To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Teraz Krystynka mogła mieć złotą karetę i piękne suknie. W ciągu dwóch długich lat, które potem nastąpiły, nie przyszedł żaden list od Krystynki, a kiedy w końcu ojciec otrzymał wiadomość, nie była ona pisana w szczęściu i w radości. Biedna Krystynka! Ani ona, ani jej mąż nie umieli się obchodzić z majątkiem; poszedł, jak przyszedł - nie było nad nim błogosławieństwa, gdyż oni sami nie czuwali nad nim. Wrzosy kwitły i przekwitały. Śnieg przykrywał już tyle razy wzgórze i zasłoniętą od wiatrów chatkę w lesie, gdzie mieszkał Ib. Gdy świeciło wiosenne słońce, Ib orał pługiem ziemię. Nagle zahaczył o coś, myślał, że to krzemień, ale wyciągnął z ziemi wielki, czarny wiór, kiedy wziął go do ręki, zobaczył, że to był kawałek metalu, a w tym miejscu, gdzie pług go zadrapał, coś błysnęło jasno. Był to duży, ciężki naramiennik ze złota z czasów pogańskich. W tym miejscu, gdzie znaleziony został drogocenny klejnot, stał niegdyś kurhan żałobny. Ib pokazał klejnot proboszczowi, który mu wytłumaczył, jaki to drogocenny skarb, a potem udał się Ib do wójta, który zawiadomił o znalezieniu skarbu Kopenhagę, i poradził Ibowi, aby sam zawiózł drogocenny klejnot do stolicy. - Znalazłeś w ziemi najlepsze, coś mógł znaleźć - powiedział wójt. "Najlepsze - myślał Ib - coś najlepszego, co znalazłem w ziemi. A więc Cyganka i mnie dobrze wywróżyła, jeżeli to ma być to najlepsze!" Ib pojechał kutrem z Aarhus do stołecznej Kopenhagi. Dla niego, który znał jedynie rzekę Guden, była to podróż dookoła świata. I tak dojechał do Kopenhagi. Wypłacono mu wartość drogocennego klejnotu, była to duża suma: sześćset talarów. Tak to z małej chatki na leśnej polanie dostał się Ib do wielkiego, zgiełkliwego miasta. Właśnie w samą wigilię swego wyjazdu z powrotem statkiem do Aarhus zabłądził na ulicach miasta i poszedł w zupełnie innym kierunku, niż zamierzał. Przez most Knippelsbro doszedł do dzielnicy Christianshavan zamiast do wałów przy bramie zachodniej. Na ulicy nie widać było żywej duszy. Z jednego z ubogich domów wyszła mała dziewczynka. Ib spytał ją o drogę, której szukał; dziewczynka zatrzymała się, spojrzała na niego i wybuchnęła płaczem. Zapytał ją, czemu płacze, odpowiedziała mu coś, czego nie zrozumiał; znajdowali się właśnie pod latarnią, której blask oświetlał jasno twarz dziewczynki, wtedy doznał dziwnego wrażenia, gdyż ujrzał przed sobą wykapaną Krystynkę, zupełnie taką samą, jaką pamiętał z dawnych czasów, kiedy oboje byli dziećmi. Poszedł z małą dziewczynką do ubogiego domu po wąskich, prowadzących na poddasze schodach, do małej i niskiej facjatki. Panował tam dławiący zaduch i ciemności. W kącie ktoś ciężko oddychał. Ib zapalił zapałkę. Na ubogim barłogu spoczywała matka dziecka. - Czy mógłbym pani w jakikolwiek sposób pomóc? - spytał Ib. - Mała wprowadziła mnie na górę, ale ja sam jestem w tym mieście obcy. Czy nie ma tu jakichś sąsiadów lub kogoś, kogo mógłbym wezwać? - I uniósł głowę chorej. Była to Krystynka z wrzosowiska. Od lat nikt nie wymówił w Jutlandii jej imienia, gdyż to zmąciłoby spokój i ciche myśli Iba; a pogłoski o jej losach były prawdziwe, lecz niestety wcale nie pocieszające. Olbrzymi majątek odziedziczony po rodzicach uczynił męża Krystynki pysznym i gwałtownym; rzucił swoją stałą posadę, przez pół roku podróżował po obcych krajach, potem wrócił, narobił długów, a mimo to żył na wielkiej stopie; wóz przechylał się coraz bardziej, aż w końcu przewrócił się. Liczni towarzysze hulanek mówili o nim, że zasłużył na to, gdyż żył jak szaleniec. Pewnego ranka wyciągnięto go martwego z kanału w Parku Zamkowym. Krystynka była w śmiertelnej rozpaczy. Jej najmłodsze dziecko, które miało zaledwie parę tygodni, poczęte w dobrobycie, urodzone w nędzy, umarło, a ona sama leżała nieuleczalnie chora, opuszczona, w nędznej komórce, tak nędznej, że lepsza była ta na wrzosowisku; była przecież przyzwyczajona do dużo lepszych warunków i boleśnie odczuwała swą nędzę. Tej najstarsze dziecko, również mała Krystynka, cierpiało biedę i głód wraz z nią i oto teraz przyprowadziło do niej Iba. - Boję się, że umrę i dziecko zostanie sierotą - westchnęła. - Któż się nim zaopiekuje? - Więcej nie mogła mówić. Ib zapalił zapałkę, znalazł ogarek świecy, który oświetlił nędzną izdebkę. Spojrzał na dziewczynkę i myślał o Krystynce z dawnych lat; ze względu na Krystynkę będzie dobry dla tego dziecka, którego dotąd nie znał. Umierająca spojrzała na Iba, jej oczy stawały się coraz większe i większe, czyżby go poznawała? Nie wiedział; nie przemówiła ani słowa. Było to w lesie na brzegu rzeki Guden, obok wrzosowiska; powietrze było szare, wrzos już przekwitł; jesienne wichry, wiejące od zachodu, zrywały z drzew żółte liście, które wpadały do rzeki albo unosiły się nad polaną, gdzie stał domek z torfu, w którym niegdyś mieszkał flisak; teraz mieszkali tam obcy ludzie; a pod wzgórzem, osłonięty od wiatru, pod wysokimi drzewami stał pobielany i malowany dom, wewnątrz palił się ogień, w pokoju para dziecięcych oczu błyszczała jak słońce, z świeżych, śmiejących się ust rozbrzmiewały słowa jak śpiew słowika