystani. — Musiałem być u Henryka Pollocka i powiedzieć mu, że jest umierający. Wszyscy inni bali się mu to zakomunikować. Myśleli, że przyjmie to Bóg wie jak, miał bowiem zamiar żyć bez końca i wciąż robił nowe plany. Tymczasem żona jego była zdania, że wreszcie trzeba go przygotować na bliską śmierć i że właśnie ja mam być tym, co mu powie, że dni jego życia są policzone. Jesteśmy z Henrykiem starymi przyjaciółmi, lata całe podróżowaliśmy na „Szarej Mewie”. Udałem się więc do jego domu, usiadłem przy nim i powiadam zupełnie po prostu — bo jak jakaś rzecz ma być powiedziana, to ją wreszcie trzeba wykrztusić — „przyjacielu, zdaje mi się, że tym razem dostaniesz rozkazy na ostatnią podróż”. Wewnątrz mnie wszystko się trzęsło, bo to przecie nie bagatela, jak się musi człowiekowi, który się tego wcale nie spodziewa, powiedzieć, że ma umrzeć. A tymczasem, uważacie państwo, Henryk spojrzał na mnie swymi pełnymi blasku na tej jego pomarszczonej twarzy oczyma i mówi do mnie: „Jimie Boyd, jak już masz zamiar powiedzieć mi jakąś nowinę, to powiedz coś takiego, czego jeszcze nie słyszałem, a co do śmierci, to wiem o niej już od tygodnia”. Zamknął mi tym usta; byłem zdziwiony i zaskoczony, a on tylko roześmiał się. „I pomyśleć — ciągnął dalej — że musiałem patrzeć spokojnie, jak wszedłeś z uroczystą twarzą niby płyta na grobie, jak usiadłeś przy mnie z rękami założonymi na brzuchu i jak powiedziałeś mi taką starą nowinę! Koń by się z tego uśmiał, Jimie Boyd”. „Któż ci to powiedział?” — pytam z najgłupszą miną. „Nikt — odpowiedział. — Tydzień temu zdałem sobie sprawę z tego. Leżałem nie śpiąc i wtedy poczułem niespodziewanie, że mam umrzeć. Ja już przedtem coś podejrzewałem, ale od tej chwili wiedziałem na pewno. Trzymałem to tylko w tajemnicy przed żoną, bo nie chciałem jej martwić— Miałem co prawda jeszcze zamiar wykończyć przed śmiercią stodołę, bo Eben nigdy się z tym nie upora. No, ale teraz, Jimie, skorośmy sobie już ulżyli na duszy, uśmiechnij się i powiedz coś ciekawego”. Taka to była historia. Wszyscy byli przerażeni i bali się mu cośkolwiek powiedzieć, a on sam o tym wiedział. Dziwne to, jak przyroda nas pilnuje i daje znać, że nasz czas przychodzi. Czy opowiadałem pani tę historię, jak Henryk zaczepił się nosem o haczyk wędki? — Nie. — Och, uśmieliśmy się dziś na wspomnienie. Zdarzyło się to blisko trzydzieści lat temu. Ja i Henryk, i jeszcze kilku innych rybaków wyjechaliśmy pewnego dnia na połów makreli. Był to wielki dzień. Nigdy nie widzieliśmy tak wielkiej ławicy tych ryb w zatoce. W ogólnym podnieceniu Henryk zupełnie stracił opanowanie nad sobą i w jakiś sposób przekłuł sobie prawą stronę nosa haczykiem od wędki. Haczyk mocno się wbił. Pływak znalazł się po jednej stronie nosa, a kawałek ołowiu po drugiej, tak że nie sposób było tego wszystkiego wyciągnąć. Chcieliśmy go natychmiast odwieźć na brzeg, ale z Henrykiem nie można było tak zrobić. Zapowiedział, że raczej dałby się pokrajać, aniżeliby wypuścił taką ławicę makreli, i w dalszym ciągu zabawiał się rybołówstwem, ciągnąc sieci i jęcząc przez ten czas. Wreszcie ławica odpłynęła dalej, a my ze zdobyczą przybiliśmy do brzegu. Dostałem zaraz pilnik i chciałem przepiłować haczyk. Miałem zamiar zrobić to tak lekko, jak tylko można, ale gdyby pani mogła słyszeć Henryka! Nie, nie, dobrze, że pani tam nie była, i całe szczęście, że w pobliżu nie było żadnej kobiety. Henryk nigdy nie klął, ale od czasu do czasu udało mu się usłyszeć parę przekleństw nad brzegiem i te utkwiły mu w pamięci. W ową chwilę potrafił je powyławiać i wszystkie rzucił na moją głowę. W końcu oświadczył, że nie wytrzyma dłużej i że ja nie mam sumienia