To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Dopiero wtedy Nepeese leciutko dotknęła jego ramienia. W podnieceniu, oddychając trochę szybciej, szepnęła: •— Nootawe! * Pozwól mi strzelić! Ja go zabiję! Pierrot zachichotał wręczając jej broń. W jego oczach wilczek był jakby martwy. Z tej odległości Nepeese dziewięć razy na dziesięć trafiała w kwadrat o calowej średnicy. A dziewczyna, Iflierząc starannie, pewnym palcem nacisnęła cyngiel. •Nootawe!— po Indiańsku: ojcze! 26 DWUNOGI POTWÓR Skoro Nepeese nacisnęła cyngiel fuzji, Bari dał susa w wietrze. Uczuł siłę kuli, zanim jeszcze usłyszał huk. Podniosło go z ziemi, a potem potoczył się koziołkując, zupełnie jakby dostał z boku mocny cios kijem. Przez mgnienie nie czuł nic* Później przeszył go ból ostry jak od rozpalonego żelaza, a jedno-* cześnie pies wziął górę nad wilkiem i Bari, tocząc się i przewra-* cając, zaskomlił przeraźliwie. Pierrot i Nepeese wyszli spomiędzy jodeł; piękne oczy dziew-s czyny błyszczały dumą. Strzał był celny! Lecz już w następnej chwili wstrzymała oddech, brunatne palce zacisnęły się na lufie fuzji. Pierrot, chichoczący z zadowoleniem, umilkł. — Uczimoosis! — zawołała Nepeese w narzeczu Cree. A Pierrot, odbierając fuzję z jej rąk, powtórzył po francusku: — Do diabła, pies, szczeniak! Cwałem ruszył w stronę Bariego. Lecz stracili już parę chwilą a tymczasem Bari odzyskał przytomność. Widział ich wyraźnie, biegnących polaną, nowy gatunek potworów leśnych. Z zamiei rającym jękiem smyrgnął między drzewa, w gąszcz. Zmierzch zapadał i Bari zmiatał między jodły nad wodą, gdzie leżał czarny mrok. Dawniej dygotał na widok łosia i niedźwie-* dzia, teraz po raz pierwszy zrozumiał, co znaczy prawdziwe niebezpieczeństwo. A było ono tuż. Słyszał trzask gałęzi pod sto-> parni ścigających go potworów; z dziwnym okrzykiem prawie mu następowali na pięty. I raptem, niespodzianie, Bari stoczył się w jakąś dziurę. To, że ziemia się pod nim zapadła, było dla Bariego prawdzie wym wstrząsem. Jednak ani pisnął. Wilk wziął znów górę nad psem. Krew wilcza kazała mu przykucnąć w jamie, wstrzymać oddech i trwać bez ruchu. Głosy huczały tuż ponad nim; nogi szukających prawie na niego właziły. Unosząc wzrok widział jednego z nieprzyjaciół. Była to Nepeese.¦ Przystanęła właśnie i ostatnie blaski słońca ubarwiły jej policzki. Bari nie spuszczał z niej oczu. Górując nad bólem, rosło w szczeniaku nieznane 27 ¦ % uczucie. Patrzył jak urzeczony. Dziewczyna okoliła dłońmi gi i głosem miękkim, żałosnym, dziwnie krzepiącym dla strwo-* żonego serduszka, poczęła wołać: — Uczimoo! Uczimoo! Uczimoo! *, Teraz zabrzmiał nowy dźwięk, również mniej straszny niż wiele innych leśnych głosów. —• Nie zdołamy go. znaleźć, Nepeese — mówił Pierrot. —* Ukrył się gdzieś, by zdechnąć. Okropna szkoda! Chodź!... Na skraju polanki Pierrot przystanął wskazując młodą brzóz-* kę równo ściętą strzałem dziewczyny. Nepeese zrozumiała. Drzewko, grubości jej małego palca, skrzywiło lekko bieg kuli, przez co szczeniak uniknął natychmiastowej śmierci. Nepeese odwróciła się znów, wołając: I— Uczimoo! Uczimoo! Uczimoo! W oczach jej już nie było żądzy mordu. — On tego me zrozumie! — rzekł Pierrot idąc dalej. — To dzikie szczenię, urodzone z leśnego wilka. Może syn tej wielkiej suki trapera Koomo, co to zeszłej zimy uciekła w puszczę! !— 1 on zdechnie? — Ayetun — tak, zdechnie! Ale Bari ani myślał zdychać. Zbyt dużo miał sił żywotnych, by umrzeć od kuli, która mu tylko przebiła mięśnie przedniej łapy. Bo tak się właśnie stało. Mięśnie były rozdarte po kość, ale sama kość nienaruszona. Wyczekawszy, aż zaświeci księżyc, Bari wygramoli} się z jamy. Łapa mu zesztywmała tymczasem; przestała już co prawda krwawić, za to ciało gryzł dojmujący ból. Dwunastu Papajuczi-> siow, uczepionych mocno jego nosa i uszu, me potrafiłoby mu sprawić większych cierpień. Za każdym ruchem bódł go ból, szedł jednaK uparcie. Instynktownie zdawał sobie sprawę, iż oddalając się od jamy, tym samym oddala się od mebezpieczeń-> stwa. I miai rację, gdyż nieco później zawieruszy! się tu jeżo-zwierz — swoim zwyczajem dobrodusznie bełkocący coś pod nosem — i z mocnym plaśnięciem wpadł do jamy. Gdyby Bari • U c z i — po Indiańsku: pies, uczimoo — piesek. 23 w niej pozostał, byłby tak naszpikowany kolcami, że zdechłby niechybnie. Ruch przydał się Bariemu i z innej jeszcze przyczyny; nie pozwolił ranie „zastygnąć", jakby powiedział Pierrot, gdyż w rzeczywistości skaleczenie było nie tyle poważne, co bolesne; Pierwsze sto jardów szczeniak kusztykał na trzech łapach, po czym doszedł do przekonania, że choć ostrożnie, ale może się także posługiwać czwartą. Pół mili wędrował brzegiem rzeki* Ilekroć gałąź dotknęła rany, gniewnie kłapał ku niej pyskiem, a skoro przeszył go ból, to zamiast jęczeć, warczał złośliwie. Teraz, gdy już wylazł z jamy, wrzała w nim znowu krew wil-* cza. W duszy rosła mu nienawiść, bynajmniej nie do jakiejś jednej istoty, lecz do wszystkich. W czasie walki z Papajuczisiu nie doznawał nic podobnego. Ale dzisiejszej nocy w Banm wy-* gasły wszystkie psie cechy. Zwalił się na niego ogrom nieszczęść i ta nędza, ten ból zbudziły wilczą bestię, dziką i mściwą. Pierwszy raz podróżował nocą. Na razie nie bał się żadnych zjaw mogących nań wyleźć z mroku. Najczarniejsze cienie prze-* stały go trwożyć. Walczyły ze sobą dwie natury: psia i wilcza; w walce tej wilk wygrywał na całej linii. Bari przystawał chwilami, by polizać ranę, a liżąc warczał, jakby i do rany samej odnosił się wrogo